[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy wieki pózniej skończył pocałunek, Bekazaczerpnęła potężny haust powietrza, jak gdyby właśnie przed chwilą uratowała sięz topieli.- Coś takiego! - zawołała.- Dlaczego pan to zrobił?! Jeszcze raz musnął wargami jejusta.- No bo w takim momencie aż się prosi o coś frywolnego.Naraz podniósł głowę,wciągnął powietrze przez nos.Mogłosię wydawać, że zaraz kichnie.Beka miała nadzieję, że kiedy ją całował, nie zaraziłsię od niej reumatyzmem.Na powierzchni ust, tam gdzie jej dotknął, czułamrowienie.Jego wargi były zadziwiającą mieszaniną miękkości i twardości.I dotego były gorące i gładkie niczym szczyt świeczki zaraz po zdmuchnięciupłomienia.Prawda była taka, że nawet spodobał się jej ich dotyk.Teraz zachodziław głowę, jak sprawić, żeby znowu zrobił coś frywolnego.- Chyba czuję dym - powiedział.- Hę? - Wzięła głęboki oddech, marszcząc nos.Czuła zapach sera, morza, wodylawendowej.i, tak, dymu.- Może panienka Jessalyn nie mogła spać i wstała, abyprzegarnąć w kominku.Wyszedł spod daszku mleczarni.Beka podążyła za nim.Zauważyła coś dziwnegoprzy oknie saloniku, przez które wślizgnął się Napoleon.Jakieśpomarańczowe-swiatło, rozmyte i chwiejne za szybą.Już miała pokazać na nie ręką, kiedy dom stanął w ogniu.XIXJego gorący oddech parzył ją w kark.Uciekała ścieżką gęsto porośniętą krzewami ostrężyny, które wybuchały jakmagiczne koła sztucznych ogni, wyrzucając w powietrze strumienie iskier.Biegła ibiegła, a on nadal był tuż za nią i czuła, jak gorącym oddechem spala jej skórę.Języki ognia piekielnego lizały ją po nogach, piekły, topiły ciało.Rozgrzany doczerwoności wiatr wył i trzaskał, zagłuszając jej krzyki.Mimo to słyszała głos,słowa.Słodkie obietnice, o których wiedziała, że są kłamstwami.Nie chciała sięzatrzymać, nie chciała widzieć tej twarzy.Bo gdyby raz na nią spojrzała, byłabyprzeklęta na wieki.272Słyszała diabelski śmiech. Ależ możesz na mnie spojrzeć, Jessalyn.Powiadam ci: możesz.Przecież i tak minie ujdziesz.Nie dasz rady.Oddałaś mi duszę, gdy miałaś szesnaście lat.I teraz onanależy do mnie.Tak, naprawdę możesz spojrzeć."Chwycił ją w pasie, wziął w miłosny uścisk, a w każdym miejscu, gdzie jej dotknął,wybuchały płomienie.Odwrócił ją do siebie, skąpał w oddechu jej twarz.I chociażmocno zaciskała powieki, wiedziała, że to diabelski śmiech. Jesteś moja.Nareszcie moja.pocałuj mnie, Jessalyn.Połączmy się w jedno ibędziesz żyła wiecznie".Poddała się, ustąpiła, zdradzona przez dawne moce, mroczne pragnienia.Otworzyłapowieki i spojrzała na dwa słońca unoszące się na powierzchni czarnych sadzawek,parzące słońca, słońca palące.To były jego oczy, jego oczy.Oczy McCady'ego.Krzyknęła.I obudziła się w piekle.Zciana po przeciwnej stronie pokoju była płaszczyzną ognia.%7łarłoczne płomienielizały starą tapetę, momentalnie zamieniając ją w popiół.Czarny dym kłębił się jakpędzone wiatrem chmury.Tańczyły pomarańczowe i żółte światła, odbite w lustrze iokiennych szybach.Usiadła, zamrugała skonsternowana, niepewna, czy nie śni w dalszym ciągu.Pochwili poczuła ciepło, zakrztusiła się dymem i już wiedziała, że rzeczywistość toogień.Zrzuciła z siebie okrycie i wyskoczyła z łóżka.- Babciu!Zatrzymała się przy drzwiach.Dym wpełzał do środka pod progiem.Nawypolerowanej podłodze migotało niesamowite czerwone światło.Wyciągnęłarękę, ale zawahała się, nie wiedząc, co zobaczy po drugiej stronie drzwi.Oparzyła sobie dłoń o nagrzaną mosiężną klamkę.Krzyknęła z bólu i przerażenia.Drzwi się otworzyły.Ożywione świeżym podmuchem powietrza, płomieniepowiększały się ze świstem.Nagła fala gorąca pchnęła ją z powrotem, wypierając powietrze z jej płuc.Ogień zsykiem trawił czarne dębowe deski w podłodze, która pokrywała się bąbelkaminiczym powierzchnia wrzącej zupy.Przeskoczyła nad płomieniami i pobiegła po kopcącym tu-282reckim dywanie do pokoju lady Letty.Ciepło napływało falami od strony klatkischodowej.Pod sufitem wisiał obłok dymu.W kuchni poniżej coś gwizdało ipękało, jak sztuczne ognie podczas pokazu w Vauxhall Gardens.Jessalyn sięgnęła do zasuwy, spodziewając się bólu, ale chociaż metal był gorący,nie parzył.Pchnęła drzwi i natychmiast je za sobą zamknęła.Ogień jeszcze nie dotarł do tego pokoju, ale unosił się w nim gęsty dym.Równiedobrze można by się starać zobaczyć coś przez wełnianą narzutę.Lakier z boazeriiwydzielał trujące opary, które gryzły w gardło i uniemożliwiały oddychanie.Dławiąc się, Jessalyn po omacku ruszyła w kierunku łóżka.Było puste.- Babciu!Opadła na kolana i wyciągniętymi rękami zaczęła szukać na podłodze.Babki niebyło w pokoju, nie było jej, o Boże, a jeśli jednak była tu, tylko leżała gdzieś bezświadomości, dusiła się.Strop zajął się ogniem.- Babciu!Jessalyn podniosła się, szlochając.Uderzyła biodrem w nocny stolik, który stał przyłóżku.Niczego nie poczuła.Bolało ją wszystko, z każdym następnym oddechemcoraz mocniej.Coś zacisnęło się na jej kostce.Krzyknęła, nim uświadomiła sobie, że to lady Letty.Pochyliła się i chwyciła starszą kobietę pod szczupłe ramiona.Pierś babki poruszałasię w rytm ciężkiego, chrapliwego oddechu.Strumienie dymu przepływały teraz pod drzwiami.Mocniej chwyciła babkę.Starszakobieta wyciągnęła rękę i dotknęła jej dłoni.- Zostaw.jestem już stara.Na stoliku stał słój z napojem słodowym.Jessalyn oderwała od skraju nocnej koszulikawałki materiału, nasączyła je płynem i przyłożyła do ust sobie i babce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]