[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Licz-194ne okaleczenia przypominały mi również o tym, który się do większości z nichprzyczynił, podsycały nienawiść.Mogłem pozwolić mojemu wampirowi napra-wić całkowicie te zniekształcenia, ale nie zrobiłem tego ze względu na Tibora.Musisz mi wybaczyć, że tak długo opowiadałem o Marilenie, ale.spra-wiło mi to przyjemność.Z kim bowiem innym miałbym się jeszcze podzielićwspomnieniami? Nikt, poza nekroskopem, ich nigdy nie pozna.Domyślasz sięz pewnością, że Janosz narodził się z tego związku.Był synem z mojej krwi, zro-dzonym z miłości, z pożądania owej kobiety.Owoc pełnego żaru połączenia, mój naturalny syn.Nie wiedziałem, czy to jest w ogóle możliwe, ale postanowiłempocząć życie niepodatne na wpływy wampira.Robiłem to dla Marileny, aby mo-gła stać się normalną matką.Gdyby się nie udało i mój syn wyrósłby na wampi-ra, wówczas nauczyłbym go wszystkich tajemnych sztuk.Wyruszyłbym w świat,a on zostałby i bronił przed wrogami mojego zamku i moich gór.Pamiętasz, żeuprzednio miałem równie wielkie oczekiwania co do tego niewdzięcznika, Tiboraz Wołoszczyzny.No cóż, taka jest, jak sądzę, natura wszystkich wielkich ludzi,iż ciągle próbują od nowa.Janosz, kiedy się urodził, wydawał się normalny.Byłz nieprawego łoża, co wprawiło Grigora Zirrę w zakłopotanie, ale dla mnie niemiało najmniejszego znaczenia.Posiadał trzy palce, jak przed nim Grigor i Mari-lena.To taki kaprys natury, przekazywany z pokolenia na pokolenie.Po jakimś czasie stało się jasne, że poniosłem porażkę.Moja sperma, któ-rą z takim wysiłkiem starałem się ochronić od karmazynowego wpływu, jednakzostała skażona, choć nieznacznie.Janosz nie był prawdziwym wampirem, alew jego żyłach płynęła wampirza krew.Odziedziczył moją zdolność do występ-ku, lecz niewiele miał w sobie sprytu i ostrożności.Jednak ja byłem jego ojcemi na mnie spadał obowiązek przedstawienia mu natury rzeczy.I pokazałem mu,a gdy należało użyć siły, by powstrzymać syna w jego wędrówkach lub nakiero-wać na właściwy kurs, nie cofałem się także i przed tym.Jednak.pomimo towyrósł na osobnika przewrotnego, dumnego, upartego i bez potrzeby okrutnego.Jego jedyną dobrą stroną, w której pozostał wierny moim naukom, był sposób,w jaki sprawował władzę nad Cyganami.Nie tylko szczep Zirry, ludzie jego mat-ki, którzy znowu rośli w siłę, ale także moi Cyganie kochali go bardziej niż mnie!Raniło mnie to trochę i stałem się zazdrosny.I nie jest wykluczone, że z tegopowodu byłem dla niego surowszy.Powiem jeszcze jedną rzecz na jego korzyść: kochał swoją matkę.Jest to bar-dzo przydatne każdemu dziecku, ale niekonieczne, gdy już się jest mężczyzną.Rozumiesz, co mam na myśli.? W ciągu dziesięciu lat wiele wydarzyło się naświecie.Saladyn pogruchotał królestwa frankońskich krzyżowców.Złowrogi Ti-bor, wojewoda, za złoto marionetkowych książąt walczył na przeciwległej granicyWołoszy.W ziemi tureckiej, za Morzem Greckim, Mongołowie przygotowywalisię do bitwy.Wojny szalały na granicy węgierskiej.Wybrano kolejnego, trzecie-go już, papieża.I gdzie, proszę, był Faethor Ferenczy w tym wielkim porządku195wszechrzeczy? Zdziecinniały, jak wielu na pewno myślało, zajmował się swoimzamkiem w górach.Uczył swego bękarta dobrych manier, podczas gdy jego nie-gdyś sławni Cyganie pili za dużo i wylegiwali się w łóżku do pózna.Czas płynął niepostrzeżenie dla mnie.Ale pewnego ranka zbudziłem się, ro-zejrzałem się dookoła.Byłem oszołomiony, zagubiony, zdumiony! Dwadzieścialat przeszło niczym błysk pioruna i nawet tego nie zauważyłem.Uświadomiłemto sobie z całą mocą.To był rodzaj letargu, choroby, dziwnego, rzuconego na mnieuroku.Coś, co ludzie zwą miłością.Tak, i to odpowiednio pomniejszyło mojąrangę.Nie byłem w niczym lepszy od jakiegoś nędznego bojara właściciela ka-miennego kurnika na wyniosłej skale.Udałem się do Marileny i poprosiłem, abyodczytała moją przyszłość.Miałem wziąć udział w wielkiej i krwawej wyprawiekrzyżowej, powiedziała, i ona nie stanie mi na drodze.Nic z tego nie rozumiałem.Nie stanie mi na drodze? Jakże to, nie wytrzymałaby rozłąki ze mną! O jakiej wy-prawie krzyżowej mówiła? Ale potrząsnęła jedynie głową.Nic więcej nie widziałaponad to, że będę walczył w jakiejś straszliwej świętej wojnie.Po tym wyznaniujej moc wieszcza, wróżenie z dłoni, astrologia, jakby ją opuściły.Ach! Skądżemiałem wiedzieć, że odczytała też swoją własną, jakże tragiczną, przyszłość.Za-stanawiałem się nad krwawą wyprawą krzyżową i doszedłem do wniosku, że mójudział w niej nie jest wykluczony.Informacje rozchodziły się wtedy powoli i nie-które wcale do mnie nie docierały.Poczułem się odcięty od świata i wszystkiemoje frustracje powróciły ze zdwojoną siłą.Janosz miał około dwudziestki, stałsię mężczyzną, zleciłem mu więc opiekę nad domem i incognito wyruszyłem doSzeged.Zrobiłem to w samą porę.Miasto przygotowywało się do odparcia atakufrankońskich krzyżowców.Wielka flota Franków i Wenecjan zbliżała się i królrozesłał posłańców do wszystkich bojarów, aby stawili się uzbrojeni, ze swoimiludzmi.Marilena prawidłowo odczytała moją przyszłość.Zwołałem oddanych miCyganów. Przyłączcie się do mnie powiedziałem im. Zbieram małą armię, zło-żoną z najlepszych.Udamy się do Zara i jeszcze dalej! Kto był biedny, będziebogaty.Walczcie pod moim godłem, a uczynię z was bojarów.A jeśli mnie zawie-dziecie, skończę z wami, obrócicie się w pył, a imiona wasze zostaną zapomniane.Przed bojem wróciłem jeszcze do domu.Będąc przez tych kilka dni z dala odMarileny, moje instynkty wyostrzyły się, bystrość zwielokrotniła w przewidywa-niu krwawej uczty.Moi poddam w górach obrośli tłuszczem, ale wiedziałem, jakich doprowadzić do porządku.W ostatnią noc, wzbiłem się wysoko na skrzydłach,sięgnąłem w ciemność swym wampirzym zmysłem i wezwałem całą młodą krewCyganów Ferengi, gdziekolwiek byli, by przyłączyli się do mnie w drodze doZara
[ Pobierz całość w formacie PDF ]