[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z nikimnie będą się musieli dzielić ojcowskim przywiązaniem ani troską.%7ładne spory nie wniknąmiędzy nich, nie oddzielą ich od Warka tak, jak jemu niegdyś Krobakowa surowość i zawódodebrały ojca.W każdym razie tak mu się zdawało, kiedy widzieli się ostatni raz, a moc Zird Zekrunagorzała ponad nimi na morzu jak pochodnia przymierza.A jednak potem ten ogień przygasł wjego pamięci na bardzo długo.Przypomniał go sobie jeszcze raz, w wiele, wiele zim pózniej,kiedy upokorzony i osamotniony uciekał saniami przez zamarznięte oparzeliska po ostatniej,przegranej bitwie.Wszystko było już za nim.Nadzieje, te zawiedzione i spełnione.Podboje, bitwy i zdrady.Młode, gorące łona, w które zanurzał się coraz chciwiej, w miarę jak jego własne ciało ziębło ischło.Miłość do synów, która z czasem przemieniła się w podstępną, zimną podejrzliwość, bokiedy na nich spoglądał, coraz częściej dostrzegał odbicie Lelki.Wyniszczające pragnienie,żeby wbrew wszelkim wyrokom bogów spłodzić potomka, który należałby tylko do niego -krew z krwi i kość z kości, bez żadnych przepowiedni, snów i pieśni, które wyglądałyby kuniemu spoza siwych zrenic.Wreszcie wojna, która wybuchła, kiedy jego synowie zdołali sięnocą wyrwać z matni, tuż przed tym, jak ich miano oślepić i wytrzebić.Wszystko minęło.Zdumiewające, ale kiedy kra załamała się pod nim, w tej ostatniej chwili, pełnej końskichkwików, trzaskającego lodu i wrzasków bojarów, którzy miotali się wokół w panice, widziałnad sobą ogień, jakby ciemna ziemia Pomortu znów zanurzała się w odmęty.- Jak zdołamy dalej żyć? - zapytała go na pożegnanie Firlejka, zanim włożyła mu wramiona dzieci.- Jak zdołamy dalej żyć po tym, co uczynili nam bogowie i co uczyniliśmysobie z własnej woli?- Będziemy musieli - skłamał wówczas, a ona uśmiechnęła się jeszcze, dotknęła jegopoliczka i odeszła.Pózniej, znacznie pózniej, dowiedział się, że tamtego samego dnia kazała się zamurowaćw celi.* * *Na razie jednak nad Rankorską Zatoką wstawał świt - czy też raczej jego przeczuciewisiało już w wodnej mgiełce ponad brzegiem, bo morze nadal ginęło w mroku i puchaczewciąż odzywały się z niepokojem poniżej murów.Zwajeckie łodzie podniosły siębłyskawicznie sponad brzegu i jęły ciąć wodę, śmigłe i smukłe jak sosnowe igły, żeby odpędzićnieprzyjaciela.Prędko rozstąpiły się wszakże przed nadpływającymi, zapewne wyczytawszy zkształtów okrętów tę samą wiadomość, która zaczęła krążyć po murach Horęży.- Morski Kozioł - szeptano, wskazując okręt na czele pirackiej flotylli.- MorskiKozioł wraca do swoich.Twardokęsek charknął gorzką śliną.Jemu wszystkie nawy wydawały się takie same - iodkąd żył, nie zwiastowały niczego dobrego.I nie omylił się, bo wkrótce wyszło na jaw, z jakim ładunkiem przybijają do brzegu.- Iskra! - przekrzykiwali się na murach prości strażnicy i panowie bracia wkarmazynowych żupanach.- Iskra przybywa z odsieczą!Tylko Twardokęsek trwał nieporuszenie u boku żalnickiego księcia i jedno spojrzenie wnapiętą białą twarz Kozlarza starczało, by stłumić w zbójcy wszelką radość.W cokolwiekchcieli wierzyć ci pankowie, który podskakiwali teraz w deszczu jak żaby, Iskra nie potrafiłasamotnie przeważyć nad każdą mocą.Ani nie chciała.Pamiętał to. Nikomu nic nie jestemwinna , powiedziała mu dawno temu w spichrzańskiej cytadeli, zanim wybuchł krwawykarnawał i świat zapłonął jak smolna szczapa.Jednak naprawdę przybyła do Horęży.Pamiętał pózniej, że szedł u boku Kozlarza przez dziedziniec, a rebelianci odsuwali się odnich z przestrachem.Gdzieś na majdanie dołączył do nich karzeł.Powinno to zaalarmowaćzbójcę, bo pojawienie się Szydła zwykle zwiastowało złe nowiny.Ale tak się opił gorzałką, żeani mógł przytomnie myśleć.We łbie mu się wszystko bełtało: miejsca, słowa, twarze.Zwysiłkiem parł naprzód - jakby rozgarniał ramionami niezmierną siną wodę.Deszcz stukotał po hełmach, po tarczach i ryngrafach ozdobionych obliczem BadBidmone.Na brzegu Wewnętrznego Morza stali kręgiem Zwajcy.Rozstąpili się przed żalnickimksięciem, kłoniąc głowy w rogatych szłomach.Gdyby zbójca był przytomniejszy, dostrzegłbyzapowiedz nieszczęścia w ich twarzach, w skwapliwości, z jaką umykali spojrzeniem przedKozlarzem.Ale nie.Przesunął się pomiędzy nimi obok księcia-mary, w tej chwili tak samo jakon oczadziały, wyzuty z tego miejsca, z tego czasu.Bo nie chciał ni odrobinę zwolnić, ni o krokzostać w tyle.Bo prawo miał.A co! Miał prawo do tej rudowłosej dziewki, równie dobre jakKozlarz, a może jeszcze lepsze, bo kiedy książę pałętał się po niebiesiech z widmami pospołu,zbójca dla niej krew toczył - własną oraz cudzą.W wodzie po kolana stał wojownik: owinięta płaszczem Szarka zwisała bezwładnie wjego uścisku i tylko pojedyncze pasma płomienistych włosów zwieszały się aż po fale.Zbójcanie popłynął na Przychytrze, umknęła mu zatem powtarzalność tej sceny, bo przecież zdarzyłosię wcześniej, że jeden wojownik stał z nieprzytomną Iskrą w ramionach, a drugi zachłanniespoglądał ku nim z brzegu.Teraz jednak pirat postąpił naprzód i jego twarz jakby wynurzyła sięku zbójcy z deszczu.Dostrzegł coś znajomego, sam nie wiedział co - jasne oczy i włosy, ciasneściągnięcie warg - chociaż mógłby przysiąc, że nie spotkali się dotąd.Lecz pirat szedł ku nimniestrudzenie przez wodę - Zwajcy zafalowali w szepcie, który zaraz znikł wśród szumu dżdżu- aż wreszcie zatrzymał się przed żalnickim księciem i podał mu Iskrę.Kozlarz odruchowo przyjął ciężar.Ręka Szarki wysunęła się z płaszcza.Zbójcaspostrzegł, że jest czarna, jakby obtoczono ją w smole.Odskoczył w tył, wpadł na kogoś, zabluznił w przestrachu.Coś poszło nie tak, zupełnie nie tak, jak trzeba.Ale nie potrafił przestać patrzeć.%7łalnicki książę przykląkł, układając na ziemi kobietę, dla której wstąpił pomiędzymartwych wojowników.Zbójca wiedział o tym, podobnie jak wszyscy zebrani tamtegopochmurnego dnia nad Rankorską Zatoką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]