[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odrazu zareagował.To kobieta, nie instruktorka.Miękka, kształtna.kobieca.- Czujesz brzeg dzbanka ? - Mówiła mu do ucha, czuł jej oddech na szyi.Nakryła jego dłoń swoją, nakierowała na dzbanek.Chłodne szkło i ciepło kawy.Gładkość.I jej palce, zimne, wąskie, gładkie, ale inaczej.Zaschło mu w ustach.Naprowadziła jego dłoń na dzióbek.- Tutaj, czujesz? Połóż palec na dzióbku.- Ich dłonie poruszały się w wol-nym, zmysłowym tańcu.- Wez kubek, połóż palec środkowy na krawędzi, wsuńgo lekko do środka.- Pomogła mu.Krew w nim szalała, uderzała do głowy ido.O Boże! - Nalewaj powoli.Kiedy poczujesz na palcu ciepło, wiesz, że ku-bek jest pełen.I nagle jej dłoń zniknęła.Został sam, rozpalony jak nastolatek.%7łałosnydupek.Wstrzymał oddech, przechylił dzbanek.Udało się.%7łałosne, jak wielkądumą napełniło go to małe zwycięstwo.- Zniadanie?- Kto śpi do południa, gotuje sobie sam - oznajmiła Martha.- Do południa?- No, prawie - uściśliła Anita.- Jest wpół do jedenastej.Cholera.Przespałpół poranka.Zacisnął dłoń na kubku.Wolał nie myśleć o tym, co kłębiło mu sięw głowie.- Coś nowego w sprawie broni?- Dowiemy się po południu - odparła Anita.- Bud się tym zajmuje.- Bud? - Martha się wtrąciła.- Bud Taylor - wyjaśnił Danny.- Znajomy z wydziału broni palnej, alkoho-lu i tytoniu.- Sączył kawę.Gratulował sobie, że pije czarną i nie musi się mę-czyć z mlekiem i cukrem.Burczało mu w brzuchu, ale przygotowanie śniadaniawydawało się zbyt wielkim wyzwaniem.Kawa była wystarczająco trudna.- No cóż.- Westchnienie i odgłos odsuwanego krzesła.- Wracam do sa-loniku - oznajmiła Anita.- Dzięki za kawę.- Dzięki za zakupy - odparła Martha.- Nie możemy przecież głodzić gości! - Anita minęła Danny'ego w drodzedo drzwi.Poklepała go po ramieniu.- Jak już zjesz, przyjdz do mnie, pogada-my.SR Skinął głową.Wyszła.- Anita zrobiła zakupy - poinformowała Martha.- Mamy jajka, grzanki,bekon.- Znowu będziesz mnie trzymała za rączkę? - Usłyszał irytację w swoimgłosie.- Nie boję się ciebie, detektywie Sinofsky.- Ten ton.Jakby dumnie pod-niosła głowę, wyprostowała plecy.- Sin.- Danny.- Co jest, Martho? Masz coś przeciwko grzechom?- No cóż, nie wyszły mi na dobre - powiedziała to nadętym belferskim to-nem.Słyszał w nim wszystkie pięćdziesiąt osiem lat, które rzekomo miała.- Bo grzech nie wychodzi na dobre.Przynosi rozkosz.Cholera.Dużo bydał, żeby jej zaznać.- Szukaj rozkoszy w innym towarzystwie.Ja cię nauczę, jak przyrządzićśniadanie.- Umiem sam.Jestem już duży.- Cieszę się, to mi oszczędzi sporo zachodu.- Jej słowom towarzyszył od-głos otwieranych szuflad.Trzaskała nimi, jakby w ten sposób dawała wyrazswojej irytacji.Jej ruchom towarzyszył brzęk, jak się domyślał, sztućców kła-dzionych na blacie.Zazgrzytały drzwi lodówki.- Na wierzchu jest wszystko,czego będziesz potrzebował.Powiedz, co tu masz:Chcąc ją zaskoczyć - i może odrobinę dręczony wyrzutami sumienia zawczoraj - odszedł od blatu i przeszedł przez całą kuchnię.Skręcił w lewo, do-szedł do zlewu, poszedł w prawo, minął kuchenkę i poczuł pod dłońmi sztućce,dokładnie tak, jak mówiła.Dotykał ich ostrożnie.- Ubijaczka do jajek.Nóż.- Jaki?Badał ostrze i trzonek.- Do jedzenia, nie do zabijania.To nie nóż do steków ani do oprawiania.Nie sztylet, toporek czy nóż myśliwski.- Dobrze.- Mówiła zwięzle, nie połknęła przynęty.- Dalej? Poczuł poddłonią podłużne opakowanie, papierowe albo z tektury.Uniósł wieczko, dotknął zakrzywionych kształtów.- Jaja, tuzin, w pudełku.- Przesunął rękę w prawo.Długa rączka, rozsze-rzająca się na dole, drewno.- A to.drewniana łyżka.- Coś zim-SR nego, okrągłe, zimne i twarde.Metal albo szkło.Pstryknął w to palcami, rozległsię metaliczny dzwięk.- Miska?- Tak.Płytkie naczynie z długą rączką.- Patelnia.I wreszcie podłużna tuba w papierku.- Masło?- Margaryna.- Skąd mam wiedzieć, co?- Spróbuj.- Wielkie dzięki.- Możesz je podpisać.- Podpisać?- Oznaczyć.Zacisnął usta.- Przecież nie mogę czytać, do cholery [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •