[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak było w tej chwili.Ale złożył jej obietnicę i za rok zamierzał tu wrócić.A wtedy,za rok.- Kek-kek-kek! - skrzeczał nad nimi ptak.Roza rozpoznała głossokoła.Nie zdziwiła się,mimo że dawno już go tu nie słyszała.Anders próbował śledzićgo wzrokiem, ale sokół, niczym strzała, zanurkował międzydrzewa i zatopił się w orgii zieleni i brązów.- Karearea - powiedziała Lily dumnie.- To po maorysku.Kerimnie tego nauczył - dodała.- Keri? - zdziwił się Anders.- Nie spotkałem tu nikogo, kto bytak się nazywał.Czy to jakaś piękna młoda Maoryska?Lily zachichotała.- Nie radzę ci iść do niej w zaloty - powiedział Adam, któryprzypadkiem usłyszał ich rozmowę.Dzieci roześmiały się rozbawione.Jechali wszyscy gęstym lasem, wąską ścieżką, ledwiewidoczną wśród zieleni.Roza nie chciała rozpraszać jego uwagi,zaczekała, aż dojadą do skraju lasu.- Keri to ktoś pomiędzy lekarzem a kapłanem -zaczęła mutłumaczyć.- Bardzo nas polubił, być146może dlatego, że uratował Julii życie, wkrótce po tym, jak sięurodziła.-Jest jak pająk - oznajmił Matt ponuro.-Najbardziej jadowity pająk na świecie - dodał Mikey.-Katipo - oświadczyła Lily i wzdrygnęła się.-Keri jestMaorysem i wie wszystko o wszystkich trujących roślinach izwierzętach, w ogóle wszystko o wszystkich roślinach izwierzętach na całym świecie.Uczy mnie wszystkiego, bo jegoplemienia już tu nie ma, więc nie ma dziecka, któremu mógłbyprzekazać swoją wiedzę.- Lily jest naszą małą Maoryską - uśmiechnął się Adam.Trudno mu było pogodzić się z wpływem, jaki Keri miał nadziewczynkę, ale Rosie nie widziała w ich dziwnej przyjazniniczego złego.Także pani Potter, która zwykle pomstowała napogańskie plemiona, była pod wrażeniem starszego, śniadegomężczyzny, który miał w jej kuchni swoje stałe krzesło.Gdy gotam nie było, krzesło stało puste.-Jestem jego plemieniem - ciągnęła Lily zadowolona.- Keritwierdzi, że chociaż jestem dziewczynką, to mam mana, takąspecjalną siłę.Mówi, że Julia też ją ma.-Wyobrazni na pewno jej nie brakuje - powiedział Adam,zwracając się do szwagra.Wyjechali z lasu i zatrzymali się.Podziwiali potężne czarneskały, które nagle wyrosły im przed oczami.Spienione morskiefale rozbijały się o kamienie.Na niektórych siedziały stadagłuptaków.Na czarnym tle białe ptaki z żółtymi łebkamiprezentowały się imponująco.W powietrzu unosiły się dzwiękimorza i lasu.Adam napawał się nimi, odprężył się.147-1 co ty na to? - zwrócił się do szwagra.- Niewiarygodne.Roza podjechała do niego.- Niespotykany widok dla chłopca, który urodził się nadwąskim fiordem, prawda? Rozumiesz teraz, dlaczego tak kochamto miejsce?- Dlaczego my je kochamy - poprawił ją Adam.-Niewiarygodne - powtórzył Anders.- Chociażja, bardziej niż fiord, pamiętam morze wokół wyspy, na którejmieszkała babcia Lea i Edvard.Otwarte morze jest mi bliższe niżwąski fiord.- Ludzie potrzebują przestrzeni! - oświadczył Adam.Pozwolił dzieciom podjechać do samego brzegu.Piaszczystełachy ciągnęły się daleko w morze, przy odpływie można było popiasku dojść niemal do samej Australii.- Co znaczą te kamienie? To pozostałość jakichś maoryskichobrzędów? - spytał Anders, wskazując ręką na pobliski kamiennykrąg.- Raczej irlandzkich - roześmiała się Roza i zaczęła muopowiadać o stęsknionych za domem Irlandczykach, którzy tuprzenieśli swoje rytuały.- Masz szczęście, że nie zaczęli budować tu swoich ziemianek -powiedział Anders.Roza mrugnęła do niego ostrzegawczo, na szczęście Adam byłza daleko, żeby słyszeć jego uwagę.-Ziemianki to nie temat do żartów, szczególnie jeśli ktośpochodzi z Irlandii.- Pewnie nie.-To tak jakbyśmy zaczęli żartować sobie z naszych lepianek.- Nie mieszkaliśmy w lepiance, Rozo.148- Ale wiesz, o co mi chodzi.Anders przyglądał się jej dłuższą chwilę, w końcu zszedł zkonia i podszedł do niej.Chwycił jej konia za uzdę i pomógł jejzejść.- Rozumiem, że to może boleć, ale sam nigdy tak się nieczułem.Pochodzę z innego świata.Roza milczała.Anders powiedział prawdę.Był małymdzieckiem, kiedy wyjechał z Norwegii.Kiedy ona go stamtądzabrała.Wszystkie jego wspomnienia związane były z innymświatem".Byli rodzeństwem, ale dorastali w odmiennychwarunkach i to ona o to zadbała.- Cieszę się, że mnie tu ze sobą zabraliście - odezwał sięAnders, przerywając jej milczenie.- Dziadek by tego nie docenił.Dla niego morze jest po prostu morzem.Sięgający po horyzontocean.Roza cieszyła się, że może mieć brata tylko dla siebie.Adam idzieci jej nie przeszkadzali, z Malcolmem jednak było inaczej.Miała wrażenie, jakby kradł jej Andersa.- Dad polubiłby to miejsce - powiedział Anders, zerkając naRozę.- Nie chciał mieszkać w Londynie, bo nie widać byłostamtąd morza.Dziadek natomiast nie rozumie, jak ktoś przyzdrowych zmysłach może chcieć mieszkać w Liverpoolu.Roza się uśmiechnęła.Akurat w tym przypadku skłonna byłaprzyznać rację Malcolmowi.- Dlaczego to zrobiłaś? - spytał nagle Anders.Dobrze pamiętał,co ludzie o niej mówili, jakimisłowami ją obrzucali.Pamiętał też, o co oskarżał ją Ole.Czasem próbował wypytywać Davida o jego relacje z Rozą, aleon zawsze potrafił się wykręcić.- Co zrobiłam?149- Co wy zrobiliście.Ty i David? Roza patrzyła na niego dłuższąchwilę.-Domyślam się, że nie wiesz, o czym mówisz.Mam rację? - spytała w końcu łagodnym głosem.-Zapewnepamiętasz jedynie fragmenty.Trudno ci oddzielić prawdę odwłasnych fantazji z tamtego okresu, które, jeśli dobrze pamiętam,mogły wydawać się całkiem realne - roześmiała się i zaczęłatargać mu włosy.- Tata mówi, że trzeba rozsiodłać konie - powiedział Aidan.Stał i patrzył na Rozę i jej brata, i nie mógł się zdecydować, czygo lubi czy nie.Zauważył, że kiedy Roza z nim rozmawia,zawsze potem jest smutna.- No to je rozsiodłajmy - rzuciła Roza.Wzięła cugle z rąkAndersa i podała je synowiAdama.- Dziękuję, Aidan!Chłopiec śledził ją wzrokiem.Widział, jak położyła rękę naplecach Andersa i jak razem ruszyli w stronę skał.Kiedyś Rosiena nich tańczyła.-Jeśli chcesz o tym rozmawiać, to w porządku.Rozmawiaj my.Wyprzedziła brata, wypatrzyła skałę, którą ptaki z jakiśwzględów wzgardziły.Szła po kamieniach przez wodę, aż wkońcu się zatrzymała.Stała na skale z rozwianymi włosami,poddając się podmuchom wiatru.Anders zatrzymał się tuż za nią.Położył jej dłonie naramionach, poczuł na twarzy wiatr, który niósł ze sobą zapachsłonej, morskiej wody, wymieszany z zapachem lasu.Soczystozielonego, innego niż ten, do którego przywykł.Obcego.150- Zawsze o tym marzyłam - powiedziała Roza.-O takim morzu,dzikim i szalonym.Zawsze chciałam uciec.-Już dalej chyba nie możesz, Rozo.-Wiem.Przez chwilę wsłuchiwała się w szum fal, a potem usiadła nabrzegu skały, tak blisko brzegu jak tylko mogła.Anders poszedłw jej ślady.W jej niebieskich oczach widział rzucone przez niąwyzwanie.Usiadł obok niej.-Jestem chłopcem, ale jestem równie odważny jak ty -powiedział lekko drwiącym tonem.- A ja jestem najstarsza.Musiałam być równie odważna jak wy,mimo że byłam dziewczynką.Jedyną dziewczynką.To ważne, bogdybym miała siostry, nie musiałabym we wszystkimdorównywać Olemu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]