[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kotylion zatrzymał się przed nim i zaczął mówić.Samar Dev pragnęła podbiec do nich, a przynajmniej do miejsca, skąd mogłabypodsłuchać słowa boga i odpowiedz Wędrowca.Karsa powstrzymał ją jednak. To nie nasza sprawa, czarownico wyszeptał, potrząsając głową.Wyglądało na to, że Wędrowiec odmawia Kotylionowi.Cofnął się i odwrócił wzrok.Bóg nie ustępował. Nie chce tego zrobić mruknął Karsa. O cokolwiek prosi Kotylion, Wędrowiec niechce tego zrobić.Tak, widziała to. Proszę.Muszę. Nie. Karsa. Nie kieruje tobą konieczność, tylko ciekawość. No dobra, jestem wścibską suką! Pozwól mi. Nie, to sprawa między nimi i tak musi zostać.Samar Dev, odpowiedz mi na jednopytanie.Gdybyś usłyszała, co mówią, i zrozumiała, co to może znaczyć, czy potrafiłabyśzachować milczenie?Najeżyła się, a potem syknęła sfrustrowana. Nie radzę sobie z tym zbyt dobrze, co? Może i masz rację, Karsa, ale co by się stało,gdybym coś powiedziała? Jaka w tym szkoda? Zostaw go odparł Toblakai. Pozwól, by sam zdecydował.Słowa Kotyliona działały na Wędrowca jak fizyczne ciosy.Przyjmował je jedno podrugim, nadal odwracając wzrok.Najwyrazniej nie był w stanie spojrzeć bogu w oczy.Ogar zaczął pożerać przeżuty tułów z bezmyślną pasją charakterystyczną dlanapełniających żołądek drapieżników.Druga bestia odwróciła się, nasłuchując odgłosów odległejwalki.Kotylion był nieubłagany.Dla boga i dla Wędrowca a także dla Samar Dev i Karsy Orlonga cały światzewnętrzny przestał istnieć.Rozgrywająca się na skrzyżowaniu scena przybierała monumentalnąpostać, wykuwano ją kawałek po kawałku jak twarz odkrywaną w sercu kamiennego bloku.Wszystko obracało się wokół jakiejś decyzji, którą Wędrowiec musiał podjąć tu i teraz.Byłooczywiste, że Kotylion stanął mu na drodze i nie zamierza ustąpić. Karsa, jeśli coś pójdzie nie tak. Strzegę jego pleców odwarknął Toblakai. Ale co, jeśli.Nieludzki krzyk Wędrowca uciął jej słowa, uciął wszelkie myśli, ostry jak nóż.Takrozpaczliwy, pełen desperacji dzwięk nie pasował do niego, nie mógł pochodzić z jego ust.Wędrowiec wyciągnął jednak rękę, jakby chciał odepchnąć Kotyliona.Stali od siebie zbyt daleko.Bóg, który teraz umilkł, po prostu zszedł Wędrowcowi zdrogi.Wojownik minął go, wydawało się jednak, że każdy krok kosztuje go mnóstwo wysiłku,jakby musiał walczyć z jakąś straszliwą, niewidzialną falą.Jego przerażająca obsesjanajwyrazniej zerwała się z uwięzi.Sprawiał wrażenie całkowicie zagubionego.Kotylion śledził go wzrokiem.Nagle uniósł przedramię do oczu, jakby nie chciałzapamiętać tej chwili, jakby mógł ją wymazać jednym, prostym gestem.Choć Samar Dev nie rozumiała, co się stało, zalała ją fala smutku.Kogo właściwieżałowała? Nie potrafiła udzielić sensownej odpowiedzi na to pytanie.Chciało się jej płakać.NadWędrowcem.Nad Kotylionem.Nad Karsą.Nad tym nieszczęsnym miastem i tą przeklętą nocą.Ogary oddaliły się truchtem.Mrugnęła.Kotylion również zniknął.Karsa otrząsnął się i znowu poprowadził ją za sobą.Nacisk wciąż się nasilał, przeciążając jej osłony.Czuła, że pojawiają się w nich szczeliny,a do środka zaczyna napływać pył.Gdy brnęli w ślad za Wędrowcem, czarownica uświadomiłasobie, że wojownik zmierza prosto ku sercu owej mocy.Poczuła na języku gorzki smak strachu.Nie.Wędrowiec, nie.Zmień plany.Zmień je, proszę.On jednak tego nie zrobi, prawda? Nie mógłby tego zrobić.Los wybrańców losu, ech, tobrzmi beznadziejnie, ale.jak inaczej można to nazwać? Tę niepowstrzymaną siłę,umiejscowioną zarówno w woli, jak i poza nią.Niepotrzebną i nieubłaganą.Los wybrańców losu.Szli przez uwięzione w koszmarze miasto, skąpane w upiornym blasku umierającegoksiężyca.Wędrowiec mógłby równie dobrze wlec za sobą łańcuchy, na których końcachmaszerowali Karsa Orlong i Samar Dev.Równie dobrze mógłby też nosić żelazną obrożę, cośniewidzialnego, ale niepowstrzymanego, co popychało go ku przodowi.Nigdy w życiu nie czuła się tak bezradna.***Podczas wieczności poprzedzającej chwilę przybycia Pana Zmierci światem Dragnipurazawładnęły powolne, lecz z pozoru niepowstrzymane, śmiertelne konwulsje.Zagłada nadciągałaze wszystkich stron.Wszędzie było słychać rozpaczliwe krzyki, ryki wściekłości ibeznadziejnego sprzeciwu.Przebudziła się naga natura wszystkich przykutych istot, a głos każdejz nich pobrzmiewał bezlitosną prawdą.Smoki skrzeczały, demony ryczały, głupcy wrzeszczelihisterycznie.Zmiali bohaterowie i krwiożercze zbiry wciągali głęboko powietrze w płuca, ażtrzeszczały im żebra, a potem wydawali okrzyki bojowe.Z nieba spadały srebrzyste ognie, przeszywające chmury popiołu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]