[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Orkiestra zagrała.Tańczono.Cała wielka sala pełna teraz była parposuwających się tam i z powrotem do taktu shimmy.Pózniej tańczono barba-rzyńskie tańce: mazurka oberka, krakowiaka.Pewien młody szlachcic cudówdokazywał w wichrowatym oberku, ku powszechnemu aplauzowi ale bez na-śladowców.Już młodzi i starsi tancerze wypili byli coś niecoś.Gwar się wzmagał,śmiech wszędzie brzmiał.Karolina była wciąż zmarznięta.Trzęsła się z zimna i wnętrzności w niejdrżały.Nie przyszło jej do głowy, by się czegoś napić.Siedziała na krześlepatrząc w tłum z uśmiechem jakby wprawionym w oblicze.Z nagła posłyszałaswe imię.Ksiądz Anastazy mówił z przejęciem:185 Karusia! Dziecinko! Musisz nam zatańczyć, kochanko! Ukrainko naj-droższa! Musisz! Na pamiątkę tej złotej Ukrainy.Nie macie państwo pojęcia tłumaczył stojącym dookoła co to za cudo, gdy ona tańczy.Karolino!Musisz! Panno Karolino! Karolino! Panno Karusiu! wołano tłumem.Samaciotka Wielosławska zbliżyła się i dawała znać oczyma, że należy zatańczyć,skoro tak wszyscy proszą.Nie mogło być chwili gorzej wybranej.Karolina ścierpła na samą myśl, żeteraz ma tańczyć solo tego zawadiackiego kozaka.Chciała już kategorycznieodmówić, lecz z nagła dostrzegła w tłumie Cezarego.I on także prosił, żebytańczyła.Zatrzęsło się w niej serce od pańskiej, władczej, ukraińskiej, kresowejdumy.Spojrzała w jego stronę i wycedziła przez zęby: Z przyjemnością, jeżeli sobie państwo tego życzą.Ale sama mam tań-czyć? Jest tutaj pan Baryka, który świetnie tańczy kozaka.Może zechce ze mnązatańczyć. Baryka! huczał Hipolit, już dobrze podpity. Cudnie tańczy kozakaBaryka.Czaruś, bracie, stawaj! Najcudniejsza Kozaczka z Dzikich Pól , patrz,wygnana z ojczyzny swej, prosi cię, żebyś jej przypomniał, jak to tam było. Panie Baryka rzekła Karolina proszę mi przypomnieć, jak to tambyło.Cezary wystąpił z tłumu i stanął w pustym kole.Karolina przybrała pozęi wykwitła naprzeciwko niego.Hipolit Wielosławski rzucił się do fortepianui począł z rytmicznym naciskiem odwalać wściekłe takty kozaka.Baryka rozpo-czął taniec.Ująwszy się pod boki, w skokach zbliżał się do Karoliny raz prosto,raz bokiem albo zataczając półkola.A stanąwszy tuż przed nią, wykonywał bar-dzo zgrabne przytupywania.Skoro, powtarzając swe ruchy i skoki poprzednie,cofnął się na miejsce, Karolina ujęła się również pod boki i odrzuciwszy w tyłgłowę poczęła naśladować jego ruchy.Suche jej stopy w lakierowanych pantofel-kach, w jedwabnych pończochach migały jak mgnienie samego światła, gdy zeswego miejsca przebiegała pustą przestrzeń zdążając ku tancerzowi.Wnet obo-je zawtórowali sobie, coraz to żywsze, gwałtowniejsze, szaleńsze wykonywując186ruchy nóg i przysiadania a poderwania się z ziemi.W tańcu Karoliny był istny arcywzór zgrabności i powabu.Był to jak gdybyobraz nagłej napaści i zdradzieckiego wypadu, którego ofiara ucieka równie zdra-dziecko i nagle.Usta jej były boleśnie uśmiechnięte, oczy świecące jak gwiazdy,białe zęby lśniły wśród warg dziewiczych, a całe ciało miotało się i szarpa-ło w niezwalczonej pasji, wepchnięte w sidła melodii dzikiej i nieokiełznanej.W ujęciu się pod boki, przysiadaniu i niepochwytnych dla oka rzutach nóg byłaniezmiernie kusząca i powabna melodia jej młodego ciała.Sama tancerka do-świadczała niesamowitej rozkoszy w tym narzucaniu się przed oczy tancerzaze swymi ślicznymi piersiami, sprężystym, wklęsłym brzuchem i wysmukłyminogami.Hardo, wyniośle i wyzywająco miotała przed jego oczy swe małe stopy,wynurzała i chowała swe piersi.Głowa jej była dumnie zadarta i w tył odrzucona.Oczy ciskały tysiąc pokus i tysiąc przekleństw w oczy złoczyńcy i zdrajcy.Oparta o pudło fortepianu przypatrywała się tym dwojgu Wanda Okszyńska.Przymrużone jej oczy mierzyły każdy skok Cezarego i Karoliny i liczyły każdyuśmiech obojga.Z drugiej strony pustego tanecznego koła wdzięcznie rozpartaw złocistym fotelu, widoczna w całej swej krasie, powabie i ponęcie siedziałaLaura Kościeniecka.I ona mierzyła każdy krok, skok, ruch, każde przegięciesię, zniżanie się i wzlot do góry jej Czarusia, Czarusieńka, Czarowniczka.Jeszcze miała w uszach huk wiatru wśród nagich konarów grabowej alei.Jesz-cze z ramion jej nie wytchnęło przenikliwe zimno jesienne i zdrętwienie plecówod zetknięcia się z lodowatymi szorstkimi deskami ławki omszałej w czeluściczarnej altany.Jeszcze miała na ustach woń jego ust, na piersiach jego ciężarupragniony, radosny i błogi, a wewnątrz siebie, w cieśniach tajemnych ciała płomienny, gorący, darzący cichą i tkliwą uciechą owoc potężnej jego rozkoszy.Teraz wprawiał ją w zachwyt swym tańcem, swym lotem, swą niespożytą, pul-sującą i ruchliwą siłą.I czuła go w całej swej istocie jako ruch i skok, który nadjej wolą tu i tam lata niczym wielobarwny zygzak piorunu.Właśnie wtedy narzeczony, pan Barwicki, nachylił się nad nią i czynił jej doucha cierpkie uwagi o niewłaściwości tańczenia w polskim zebraniu kacapskie-go tańca.Uwagi jego były najzupełniej słuszne, bardzo dobrze sformułowane,187ściśle i trafnie ujęte w złośliwe aforyzmy.Narzeczona akceptowała w zupełno-ści kąśliwe uwagi narzeczonego.Podzielała jego oburzenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]