[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyglądano się wjazdowi zdobywcy.Podwójny kordon piechotyrozciągnięty przez całe miasto, powstrzymywał napór.Zuchwałemu zależało na tym, by osobiście asystować przy odjezdzie garnizo-nu Nancy.Dokonał przeglądu dwóch tysięcy Niemców powracających do Alza-cji, sześciuset Gaskończyków jadących do Francji i około dwóch tysięcy Lota-ryńczyków, z których jedni wracali do siebie, a inni zasilić mieli garnizon w Bi-tche.Bastard z Kalabrii wyszedł ostatni, eskortowany jedynie przez rycerza nio-sącego jego sztandar.W pełnym uzbrojeniu, konno lecz z odkrytą głową, wynio-sły i wspaniały, podjechał kłusem do Zuchwałego i rzekł:- Gdyby to ode mnie zależało, połamałbyś sobie zęby na tym mieście, KaroluBurgundzki, klnę się na Boga! Ale mieszczanom bardziej zależy na życiu niż nahonorze.Co zamierzasz z nimi zrobić? Wyciąć wszystkich w pień?- Ależ nie.Zobowiązałem się utrzymać przywileje Nancy i rządzić zgodnie zdawnymi prawami.Zrobię tu stolicę mego królestwa.Czemu ty, panie, walecznyi królewskiego pochodzenia, nie miałbyś ponownie zostać jego gubernatorem?Cenię wartościowych ludzi.RLT- Ja także i dlatego odjeżdżam.Póki żyję, nikt nie powie, że lotaryński książę,choćby bastard, ukorzył się przed tobą.- Może zrobią to inni? Czy wiesz, że twój dziad, stary król Ren, myśli o zapi-saniu mi w testamencie Prowansji? Pragnie on, by ponownie powstało dawnepaństwo Burgundów.- Wolno mu.Prowansja nas nie obchodzi.Interesuje nas jedynie Lotaryngia inie pokonasz nas tak łatwo!Spiąwszy konia bastard z Kalabrii odjechał galopem w kierunku granicy fran-cuskiej.Wyrzucona spod kopyt bryła błota splamiła czerwony, aksamitnypłaszcz, który Zuchwały narzucił na zbroję.Książę zmarszczył brwi, ale szybkoprzybrał spokojną minę:- Nancy jest nasze, moi druhowie! - zawołał pełnym głosem.- Pomyślmy terazo tym, by godnie do niego wkroczyć! Niech wszyscy wiedzą, że każdy, kto bę-dzie napastować mieszkańców lub naruszy ich dobra, zostanie ukarany śmiercią!Tego samego, obfitującego w wydarzenia wieczora, Fiora dowiedziała się - kuswemu zaskoczeniu - że legat papieski uzyskał zgodę, by została umieszczonapod jego bezpośrednią opieką i by towarzyszyła mu we wszystkich podróżach.Miało tak być do czasu, aż rezultat walki Selongeya i Campobasso pozwoli roz-strzygnąć ojej losie.Młodego Colonne pozostawiono chwilowo na jej służbie; aliczyła na to, że uprzejmy prałat pozwoli jej odzyskać Estebana.O świcie Battista zaprowadził ją do niewielkiej grupki księży i mnichów two-rzących eskortę biskupa Nanniego.Przedstawiona jako pielgrzymująca dama,pragnąca pomodlić się przed relikwiami świętego Epvre, zajęła miejsce w po-dróżnej lektyce prałata, podczas gdy on dosiadł muła, by wkroczyć do miasta wsposób milszy sercom mieszkańców.Zuchwały postanowił - a był to jeden zprzejawów jemu tylko właściwej, nieoczekiwanej delikatności - że Bóg w osobielegata pierwszy wkroczy do zdobytego miasta.Miał nadzieję, że ten gest uśmie-RLTrzy urazy i nastawi do niego przychylnie wczorajszych wrogów, z których pra-gnął uczynić przyszłych lojalnych poddanych.%7ładen przejaw radości nie powitał poprzedzającego zwycięzcę prałata, ale podjego błogosławiącą dłonią tłumy klękały j ednomyślnie:- Odzyskajcie nadzieję, moje dzieci - powtarzał z litością przypominającą czu-łość - książę Karol nie chce waszej krzywdy i nie będziecie cierpieć za jegosprawą.Ukryta za zasłonkami oznaczonej herbem papieskim lektyki Fiora przyglądałasię odzianym na czarno ludziom, ich twarzom wychudłym z powodu wyrzeczeń,domom, z których niektóre miały dachy podziurawione kulami armatnimi, a innebyły poważnie uszkodzone.Odór śmierci i swąd pożarów zdawał się przylgnąćdo murów.Fiorze było wstyd, że znalazła się tu, schowana wprawdzie, ale obec-na, w poprzedzającym zwycięzcę orszaku.Na szczęście lektykę wniesiono bez-pośrednio na dziedziniec pałacu książęcego.Tymczasem legat podążył do kole-giaty świętego Jerzego, znajdującej się w bezpośrednim sąsiedztwie pałacu.Miałtam przyjąć nowego władcę.Przed Fiorą pojawił się Battista Colonna:- Kwatermistrzowie jego Książęcej Wysokości pracowali całą noc, aby przy-gotować apartamenty.Jeden z nich przeznaczony jest dla ciebie, pani.Czychcesz, bym ci go od razu pokazał, czy wolisz popatrzeć na radosny wjazd księ-cia?- Nic nie zapowiada szczególnej wesołości, lecz mimo to chcę być obecnaprzy wkroczeniu księcia.Miała ledwie tyle czasu, by dojść do okna w wielkiej, pustej komnacie napierwszym piętrze: głos sześciu srebr-nych trąbek otwierających pochód roz-brzmiewał już w bramie Craffe.Za nimi szła setka zbrojnych poprzedzającakompanię jezdzców w pióropuszach z mieniącymi się różnymi barwami propor-czykami.Za nimi pojawił się Zuchwały.Jego świetność zaparła widzom dech wRLTpiersi.Dosiadał okrytego purpurowo-srebrnym czaprakiem Moro, swego ulubio-nego konia.Założył obszerny, wyszywany złotą nicią płaszcz, który rozpostartona zadzie konia.Miał najbardziej bajeczne nakrycie głowy, jakie można sobiewyobrazić: wysoki, aksamitny beret naszyty perłami, otoczony girlandą rubinówi diamentów oraz zwieńczony zapinką złożoną z trzech dużych, słynnych rubi-nów zwanych Trzema Braćmi, czterech ogromnych pereł i wielkiego diamentuodbijającego wszelkie promienie światła.Pod tym paradnym nakryciem gło-wy*,18 bardziej kosztownym niż cesarska korona, widać było dumną twarz Wiel-kiego Księcia Zachodu, cieszącego się najwyrazniej z pełnego^zachwytu osłu-pienia tłumu i oczekującego wiwatów.Wiwatów nie było.Jedynie delikatnyszmer przebiegł tłum, jak podmuch wiatru porusza spokojną wodę.Fiora ujrzaław zwierciadle swej pamięci szarą postać króla Francji i pomyślała, że porówna-nie nie wypada dla niego korzystnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]