[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziewczyna splunęła, omalnie trafiając go w kolano.- Zwiatło! - syknęła przez zęby i podniosła kolbę strzelby, jakby szykując się dociosu.Will nie miał najmniejszej ochoty wdawać się z nią w bijatykę, i to z tak błahegopowodu, szybko więc zredukował promień latarki do minimum.Elliott odwróciła sięi w głuchym milczeniu minęła Cala i Chestera, ponownie zajmując miejsce na czelepochodu.Sytuacja ta przypomniała Willowi, jak traktowała go niegdyś Rebeka;powróciły niemiłe wspomnienia, których najchętniej pozbyłby się raz na zawsze.Zastanawiał się, czy wszystkie nastolatki są równie mściwe, i nie po raz pierwszyzadał sobie pytanie, czy kiedykolwiek zrozumie płeć przeciwną.W ciągu kolejnychkilku godzin odnosił wrażenie, że pomimo jego próśb Elliott nie tylko nie zwolniła,ale wręcz przyspieszyła kroku, jakby chciała zrobić mu na złość.W miarę jak cała czwórka posuwała się w głąb nowego obszaru gruboszowate roślinystawały się coraz wyższe.Pod naciskiem stóp liście wydawały z siebie mlaszczącydzwięk, jakby dzieci chodziły po błocie.Od czasu do czasu któryś z liści pękał zgłośnym trzaskiem niczym przebity balon, a powietrze wypełniał zapach siarki.Pózniej coraz częściej napotykali prymitywne rośliny, które pokrywały podłożesplątaną gęstwiną łodyg i liści, niczym przerośnięte kępy jeżyn.Will zauważył, że dozłudzenia przypominają zwykły skrzyp, chwast porastający cmentarz w Highfield.Jednak ta odmiana miała szarobiałe łodygi osiągające grubość nawet pięciucentymetrów, obrośnięte w re-429TUNELE.GABIEJgularnych odstępach kręgami czarnych, cienkich jak igły kolców.Z każdą minutąmarszu kępy dziwnych roślin stawały się wyższe i bardziej gęste; sięgały chłopcomjuż do pasa, tak że musieli się niezle natrudzić, by się przez nie przedrzeć.Jakby tego było mało, na ich drodze pojawiało się coraz więcej grubych drzew.Willdostrzegł chropowatą łuskę na ich pniach i domyślił się, że to rodzaj paproci.Wotaczającej ich gęstwinie chłopcy niekiedy tracili z oczu siebie nawzajem.Powietrzerobiło się wilgotniejsze i wkrótce wszystkich oblewał pot.Will szedł tuż za słaniającym się na nogach Calem i pilnował, by brat nie został ztyłu.Po jakimś czasie zauważył, że zmienili kierunek marszu.Szli teraz w dółłagodnego zbocza, które jak sądził, miało ich w końcu doprowadzić z powrotem naplażę.Słyszał dochodzący z przodu hałas, szelest roślin, przez które przedzierali siępozostali uczestnicy wyprawy, i przeraził się, że on i Cal zeszli z właściwego kursu.Nie chciał się zgubić - nabłądził się przez ostatnie dwa dni tyle, że wystarczyło mu nacałe życie.Odetchnął z ulgą, dojrzawszy z przodu błysk latarki i sylwetkę Chestera.Więc jednak nie zabłądzili.Ale dokąd prowadziła ich Elliott?Pokonali ostatni fragment zbocza i wyszli wreszcie z gęstego lasu, prosto nawybrzeże.Cal i Chester po raz pierwszy mieli okazję zobaczyć podziemne morze.Patrzyli na nie w niemym zdumieniu, wystawiając spocone twarze na delikatny dotykbryzy.Will słyszał szum i chlupot wody uderzającej o jakąś przeszkodę, jednak w tej chwilipochłonięty był całkowicie obserwacją olbrzymiego lasu, z którego przed chwiląwyszli.W blasku latarki wydawał się niezwykle gęsty, mroczny i nieprzebyty.Nad głową chłopca wisiały liście olbrzymich drzew przypominających paprocie.430WYSPA- Sagowce! - wykrzyknął Will.- To rośliny nagonasienne.Dinozaury takie jadły!Rośliny, o których mówił Will, miały grube, zwężające się ku górze pnie, otoczone wregularnych odstępach ciemnymi pierścieniami, jakby ktoś złożył je z corazmniejszych okrągłych plastrów.Z wierzchołków wyrastały potężne kępy liści, napierwszy rzut oka nieproporcjonalnie dużych i ciężkich w stosunku do reszty rośliny.Niektóre z nich były już całkiem otwarte, inne jeszcze się nie rozwinęły.Wodróżnieniu od zielonych liści sagowców występujących na powierzchni Ziemi temiały szarą barwę.Pomiędzy pierwotnymi drzewami ciągnęła się warstwa rozdętych sukulentów ipłożących się jeżyn, tak gęsto ze sobą splecionych, że wydawało się, iż tworzą jednąnieprzebytą ścianę roślinności.Will widział także białe fruwające żyjątka ukrytemiędzy wysokimi gałęziami drzew - im dłużej patrzył, tym więcej owadówdostrzegał.Nie miał pojęcia, czym są większe spośród nich, jednak te znajdujące sięnajbliżej należały z pewnością do tego samego gatunku co śnieżnobiałe ćmy, którewidział po raz pierwszy w Kolonii.Od czasu do czasu dolatywał do niego znajomydzwięk; coś tak mocno powiązanego z górnoziemskim krajobrazem, że Will nie mógłpowstrzymać uśmiechu.Słyszał cykanie świerszczy!Cofnął się o krok; niezwykły widok tak go zafascynował, że przez dłuższy czas niemógł oderwać od niego wzroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]