[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod tym jednym względem był więc król po prostu jedynowładcą, pomazańcem z rąk Kościoła.Tak to ujmowała etyka owej epoki.Podczas jednak gdy teoria przyznawała królowi więcej władzy, w praktyce bywało więcej buntów.Walka była znacznie bardziej wyrównana niż w naszej epoce przemysłu zbrojeniowego.Każda grupa ludzi mogła się uzbroić w mgnieniu oka w łuki z lasu czy włócznie od kowala.Tam, gdzie ludzie są „żołnierscy”, nie ma miejsca na militaryzm.Co więcej, w czasie gdy całe królestwo stanowiło w pewnym sensie jedną armię terytorialną, jego pułki stanowiły również królestwa same w sobie.Pododdziały związane były również więzami „pod-lojalności”.Lojalista względem swego pana, mógł być buntownikiem względem swego króla.Król stawał się również demagogiem, kiedy uwalniał wasala od jego pana.To powikłanie pojęć powodowało tragiczne spięcia namiętności w związku z zarzutem zdrady, jak np.w wypadku Wilhelma i Harolda.Choć rzekomy zdrajca pojawia się w dziejach ciągle na nowo, jednak stale uważa się go za wyjątek.Zerwać więź feudalną było rzeczą łatwą i zarazem straszną.Zdradę w znaczeniu buntu odczuwano wówczas rzeczywiście jako zdradę w znaczeniu przejścia na stronę przeciwnika, jako że była to dezercja z pola nieustającej nigdy walki.Takich wojen domowych było wówczas w dziejach Anglii więcej nawet niż w innych dziejach.Przeważały jednak wybuchy bardziej lokalne i mniej logiczne.Czy powód leżał w tych wyspiarskich idiosynkrazjach, bezkształtnych jak mgły morskie, od których zaczęliśmy te dzieje, czy też wpływ Rzymu sięgnął rzeczywiście mniej głęboko niż w Galii, dość, że feudalne poszycie uniemożliwiało Anglii próbę budowy pełnej Civitas Dei, czyli idealnego państwa średniowiecznego.Wyłonił się z tego kompromis, który długo potem ludzie ku własnej uciesze nazywali państwem konstytucyjnym.Pewnych paradoksów wolno używać, jeżeli przywracają zaburzoną równowagę krytyki.Można je bezpiecznie wyostrzać pod warunkiem, że nie są odosobione.Jeden z nich określiłem na początku tego rozdziału jako siłę królów słabych.Uzupełnieniem tego paradoksu jest — nawet w tym krytycznym okresie normańskiego panowania — inny paradoks: słabość silnych królów.Wilhelm Zdobywca wygrał od pierwszego uderzenia, nie wygrał jednak zupełnie w ostatecznym rozrachunku.W jego olbrzymim sukcesie kryła się tajemnica niepowodzenia, które wydało skutki dopiero w długi czas po jego śmierci.Jedynym jego celem było niewątpliwie uczynienie z Anglii ludowej autokracji, podobnej do tej, która narastała wówczas we Francji.W tym celu poszatkował on feudalne dobra, zażądał od podwasalów przysięgi bezpośrednio na swoje ręce, a wobec baronów stosował wszelkie możliwe sposoby walki, od najwyższej kultury, szczepionej przez zagranicznych duchownych, do najgrubszych obyczajów saskich.Dopiero jednak porównanie z Francją ukazuje uderzającą jaskrawość tego paradoksu.Stało się przysłowiem, że pierwsi królowie Francji byli marionetkami, a majordomus był w sposób najbezczelniejszy w świecie królem królów.Z biegiem czasu marionetka stała się jednak bożyszczem, popularnym bożyszczem o niezrównanej mocy, przed którym wszyscy możnowładcy korzyli się lub padali zdruzgotani.Nastały wówczas we Francji rządy absolutne, tym bardziej absolutne, że nie były to rządy ściśle personalne.Król stał się przedmiotem kultu — podobnie jak ówczesne republiki średniowieczne, w których niepodzielnie panowało sztywne prawo Boskie.W normańskiej natomiast Anglii rządy były prawdopodobnie zbyt osobiste, by mogły być absolutne.Tak czy owak, Wilhelm Zdobywca stał się w pewnym znaczeniu Wilhelmem Zdobytym.Gdy jego dwaj synowie zmarli, cały kraj popadł w chaos feudalny, prawie taki sam jak przed podbojem.We Francji książęta byli początkowo niewolnikami.Z czasem jednak uzyskali stanowisko wyjątkowe, jak gdyby księży.Jeden z nich został nawet świętym.Ale jakoś najwięksi nasi królowie wciąż jeszcze byli baronami.I właśnie dzięki tej energii nasi baronowie stali się naszymi królami.VI.Wiek wypraw krzyżowychPoprzedni rozdział rozpoczął się, z bijącą w oczy dowolnością, od św.Edwarda, obecny zaś rozdział możemy w pełni słusznie zacząć od św.Jerzego.Jego pierwsze wystąpienie w charakterze patrona naszego narodu miało podobno miejsce na prośbę Ryszarda Lwie Serce, w czasie jego kampanii w Palestynie.Jest ono w istocie, jak się o tym przekonamy, symbolem nowej Anglii, która może śmiało mieć nowego świętego.O ile jednak Edward Wyznawca był bohaterem angielskiej historii, to choć św.Jerzy figuruje w martyrologii pod postacią rzymskiego żołnierza, trudno go jednak uważać za bohatera jakiejkolwiek historii.Chcąc zrozumieć ten najszlachetniejszy, choć najmniej pamiętany z przewrotów w dziejach człowieka, najbardziej zbliżymy się do prawdy, kiedy rozważymy następujący paradoks: w jakiej mierze postęp oraz oświecenie znalazły wyraz w przejściu od kroniki do romansu.Na każdym intelektualnym podwórku nas zych czasów można usłyszeć takie zdanie, jakie właśnie przeczytałem w jednej polemice dziennikarskiej: „Zbawienie, podobnie jak inne dobre rzeczy, nie powinno pochodzić z zewnątrz”.Określanie rzeczy duchowej jako zewnętrznej, a nie wewnętrznej, to jeden z chwytów modernistycznej ekskomuniki.Skoro jednak przedmiot naszych studiów wiąże się z średniowieczem, a nie z czasami nowymi, powinniśmy przeciwstawić temu oczywistemu banałowi ideę wręcz odwrotną.Powinniśmy postawić się w położeniu ludzi, którzy myśleli, że prawie każda dobra rzecz przychodzi z zewnątrz — podobnie jak dobre nowiny.Muszę wyznać, że w tym wypadku nie jestem bezstronny w moich sympatiach i że zacytowane przed chwil ą zdanie z gazety uderza mnie jako błąd godzący w samą istotę życia.Jako całkiem prywatna osoba — nie wierzę ani w to, by niemowlę najlepiej karmiło się fizycznie ssąc swój własny paluszek, ani też w to, by człowiek najlepiej karmił się moralnie ssąc swą własną duszę i przecząc jej zależności od Boga czy od innych dobrych rzeczy.Twierdzę, że dziękczynienie jest najwyższą formą myśli i że wdzięczność jest szczęściem, podwojonym przez cud.Ta wiara w zdolność człowieka do przyjmowania rzeczy leżących na zewnątrz od nas samych pomoże mi tu wytłumaczyć sprawy, które każdy opis tej epoki powinien koniecznie wytłumaczyć.W niczym nie przejawia się bardziej nowoczesność (czy też szaleństwo) nowoczesnego Niemca niż w jego marzeniu znalezienia dla każdej rzeczy niemieckiej nazwy.W ten sposób zjada on własny język, czy też, innymi słowy, gryzie się w jęzor.Ludzie średniowiecza zaś nigdzie indziej nie wykazywali więcej swobody i rozsądku, niż w przyjmowaniu imion i emblematów spoza swych najbardziej ukochanych granic.Klasztory nie tylko przyjmowały cudzoziemców, ale ich również kanonizowały.Zwykłego awanturnika, jak Bruce, wyniesiono na tron i dzięki mu składano tak, jak gdyby rzeczywiście przyszedł jako błędny rycerz.Nawet namiętnie patriotyczne społeczeństwa obierały sobie za świętych patronów przeważnie cudzoziemców.I tak, choć Irlandia posiadała całe chmary świętych własnego pochodzenia, przecież jej patron — św.Patryk — nie był Irlandczykiem.W miarę jak Anglicy stawali się stopniowo narodem, zostawiali niezliczonych świętych saksońskich w pewnym sensie poza sobą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]