[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nazajutrz o godzinie piątej zasiadł w swym fotelu i spokojnieoczekiwał kataklizmów mających nastąpić.Minęły zaledwie dwakwadranse, gdy dzwonek mocno szarpnięty zadrżał jakby ze stra-chu i począł krzyczeć na starą o roztwieranie drzwi co rychlej.95Stefan %7łeromskiWszedł do mieszkania i zapytał o Judyma pan niskiego wzrostuw zniszczonych bobrach.Gdy doktor Tomasz wybiegł na jego spot-kanie, usłyszał oczekiwane nazwisko:- Węglichowski.Był to człowiek lat pięćdziesięciu kilku, niski, bodaj za mały, chudy,kościsty.Należał do rasy jędrnych, zdrowych, zwinnych staruszków,którzy prawie nie zmieniają się w ciągu piętnastu, dwudziestu lat odczasu, gdy posiwieli.Twarz miał przyjemną, o rysach regularnych,ze skórą rumianą, koloru wypieczonego chleba.Z natury krótka,kędzierzawa broda, bieluteńka jak mleko i takież wąsy zdobiły jąharmonijnie i dopełniały mile barwę twarzy, nadając obliczu wyrazszczególnego wdzięku.Mimo woli witało się tę głowę myślą: Jaki toprzystojny, jaki ładny staruszek! Włosy na jego skroniach, zupełnietak samo białe jak broda, srebrzyły się dokoła łysiny.Nade wszyst-ko uderzały oczy.Właśnie uderzały.Czarne jak tarki, błyskotliwe,mieniły się od postrzeżeń, znamionując rozum, a raczej spryt pierw-szorzędny.Dr Węglichowski ubrany był w skromne, czarne suknie,które na nim dziwnie dobrze leżały.Jego zwykły stojący kołnierzyk:czarny, niemodny krawat były w harmonijnej zgodzie z całą postacią,a jednocześnie wskazywały na dbałość o siebie daleką od elegancji, naczyściuchostwo, które stało się przywarą, nałogiem, prawem.Wszedłszy do gabinetu doktor Węglichowski zmierzył badaw-czym spojrzeniem (wcale nie ukradkiem ani przelotnie) wszystkiesprzęty, usiadł na podanym krześle z dala od stolika, strzepnął ja-kąś prószynkę z klapy surduta, zmrużył powieki i wlepił w Judymaswe mądre oczy.Ten doznał bardzo niemiłego uczucia przymusu,a raczej podwładności wobec tego człowieka, którego pierwszyraz w życiu widział i z którym był mocen rozejść się bez zwłoki.Poznanie wewnętrzne mówiło mu, że nie mógłby władać tymstaruszkiem za pomocą żadnej siły: ani za pomocą pieniędzy, aniza pomocą siły nauki.Jakby dla skasowania tej obserwacji twarzdra Węglichowskiego rozwidnił grzeczny uśmiech:96Ludzie Bezdomni- Przyjaciel mój z czasów dorpackich, doktor Chmielnicki, mówił mi,że kolega zgodziłbyś się wyjechać z Warszawy w charakterze asystenta.Słowa te brzmiały miękko i cicho.- Tak, wspomniałem koledze Chmielnickiemu.- odrzekł Judymbez własnej woli i wiedzy tym samym tonem - chociaż zależałoby tood wielu okoliczności.- Zależałoby od wielu okoliczności.Kochany panie.Czy znaszkolega Cisy?- Nie, ani trochę, tak dalece, że wczoraj nie umiałem powiedzieć,gdzie, w jakiej guberni w jakiej okolicy kraju leżą te Cisy.Dyrektor Węglichowski milczał przez taką akurat chwilę, jakamogła w sobie zawrzeć zdanie: Dziwi mię, że się tym chwalisz.- Czemu chcesz wyjechać z Warszawy, kochany panie? - rzekłgłośno.- Dla bardzo prostej przyczyny: nie mam tu z czego żyć.- Z czego żyć.- powtórzył doktor Węglichowski jak echo, takimgłosem, jakby nie tylko racja wydała mu się zupełnie wystarczającą,ale nadto jakby położenie młodego lekarza bez praktyki uważał zacałkiem wzorowe i z prawem zgodne.- Zresztą - ciągnął doktor Tomasz niechętnie są jeszcze innepowody.Nie chcę ich ukrywać przed panem.Miałem tu w jesieniroku zeszłego odczyt, który jest wyrazem moich stałych i niezmien-nych przekonań, a który nie podobał się ogółowi lekarzy.Nie mamnadziei, żebym kiedykolwiek mógł tutaj stworzyć sobie możnośćjakiejś szerszej działalności.Dyrektor nie spuszczał z Tomasza oka, gdy ten mówił frazesy po-wyższe.Oczy jego nie tylko przypatrywały się twarzy mówiącego,ale wywłóczyły zeń prawdę, jak magnes rusza i ciągnie z ich miejscmartwo leżące opiłki żelaza.Po długiej chwili takiego indagowaniawzrokiem dr Węglichowski rzekł:- Wiem o tym.opowiadano mi tę historyjkę ze wszelkimi szczegółamiWiedziałem o niej, gdym się tu wybierał.Kochany pan byłeś w Paryżu?97Stefan %7łeromski- Byłem.- Rok z górą?- Tak jest.- No i mówisz po francusku?- Mówię.- Płynnie, wykwintnie, po parysku?- Czy tak znowu po parysku, tego twierdzić nie mogę.Mówięz zupełną swobodą.- Z zupełną swobodą.Czy nigdy nie zdarzyło ci się widziećza granicą urządzeń kąpielowych? Na przykład hydropatycznychwanien?.- Owszem, widziałem to w Paryżu, a szczególniej w Szwajcarii,w Albis, w Baden, na Righi i w innych miejscach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]