[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Juana Managua wypiła jeszcze dwa kieliszki i nagle ocknęła się; znikła senna drętwota jej twarzy, pozostała tylko zmysłowość, przedtem wyczuwalna, ale utajona, a teraz ujawniona, wyzwolona w błyskach oczu, w obrzmiałych wargach, w szybszych gestach.‒ Octavio ‒ krzyknął pijany oficer marynarki, znajomy de la Mazy ‒ Octavio, powiedz Juanie, żeby zatańczyła, niech tańczy!Inni podchwycili to żądanie.Juana spojrzała na Octavia.‒ Se permite? ‒ zapytała wyniośle, jakby przesądzała sprawę, wymuszając tym zaczepnym tonem jego zgodę.I wskoczyła na stół, nim Octavio zdążył powiedzieć:‒ Se permite ‒ wolno.Lekkie drżenie przebiegło wzdłuż przegubów dłoni i kostek stóp; jak kręgi na wodzie przechodziło to falowanie w stronę ramion i bioder, w rytmach coraz szybszych i gwałtowniejszych, aż poruszyło całym ciałem Juany i uniosło jej ramiona i stopy, które zaczęły uderzać o płytę stołu w rytmie przytłumionego, ale wściekłego fandango.Monika Gonzales podbiegła do ich stolika i przytrzymując dłońmi twarz Murphy'ego, musnęła jego usta rozchylonymi wargami.Chciał ją przytrzymać, ale zwinnie wymknęła się z jego objęć i odskakując do tyłu, zatrzymała się na parkiecie, rozglądając się wokół, jakby szukała partnera.Młody Dominikańczyk, siedzący dotychczas przy barze, zsunął się szybko ze stołka i stanął tuż przy niej na czubkach palców, ciasno zwierając uda i pięty, prężąc ciało i wznosząc do góry ramiona.Jego dłonie, zawieszone nad głową, poruszały się półkoliście w gwałtownych i urywanych drgnięciach, jakby natrafiały na opór powietrza.Monika zawirowała wokół niego.‒ Murphy ‒ zapytał Octavio ‒ zostanie pan u nas?‒ Jezu ‒ zawołał Murphy ‒ tu jest tak byczo, powiadam ci, bracie, tak byczo, że nic mnie stąd nie ruszy.Julio naopowiadał mi takie tam różne historie, ale powiadam panu, tu można żyć, reszta się nie liczy.Octavio przechylił się w prawo, do Oliveiry.‒ Ty, mówiłeś mu coś? Co mówiłeś?Oliveira spojrzał nagle otrzeźwionym, czujnym wzrokiem.‒ Zamknij się ‒ szepnął.‒ Chciałem go wybadać.‒ Dobra ‒ odparł de la Maza.Jednak czuł, że Julio kłamie.‒ Nie wierzysz? ‒ zapytał niespokojnie Oliveira.De la Maza wzruszył ramionami.‒ Coś ty, nie ma o czym mówić.‒ Chciałbym, Octavio, żebyś mi wierzył.Nie narzekałbym, gdyby u nas ludzie mieli do siebie trochę więcej zaufania.Ta podejrzliwość.‒ Mamy czas.Trzeba wykończyć naprzód z pięćdziesiąt tysięcy takich facetów jak Galindez, a wtedy przyjdzie czas na zaufanie.Ty, nie myślisz, że Juana już za długo wygłupia się na stole?‒ Zostaw ją, Octavio, co ci szkodzi.Niech się trochę wygłupia.To dobra kąpiel psychiczna.‒ Co się zmywa w takiej kąpieli? ‒ zapytał podejrzliwie Octavio.‒ To dla odprężenia ‒ powiedział ostrożnie Oliveira ‒ nic więcej.Kiedyś trzeba się odprężyć.‒ A co on? ‒ de la Maza wskazał kciukiem Murphy'ego.‒ Odporny, można się z nim dogadać.Za dobrą dziewczynę i trochę forsy głosowałby nawet na Hitlera.‒ Niech tylko Juanę zostawi w spokoju.Widziałeś, jak się na nią gapił? Musisz mu powiedzieć, że nie lubię, jak ktoś tak patrzy na Juanę.‒ On ma już kontakt z Moniką.Chyba wyjdą razem.‒ To dobrze.‒ Dlaczego?‒ Zamów jeszcze butelkę.Gitarzysta coraz silniej szarpał struny, wybijał takt olbrzymią stopą.Ochrypłym, melodyjnym barytonem śpiewał na całe gardło.Kłębił się dym, uderzał w nozdrza zapach mocnego wina, z brzękiem spadały pod stoły puste butelki.Kilku zataczających się mężczyzn otoczyło stół, na którym tańczyła Managua.Krążąc wokół niej pokrzykiwali i sucho klaskali w dłonie.Mulat z wąsami szczura przepychał się zręcznie przez tłum, docierał do każdego kąta rozległej sali i podawał stałym bywalcom piwo President Especial, przemycane z sąsiadującej z Dominikaną republiki Haiti.Grubym paznokciem przezornie zdzierał barwne etykietki z wilgotnych butelek.Podsunął jedną z nich bitnikowi z bródką, który niezmordowanie, z pijackim natręctwem dopraszał się o „Gorące serce" i „Czarne pończoszki małej Maud".Łyknął haust piwa i rozpłakał się na ramieniu białego Dominikańczyka.‒ Quito, przetłumacz mu, co on ma zagrać, Quito, dlaczego nie chcesz przetłumaczyć?Tęgi kompan bitnika klepał go pulchną dłonią po plecach i do tego taktu fałszywie śpiewał „Old Man River".Na ulicy rozległo się kilka karabinowych wystrzałów, zadzwoniły szyby, ktoś krzyknął.Wtedy Monika Gonzales, wirując wokół parkietu, uniosła wyżej nogę i zgarnęła nią ze stolików otaczających parkiet szklanki i karafki z cienkiego szkła.Kiedy zbliżyła się do stolika, na którym Juana wystukiwała obcasami rytm fandango, jednym skokiem znalazła się na kolanach Murphy'ego i chroniąc się przed upadkiem, nagimi ramionami otoczyła jego szyję.Beztroska i szaleństwo ogarnęły wszystkich, lecz wyczuwało się w tej dzikości rozpaczliwą chęć zapomnienia o policjantach z gwajakowymi pałkami, o płaczącej dziewczynie wypchniętej z tawerny, o strzałach karabinowych na ulicy i o patrzących przenikliwie z każdej ściany okrutnych oczach zbawcy ludu i wyzwoliciela ojczyzny, generalissimusa Rafaela Leonidasa Trujillo y Molina.32.Nazajutrz przypomniałem sobie sprawę zabójstwa Sergia Bencosme, którego zamordowano w jego nowojorskim mieszkaniu w listopadzie 1955 roku.Natychmiastowa sekcja zwłok wykazała nikłe pozostałości nieznanej trucizny, ale kilku ekspertów sprzeciwiło się takiemu rozpoznaniu.Na ciele Bencosmego nie znaleziono najmniejszego śladu ukłucia czy zadraśnięcia i pozostało tajemnicą, w jaki sposób można było wprowadzić do jego organizmu jakąkolwiek trującą substancję.Podobnie stało się z Lorettą Flynn.Zadzwoniłem do majora Beesleya, telefon był zajęty.Dopiero za trzecią próbą uzyskałem połączenie.‒ Halo, Frank.‒ Kto mówi?Powiedziałem mu, kto mówi.Był zdziwiony.‒ Sam łączyłeś się ze mną?‒ Przecież słyszysz, że jestem połączony, i wiesz, że nie mam sekretarki.‒ Myślałem, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]