[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był to ostateczny dowód na to, że Julien Mistral nigdy niezwiązał się z Maggy tak jak ona z nim.Nigdy już nie będzie potrafiłakochać go ślepą miłością.Hojność, jaką obdarzała Mistrala z takąszczerością, zależała od jej wiary - bez względu na to, jak owa wiara byłapochopna, głupia czy nawet zupełnie fałszywa - że on kocha ją tak jak onajego.Gdy ta wiara została zniszczona, nie został jej żaden punktzaczepienia.Maggy przeszła już cała złość.Trzeba przyznać, że Mistral nigdy niemówił, że czuje to co ona.Uznała to za rzecz oczywistą z łatwowiernościąwłaściwą niewinnemu dziecku, o którym już prawie zapomniała.Miałasuche oczy, była stanowcza i zdecydowana.To jedyny sposób, w jakimoże poradzić sobie z tą sytuacją.Rozczulanie się nad sobą oznaczałobywyrządzenie sobie jeszcze większej krzywdy, a to byłoby nie dozniesienia.Posłała chłopaka po rzeczy zostawione w pracowni Mistrala iwłaśnie w tej chwili z powrotem wprowadzała się do swego małegomieszkanka.* * *- Madame.- Perry Kilkullen pomyślał, że jeśli Paula będzie sięprzyglądać jego biletowi jeszcze trochę dłużej, to pożółknie on nabrzegach i zmarszczy się ze starości.Paula podniosła wzrok.To dobry człowiek.Nie mogła się mylić codo rzeczy tak podstawowej.Jest bogaty - to wygląda z każdej nitki w jegokamizelce.Jest szczery.Czy rzeczywiście mógł się zakochać w Maggy niezamieniwszy z nią ani słowa to sprawa dyskusyjna, ale on najwyrazniej taksądzi.Pożądanie oczywiście, ale miłość to co innego.Jest prawdopodobnieżonaty, ale to nie ma znaczenia.Przydałby się jakiś balsam na świeże ranyMaggy, a im prędzej tym lepiej.Bóg widzi, że ten Kilkullen jestfantastycznie przystojny.A cóż lepiej pomoże Maggy wydobyć się z tejgłupiej przygody z Julienem Mistralem niż dobry, bogaty, przystojnyAmerykanin? Nawet jeśli jest trochę szalony? Każda Francuzka powinnamieć przynajmniej jednego Amerykanina - przynajmniej raz.- Jutro wieczorem, monsieur Kilkullen, może nas pan zaprosić nakolację - odezwała się poważnie, czując się trochę jak niania Julii.- Ach.- westchnął z ogromną ulgą.Był już gotów iść do Avigdora,gdyby Madame Deslandes mu odmówiła, ale czuł się mniej śmiesznierozmawiając z kobietą.- U Mariusa i Janette - ciągnęła Paula - ponieważ jest sezon naostrygi.- I, pomyślała, ponieważ Maggy nie ma się w co ubrać doMaxima.Kreacje madame Poulard nadadzą się najwyżej tam - zpewnością nie do Maxima.- Jak mam pani dziękować?- Nie zauważając, gdy będę zamawiała drugi tuzin ostryg - błagając,bym zamówiła trzeci - ale nie pozwalając mi na deser.Nie jestem kobietąsprawiającą trudności.Wolę proste przyjemności.- %7łałuję, że nie mam brata - powiedział pełen podziwu.- Och, ja też!* * *Podczas pierwszej niezręcznej kolacji, gdy Paula poświęciła sięswoim ostrygom - bo można doprowadzić do spotkania dwojga ludzi, alepotem muszą dawać sobie radę sami - Perry Kilkullen dostrzegł, że podzewnętrznym napięciem Maggy tkwi głęboka i straszna rozpacz, ciężarsmutku, którego nie zdołała ukryć.To zachęciło go bardziej, niż gdybybyła wesoła, ponieważ znaczyło, że cierpi, a cokolwiek to było, miałzamiar ją uleczyć.Operetka dzwięków wypełniających jasną, zatłoczonąrestaurację tuż obok placu d'Alma stanowiła tło dla zmysłowego cichegoczaru jej smutnego głosu, w którym brzmiała nieświadoma nuta żalu.Byłprzygotowany na czar, lecz w miarę upływu czasu zaczęła go zdumiewaćlekkomyślność jego uczuć, zdumiewać, ale nie przerażać.W następnych tygodniach starał się o nią jak dżentelmeni starali się odamy w czasach, gdy był kawalerem, na początku wieku.Mimo całejmłodzieńczości jego czterdziestu dwóch lat, maniery Perry'ego Kilkullenaodznaczały się edwardiańskim wdziękiem i powściągliwością epoki, wktórej był czas na wszystko.Mieszkanko Maggy wypełniały kosze kwiatów przynoszonecodziennie od Lachaume'a, ale Perry nie pozwolił sobie na ofiarowanie jejczegokolwiek innego.Każdego ranka po wyjściu z Ritza szedł rue de laPaix spoglądając tęsknie na wejście do Cartiera.Chciałby wpaść tam ikupić jej - cokolwiek, wszystko! - ale wiedział, że to byłoby zupełnie niena miejscu.Jeśli tylko się zgadzała, zapraszał ją na kolację.W czasach gdyw wielkich restauracjach obowiązywały stroje wieczorowe, ulegał jejchęci chodzenia do prostszych lokali, gdzie czuła się swobodnie w swoichsukienkach przypominających koszulki i w czarnej pelerynie.Aagodnie,jakby była rzadkim, dzikim ptakiem, nakłaniał ją do opowiadania o swoimdzieciństwie, babce, rabbim Taradashu i bandzie młodych łobuziaków,której była członkiem jeszcze niespełna dwa lata temu.On z koleiopowiedział jej o swym legendarnym krewniaku, Uczciwym NedzieKilkullenie , który wyzwał całą potęgę Tammany Hall i przez jakiś czasbył górą, i wyjaśnił jej różnicę między Irlandczykami i innymiimigrantami w Stanach Zjednoczonych.- Uwielbiają dobrą walkę, Maggy, i dobrą piosenkę.Są niejednolici,diabelnie dumni i zrobią wszystko, by zdobyć wolność i sprawiedliwość,tak jak je pojmują.Oczywiście zawsze uważają, że mają rację, nawet,kiedy tak nie jest, ale to po prostu irlandzki ogień.- Chyba spodobaliby mi się Irlandczycy - powiedziała, rozbawionajego żarem.Nagle Perry wyobraził sobie swą żonę, w której irlandzki ogieńzostał stłumiony dawno temu, jeśli sztywność wschodniego wybrzeżawpojona jej przez guwernantkę w ogóle zostawiła jeszcze jakiś płomień.Mary Jane Kilkullen zmieniła się w oschłą, obowiązkową członkiniękomitetów, której imię wywoływało mętne obrazy wielkiego mieszkaniawypełnionego antykami, gdzie cenne srebro zawsze było dokładniewypolerowane, a delikatne lniane prześcieradła świeżo wyprasowane;dokładnie uderzonej piłeczki golfowej; doskonale zmieszanego koktajlu,lecz nie nachodziły go żadne wspomnienia dotyku jej włosów pod jegoręką, jej zapachu czy warg.Obraz żony zniknął z jego umysłu równieszybko, jak się w nim pojawił.Rzeczywiście, to krągłość ramienia Maggy,nieugaszony blask jej oczu rozstawionych tak szeroko, że nadawały jejcień osobliwości, bez której samo piękno jest puste.Minęły dwa tygodnie tych wdzięcznych starań i Perry Kilkullen,który potrafił być tak bezpośredni z Paulą, zaczął robić sobie wyrzuty, bodzień mijał za dniem, a on zdawał sobie sprawę, że paraliżuje go siłauczucia do Maggy.Czuł, że zmienił się w nieśmiałego młodzieńca, którywaha się nawet wyciągnąć rękę do ukochanej dziewczyny ze strachu, żezostanie odtrącony.Jak to się stało, zapytał siebie zaniedbująckorespondencję i zapominając odpowiadać na telefony, że pozwolił narozwój takiej sytuacji między nimi, w której zachowuje się jak jakiśdobrotliwy, zaślepiony wujcio?Minął kolejny tydzień, zanim Maggy, która nie mogła nie zauważyć,jak bardzo Perry jej dogadza, zaczęła wypatrywać u niego znaków tego, coPaula, ciekawska jak stara konsjerżka, nazywała jego intencjami.Nigdynie sądziła, że mężczyzna może być taki szarmancki i nieśmiały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]