[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moje kolejne telefony pozostały bez odbioru.Wszystkiego się spodziewałam, długich przemów o wyższości kultury europejskiej nadamerykańską, dyskusji o tym, czy to naprawdę konieczne, niepokoju o dalsze kontakty zcórką i wpływ na jej losy.Ale nie tego.Nie idiotycznego oporu, który nie bawił się w żadneuzasadnienia, nie kretyńskiej demonstracji praw rodzicielskich.- Wiedziałem - mruknął Marcin, kiedy osłupiała powtórzyłam mu, co usłyszałam.- Wiedziałeś? - szczerze się zdziwiłam.Błąd w założeniu - uśmiechnął się niewesoło.- Ty myślisz, że tu chodzi o dobro Poli, achodzi o to, żeby pokazać, kto ma władzę nad tobą.Jaką.- zaczęłam i urwałam.Co ja sobie wyobrażam, pomyślałam.%7łe cokolwiek zostanie odpuszczone? Przecież tooczywiste.Nie kijem ją, to pałką, skoro sama się podkłada.Jest okazja, czemu nie przyłożyć?Pola w tym wszystkim jest najmniej ważna.To co robimy? - spytałam, bo przecież nie mogliśmy złożyć wniosku o wizę emigracyjnąbez zgody ojca Poli.Nigdy, choćby przez moment, nie przyszło mi do głowy ograniczać anikwestionować jego praw.Mieliśmy jechać do Białegostoku - przypomniał Marcin.- Zaraz zadzwonię i umówię sięz siostrą Maziuka.Z Lilką? A co ona.Jest sędzią sądu rodzinnego.Chcesz z tym iść do sądu?Nie wiem, chcę ją zapytać, co możemy zrobić.Po co mamy się sami głowić i wyważaćotwarte drzwi.Lilka zgodziła się spotkać z nami w kawiarni przy Rynku Kościuszki.Słabo ją pamiętałam.Była młodsza o parę lat od Andrzeja i mocno zahukana przez brata.Trzymała się od nas z daleka, a może to Maziuk nie dopuszczał jej do nas, nie wiem, nigdymnie to nie interesowało.Długo i serdecznie witała się z Marcinem.Mnie zlustrowała chłodnym wzrokiem i niesiliła się nawet na pozory sympatii, ale wysłuchała z uwagą całej mojej opowieści.Wyobrażasz sobie coś takiego? - zapytał Marcin, kiedy skończyłam.A co ja mam sobie wyobrażać - wzruszyła ramionami.- Jakby ludziom władzarodzicielska rozumu nie odbierała, to moja praca byłaby nikomu niepotrzebna.Zastanawiała się przez chwilę, popijając kawę.W końcu odstawiła filiżankę, poprawiłasię na fikuśnym, ale strasznie niewygodnym krześle i powiedziała:Możecie to rozegrać na dwa sposoby.Przewlekle i raczej z gwarancją sukcesu, albo naszybko, ale z pewnym ryzykiem.Dawaj - mruknął Marcin.- Najpierw powoli.- Jak sąd, ociężale - zaśmiała się Lilka.- Składacie wniosek, żeby sąd rodzinny wyraziłzgodę na wyjazd dziecka mimo sprzeciwu ojca.To jest możliwe? - zapytałam.Oczywiście.Sąd kieruje się dobrem dziecka, w tej sytuacji nie ma wątpliwości, co będzielepsze dla Poli.Tylko że.Co znowu? - westchnął Marcin.To będzie trwało.Trudno przewidzieć, jak długo.Ale co to znaczy? Miesiąc? Dwa miesiące?Lilka pokręciła głową.- Pół roku najmarniej.- Ja się zastrzelę - jęknęłam.Lepiej zastanów się nad drugą opcją.Tą ryzykowną.- I tak, i nie.Jak ktoś nie odróżnia swoich fantazji od rzeczywistości, to nagie faktydziałają na niego jak elektrowstrząsy.Może się udać.Ale co?Zagraj va banque, Dasza.Nie załatwiaj tego przez telefon, umów się z nim i powiedz, żeszanujesz jego wolę i decyzję.Co? - wybałuszyłam na nią oczy.Skoro tak, to ty emigrujesz razem z mężem i waszym wspólnym dzieckiem, a Polazostanie w Polsce pod jego opieką.Wyłączną.Genialne! - parsknął Marcin.- %7łe też sam na to nie wpadłem! Jeszcze zaproponuj, żebędziesz dzwonić raz w tygodniu i pytać, jak sobie radzi.I ochrzaniać.Tak jak on.Chce władzy rodzicielskiej? Daj mu ją - dodała Lilka.A jeśli on na to pójdzie? - zapytałam.- Chyba żartujesz! - zawołali równocześnie.Lilka przyjrzała mi się z powagą.- Dasza, po tym wszystkim, co przeszłaś, to już naprawdę będzie pryszcz.A jakby co,zawsze będziesz mogła iść z tym do sądu.Miała rację.Kosztowało mnie to tylko te sześć godzin podróży do Wrocławia i tyleż zpowrotem.Sama rozmowa z Grześkiem była tak żałosna, że wolałabym o niej zapomnieć.Nie musieliśmy iść do sądu.Wyjeżdżałam tam, gdzie mnie nic nie ciągnęło, ale nie czułam się jakoś specjalnierozdarta.Moja mama ciągle pytała:Ale jak ja tu sobie poradzę?Tak samo jak do tej pory - odpowiedziałam za którymś razem, kiedy dotarło do mnie, jakdalece jest to pytanie retoryczne.Jak by nie było, od półtora roku to ona pomagała mnie.- Samoloty latają w obie strony, mamo - mówiłam i nie dawałam się wciągać w klimatyrzewne.Miałam wystarczająco własnych powodów, by się rozrzewniać.Przepłakałam parę nocy, żegnając się z zawodem aktorki lalkowej, z siedliskiem wBączynie, dawno kupionym przez kogo innego, z moim tutejszym życiem, które było mipiekłem i rajem, żegnałam się z tym wszystkim, co już się nie zdarzy, a jeśli nawet, to mnietu nie będzie.Bliżsi i dalsi znajomi powtarzali: Jedz, nad czym tu się zastanawiać!.Nad niczym.- Wyjeżdżacie? Ale po co? - zdziwiła się Danka.Wyjeżdżamy, bo nie znalezliśmy szkoły, która doprowadziłaby Polę do matury.- zacząłMarcin
[ Pobierz całość w formacie PDF ]