[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.  Idz tam, a znajdziesz konie, które zostały po zbójach.Wracaj do żonki. Dziękuję. Idz i nie dziękuj, bo się rozmyślę! Wynocha! warknął Iskra. Mysz, spać! Pożałujemy tego jeszcze, zoba-czysz!Były więzień rozpłynął się w mroku.Myszka, zanimodszedł, zwrócił się do Promienia: Ty jednak jesteś przyzwoitym człowiekiem.Tylkorzadko to widać. Wynocha, gryzoniu! Spać! Obudzę cię na następnąturę!Podenerwowany Promień usiadł pod wieżą, by dalejtrzymać straż.Wkrótce jednak oczy same zaczęły mu sięzamykać, choć walczył z sennością, szczypiąc się w uszy irecytując w myślach długie fragmenty wierszy.Wreszcie po-wieki opadły mu po raz ostatni i chłopiec, oparty o szorstkimur, zasnął na siedząco.Wielki księżyc wysunął lśniąceczoło znad wierzchołków drzew i jego blask padł prosto natwarz śpiącego maga.Po chwili powieki zaczęły mu drgać.Poruszył wargami, widać rozmawiał z kimś we śnie.Jegozmartwiona twarz rozpogodziła się, jakby śnił o czymś przy-jemnym. * * *Promienia zbudziło kopnięcie w podeszwę i gniewny głosStalowego: Wartownik! Cud, że cię nie ukradli!Zdezorientowany chłopak przetarł oczy i rozejrzał się,niezbyt jeszcze przytomny.Słońce wstawało.Wyglądało nato, że nie tylko nie obudził kolejnego strażnika, ale samprzespał całą noc, i to w bardzo w niewygodnej pozycji.Stalowy stał nad nim jak pomnik potępienia. No co, no co. zagderał Promień. Nic się nie stało.Ciesz się, że się wyspałeś, bo byłbyś następny.Zniknięcie więznia nie oburzyło nikogo, a raczej nawetpoprawiło nastroje.Tak naprawdę nikt nie wiedział, co znim robić, więc z ulgą przyjęto jego odejście.Promień wspominał swój nocny monolog skierowany doBogini.Zastanawiał się, czy sen, który miał pózniej, powi-nien traktować jak odpowiedz.Znił mu się Mówca Zwierząt zdrowy i pogodny.Na ręku trzymał zabawne, puszystezwierzątko  podobne do łasicy, lecz większe.Tymczasem jednak trzeba było podjąć jakąś decyzję co dodalszych losów Winograda.Od trzech dni nie jadł niczego,pił tylko wodę.Wypalał się powoli jak świeczka, corazczęściej zasypiając.Pozostawanie na zbójeckim wzgórzu niemiało sensu.Młodzi magowie, obciążeni chorym kolegą, nie mogli ruszać dalej, a szałas z jedliny, choć chronił przedniepogodą, stanowił nader nędzne schronienie, zwłaszcza żenoce stawały się coraz zimniejsze.Dalsze penetrowaniepuszczy trzeba było odłożyć na pózniej.Kamyk nie chciałwięcej narażać zdrowia i życia towarzyszy nawet z powodunakazów Bogini.Powinna zrozumieć, że muszą wrócić wGóry Zwierciadlane, gdzie na chorego Bestiara czekał przyja-zny dom i posłanie wygodniejsze niż stos liści przykrytyderką.Czas nie sprzyjał podróży.Pozbierali swój skromnybagaż.Kamyk zszedł ze wzgórza, by rozpętać konie, którezostały po pechowych rabusiach. Trochę czuję się winny  rzekł Winograd słabymgłosem. Mało zdążyliśmy zobaczyć, a kraj wydaje siępiękny i ciekawy.Przepraszam, nie powinienem się samoddalać.Powinienem pomyśleć, że tu nie jest bezpiecznie. Bałwany! Aby drewniane!  zasyczał nagle Promień.Kto ostatnio przeczesywał okolicę? Co.?  zająknął się Stalowy. Tubylec twierdził, że to nie była całość bandy.Drugietyle w każdej chwili może się tu zjawić.A my tu tracimy czasi pętamy się jak zagubione dzieci!Koniec przerwał mu gestem gniewną tyradę.Na jegokrągłą twarz wypłynął wyraz niepokoju, który po chwilizmienił się w lęk.  Zaraza. jęknął. Są już w parowie z końmi. Uciekajmy!  pisnął Myszka. Nie ma czasu.Matko.Kamyk jest na dole! Oby ichzobaczył i zdążył się ukryć! Koniec, uprzedz go! Do ruin! Szybko! A potem zoba-czymy  rozkazał Promień. Baby jesteście? Nie poradziciesobie?Po raz pierwszy wszyscy posłuchali Promienia bez naj-mniejszego sprzeciwu.Popękany mur dawał choć złudzenieochrony i skryje ich przed obcym wzrokiem przynajmniejprzez parę minut. Ja już nie chcę nikogo zabijać!  jęknął cichutko Wę-żownik. Chyba nie mamy dużego wyboru  szepnął ponuroIskra.* * *Koret zdecydował się powrócić w okolice starej strażnicy.Oczywiście nie sam.Towarzyszyło mu sześciu zbrojnych.Elodczuwał pewne wyrzuty sumienia, że znów pozbawił osadęwartościowych mężczyzn, którzy mieli obowiązek bronićmieszkańców, a nie jego osobiście.Tym razem jednak byliuprzedzeni, że w lesie zagniezdzili się grasanci.Poprzedniatragedia nie miała prawa się powtórzyć.Poza tym el miał niejasne przeczucie, że chyba nie spotkają już nikogo ze zna-jomków Gardzieli.Potęga lengorchiańskiej magii była wręczoszałamiająca.Szesnastu zbirów zostało rozgromionychprzez sześciu.nie, pięciu wyrostków w niewiarygodniekrótkim czasie i bez strat własnych (jeśli nie liczyć rannegoFail'essa).Cóż im więc mogło stanąć na drodze? A jak ich już tam nie ma?  spytał półgębkiem zbrojnyimieniem Hazar jadący bok w bok z elem. Tym lepiej.Mniej kłopotów  odparł Koret. A jak są? To spytamy grzecznie, czy sprowadzili się na stałe i cosobie myśli ich cesarz, że łamie porozumienia.Hazar wypuścił powietrze z sykiem.Oczy biegały mu nawszystkie strony, gdy wypatrywał niebezpieczeństwa wśródzarośli wyzłoconych jesienią. Niedaleko już  mruknął.Strzała musnęła niemal jego włosy, wbiła się w pieńbuka.Jezdziec błyskawicznie ściągnął wodze i zsunął się zsiodła jak zdmuchnięty.Równie szybko reszta miniaturowejdrużyny poszukała schronienia za drzewami i końskimigrzbietami.Koret ostrożnie spojrzał zza pnia  pióra strzałyufarbowano na czerwono, grot sporządzono z błyszczącejstali.Bandytów nie było stać na takie zbytki.Koret ode-tchnął głęboko i zawołał:  Hej! Czarodzieju! Jesteś tam?Przez chwilę panowała cisza. Mówi się  magu !  rozległa się odpowiedz. Czemu chciałeś zabić mojego człowieka? Jakbym chciał go zabić, to już by nie żył  odparł maglodowato. Ale to nie jest odpowiednie powitanie. A po co wróciłeś? Po łańcuszek?  w głosie strzelca za-brzmiała drwina. Mogę wyjść?  spytał Koret. Czy mnie zamor-dujesz? Chcę tylko porozmawiać.Nie doczekał się odpowiedzi, więc zaryzykował i powoliwynurzył się z kryjówki, a potem dał znak podwładnym, byzrobili to samo.Dopiero wtedy spomiędzy konarów najbliż-szego drzewa zsunął się lengorchiański łucznik.El wyciągnął jego strzałę z drewna. Aadna rzecz  ocenił, podając ją chłopcu. Dobrzezrobiona. Czego chcesz?  spytał sucho tamten. Dowiedzieć się, jak zdrowie rannego.I jak długo maciezamiar pozostawać na mojej ziemi.Mag zmierzył ela spojrzeniem od góry do dołu.Koret pre-zentował się znacznie korzystniej niż poprzednio, w najlep-szym ubraniu, starannie ogolony i uczesany.  A więc to jest twoja dziedzina? Te trochę drzew, błota iruin? Skromne, ale własne  odparł Koret. Nie każdy,kogo zastaje się w niewoli, jest niewolnikiem z urodzenia.Mam swoją ziemię, swoich ludzi i obowiązek, by wiedzieć, cosię dzieje na moim terenie.Na przykład na tym pagórku. Możesz się nie martwić.Pagórek nie istnieje, a my sięwłaśnie wynosimy.Nie zaczepiaj nas, a my damy wamspokój [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •