[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Błogość,która ją ogarnęła, pojawiła się w jej wnętrzu jak wielobarwny motyl, rusałka pokrzywnik,który każdego sierpnia nawiedzał jej dom.Motyl przysiadał zamyślony na ścianach lubzasłonach, a ona ściągała go litościwie i zwracała mu wolność.Wiedziała już, co powieSerafinie.Wolno podeszła do chorej, patrzyła na cichość jej oddechu, zamknięte oczy.Nie byłajuż grozna dla nikogo, może tylko dla siebie.- Wybaczam.- wyszeptała cicho, nie mając pewności, czy Serafina w ogóle tousłyszy.I nagle wraz z tym słowem spadły z niej wszystkie czarne, złe myśli, poczuła się jakpo majowym deszczu, spłukana ze zła, które zalegało niczym kurz pod szafą.Wyrzekła siętym słowem swojej dumy, pogrzebała to, co za nią, co najtrudniejsze i najbardziej pokrętne,była jak ten pusty dzban czekający na napełnienie i wiedziała, że oto jej siłą stał się tamtenból doświadczany przez lata.Serafina otworzyła oczy, chciała się podnieść, wstać i podziękować, ale bezwolnieopadła na poduszkę.Jej oblicze zbladło jeszcze bardziej, zaciśnięte na pościeli palce niedrgały już.Zapadła w letarg milczenia.Ruta widziała tylko strużkę łez płynącą z jej oka.Pogłaskała Serafinę po włosach i nagle jej serce przepełniła czułość do tej porynieznana, jakby opiekowała się bezbronnym pisklęciem.- Już dobrze, dobrze - szeptała.Serafina zasnęła, twarz miała wreszcie spokojną,wygładzoną, wyglądała, jakby w ogóle nie była chora, i gdyby nie to, że Ruta pamiętała jąjako postawną i wysoką kobietę, można byłoby pomyśleć, że w białej pościeli leży śpiąca,drobna osoba, która zaraz się obudzi i pobiegnie do swoich spraw.Ruta bezszelestnie wyszła z pokoju.- Muszę odnalezć Marka - powiedziała wtedy sama do siebie, po raz pierwszy topostanawiając, choć nie wiedziała jeszcze, jak ma się do tego zabrać.Minęło już.zaraz.Marek odszedł od niej w dwa tysiące drugim roku, a więc.to już siedem lat.Jak ten czasszybko mija! Gdzie go odnajdzie, przecież nie wie, dokąd pojechał, co się z nim działo! Gdyją zostawił, dwa lata spędziła jeszcze samotnie.A potem.Ruta opuszczała dom opieki z ulgą.Na korytarzu minęła pielęgniarkę.- Załatwiła pani wszystko? - spytała tamta z zaciekawieniem.- Tak.Chyba tak - odpowiedziała trochę od niechcenia.- Co teraz robi pani Serafina?- Wydaje mi się, że zasnęła.A czy.jej synowie.może należałoby ich powiadomić,w jakim stanie jest ich matka? Wydaje mi się, że nie wróży on nic dobrego.- O tak, próbowałam już się do nich dzwonić.Powiedzieli, że może przyjadą, ale ja sięobawiam, że to tylko obietnice.Nie wiem, o co tam poszło, czemu unikają spotkania z matką.Może pani ich zna, poprosi?- Dobrze, spróbuję - odparła Ruta, wyciągając telefon.Wybrała numer Zygmunta iodeszła w kąt korytarza.- Dzień dobry, tu Ruta, jestem właśnie u pańskiej matki.Ucieszył się.Jak powiedział - odetchnął z ulgą.Zapytany, czy może jednak onwybierze się do chorej, odpowiedział, że być może, ale ma tyle spraw na głowie.- Wszystko może poczekać.Proszę, niech pan przyjedzie, może po raz ostatni zobaczypan matkę.- Ruta nie odpuszczała, czuła bowiem, że to ostatnie godziny życia tamtejpożółkłej i wysuszonej kobiety.- Nie wiem, naprawdę.Dla mnie to już właściwie obca kobieta.- Dlaczego zatem tak usilnie przekonywał mnie pan do wyświadczenia jej przysługi ispotkania się z nią? Zupełnie nie potrafię tego zrozumieć.Zresztą zrobi pan, jak zechce.Ruta rozłączyła się lekko zdenerwowana.Najpierw namawiał ją do wybaczenia, ateraz sam nie może sobie z tym poradzić.Ona straciła więcej - matkę, dziecko, miłość, dom ispokojną młodość, a on - tylko pieniądze.Ten kto więcej stracił, bardziej w swoim życiu docenia to, co mu jeszcze zostało.-pomyślała, chowając telefon do torebki.Wyszła na rozgadaną, szumiącą ulicę małego miastapółnocno-wschodniej Polski, odszukała swój samochód i ruszyła przed siebie.Było jej lekko -tam, za murami domu opieki, zostawiła ciężkie jarzmo, które przez tyle lat nosiła na swychplecach.Była wolnym człowiekiem!Jeszcze przez dwa dni przychodziła do Serafiny.Ta patrzyła na nią z wdzięcznością imilczała, coraz bardziej zapadając się w siebie.Jej wzrok błądził po suficie, morfinauśmierzała ból skutecznie, otępiając przy tym chorą.Kiedy trzeciego dnia Ruta pojawiła się wpokoju numer trzynaście, zastała puste łóżko, bez pościeli.Przez otwarte okno wpadałosłońce i lekki wiatr.- Gdzie jest pani Serafina? Czy?.- zapytała przechodzącego obok rehabilitanta.- Tak.Zmarła godzinę temu - poinformował sucho, jakby mówił o spadku cenślimaków.Ruta stała z opuszczonymi rękami, patrzyła, jak wiatr wydyma zielony obrus nastole, wpada do pokoju nieproszony i wynosi ze sobą resztki duszy Serafiny, która umarła wsamotności, jak jej to kiedyś Ruta przepowiedziała.Powiedziała to w ogromnej złości, niezdając sobie sprawy z siły wypowiadanych słów, chcąc je z siebie wyrzucić, a tymczasem -rzucone w gniewie miały moc sprawczą!Nieoczekiwana łza popłynęła po policzku.Ruta otarła ją wierzchem dłoni.Nigdy niemyślała, że kiedykolwiek będzie płakała po tej kobiecie.A jednak.Niczego w życiu niemożna być pewnym.Wybrała telefon do Zygmunta.- Godzinę temu umarła pana matka - poinformowała sucho, trochę z żalem, że tenmężczyzna nie interesował się losem starej kobiety, że zostawił ją samą na pastwę choroby.- Ach, tak.Trzeba zająć się pogrzebem.Ja wszystko zorganizuję.W domu opiekiwiedzą zresztą, co trzeba zrobić - powiedział spokojnie, jakby był przygotowany na tęrozmowę od wielu miesięcy.- Zostawiła testament.- brnęła dalej Ruta, chcąc za wszelką cenę udowodnić temumężczyznie, że nie ma prawa tak się zachowywać, skoro sam niedawno nakłaniał ją dowybaczenia.- Wiem przecież, że zostawiła.Znam nawet jego treść.- Ostatnie zdanie zabrzmiałoironicznie.- Ale to nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]