[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A ja nie potrafię samym spojrzeniem uciszyć chłopa, z którym mam spór, nie mówiąc o rycerzupruskim albo polskim, albo niemieckim, co się u nas osiedlili, albo i siedzą od czasów, zanimjeszcze my, to znaczy Zakon Niemiecki, tu przyszliśmy.I oni to wyczuwają, że ja nie umiem, że niema we mnie tej dumy z czarnego krzyża na białej szacie, którą mają inni rycerze zakonni, więc nieudaje mi się załatwiać spraw, czym irytuję komtura i spycha mnie do spraw coraz to pośledniejszych,i błędne koło zamyka się, i samo napędza: im pośledniejszymi sprawami się zajmuję, tym mnie mniejszanują i mniej na moje słowa zważają, i mniej, i gorzej robią gbury.Więc w całym państwie zakonnym jestem kimś, bo należę do tych kilkuset, dla których i dziękiktórym to państwo istnieje.Zpię z nimi w jednej komnacie, jadam w jednym refektarzu, razemśpiewamy w kościele, a między nimi jednak wszyscy wiedzą, że ta szata mi się nie należy, że niejestem tacy jak oni.Nie jestem.Maćko moja, któraś mię powiła, oćcze mój, królu Kazimirze, coś mię spłodził,dlaczegoście mnie do takiego świata sprowadzili?Byłbych wiedział jeśm, w istnem światowaniu, jakże dobry, życzliwy, ciepły był to świat.Jak wielejeszcze przede mną-nie-mną cierpienia.Chociaż może ten ja, to nie ja tamten, z istnego światowania,może ja tamten śpię spokojnie w nicości, czarnej ciszy i czarnym zimnie.Może w tym mogę szukaćpocieszenia, że tamten Paszko, którego ja jestem cieniem, po prostu zginął, nie wiedząc, w jakdobrym świecie żyć mu przyszło, oszalał i znalazł swój koniec na polu pod Tannenbergiem, a jakońca nie znajdę ani w Ewiger Tannenberg, ani na pokładzie landkreuzera, ani w szarym, a potemplamistym mundurze Wenedii, ani w mundurze huzarów Hadika.I przyszedł do mnie wtedy Wissegerd, do zamku, jak do drogi dalekiej i pieszej obleczon, kijem,samostrzałem i kordem opatrzon, i rzekł: Poć se mną, Paszko.Ze sukni zwłócz się, odziew chudy oblecz na sie, a poć se mną.Nie bierzharnasza, jeno miecz jeden, niczs sporzej.I myślałem: byłbych mu niepowolny, to może z tego jęstwa, w jakie jeszcze maćkę moją ujął,wyzwolił bych się był.Byłbych mu niepowolnem, może uczyniłoby to mnie człowiekiem, byłem jużdorosły, miałem trzydzieści pięć lat, był już wiek piętnasty i mogłem to już zrozumieć i rozumiałem.Odejść od niego, odepchnąć go, Wissegerda, to stać się człowiekiem.A stać się człowiekiem: to zapomnieć o krwi nieprawej a szlachetnej, to zapomnieć o tern, kto siemięswoje, poczynając mię, w łonie maćki mojej słożył, to zapomnieć, jak maćka moja odwiązuje troczkiprzy nogawicach, jeden po drugim, wielikie masz rząpie, mój panie miły, o tym byłbych mógłzapomnieć, gdybych go odepchnął był.A to byłoby, jak wyzwolić się na czeladnika, albo jak wyjechać na zawsze z kraju, do nowegomiejsca, tyle że ja wyjeżdżałbym od siebie, od własnej nienawiści i wtedy dopiero, zapomniwszy,stać bych się mógł godzien krwie oćca mego Kazimira króla.Ale jaśm kazń kaliżdą jiścił krom mieszkania, jakoć jiściła maćka moja, i zakonną suknię zwlókłjeśm, w odzień chudy oblekł się jeśm i ostawiwszy wszystko krom miecza mojego, najpierwszego zmoich mieczy, poszedł jeśm za machlerzem Wszesławem.Jakoć niewolnik.I myślałem: może będą mnie szukać, może pójdą za nami, a wcześniej może mnie kto na bramiezatrzyma, może spojrzy, pomyśli, że z reguły chcę ujść, może mnie do lochu wtrącą, a może zabiją, apotem znowu a może nas żmudzka rejza zagarnie albo polska, albo raubriterzy zabiją, a może naslicho wezmie albo utopce, niechże cokolwiek się stanie, niechże świat się skończy nawet, Jezukrystukaże się na niebiesiech.I nic się nie dzieje, a ja postępuję za Wissegerdem i idziemy na wschód, pieszo, i zaraz schodzimy zgłównego traktu, i zaczynamy przedzierać się przez las, na przełaj, co sprawia, że poruszamy siębardzo powoli i kluczymy po tym lesie, skręcamy to na północ, to przez dwa dni idziemy na północnyzachód, aby potem znowu wstać i ruszyć w inną stronę, znowu na wschód, jakby prowadziła nasjakaś niewidzialna, kręta droga i nie krzyżowała się ta nasza droga niewidzialna z drogami innychludzi; a żywiliśmy się jagodami, grzybami i buczyną, i Wissegerd czasem polował, i piekliśmy naognisku jakieś zwierzę niewielkie albo ptaka.W służbie Zakonowi Niemieckiemu przytyłem: obowiązywało nas wiele postów, ale po raz pierwszyw życiu jadłem tak regularnie i tak obficie, rzadko oddając się cielesnym uprawom.Więc brzuch misię zaokrąglił, piersi zmiękły i urosły, i miałbych więcej dumy miast pychy szalonej w spojrzeniu, toi gburstwo traktowało by mię z szacunkiem, nie jak byle chudzielaka a tutaj, teraz, na leśnej diecietłuszczu pozbyłem się w dwa tygodnie, a potem zaczęły mi niknąć mięśnie.Do spania rozścielaliśmy skóry i derki na mchu, pod leszczyną, a któregoś dnia wstaliśmy z posłaniai nie zabraliśmy go ze sobą, i spaliśmy już na gołej ziemi.I nie zabraliśmy też krzesiwa, zostałorazem z naszymi posłaniami, które przesiąkły deszczem, potem przykrył je śnieg i zamarzły na kość,potem odtajały, kiedy przyszła wiosna, i zgniły, wtopiły się w ziemię, i porosły je mech i trawa, apotem ciągnięty za traktorem pług odsłonił moje krzesiwo, a potem idący skibą rolnik podniósł je icisnął na miedzę, oczyszczając swoje pole ze śmieci.A my szliśmy, już bez posłań, bez krzesiwa, mając tylko te szaty, co na grzbiecie i broń, i nic więcej.Wissegerd, od kiedy powiedział poć se mną, Paszko nie odezwał się już ani razu.Więc ja teżmilczałem.Jedliśmy to, co urodził las i jedliśmy surowe mięso, nie paliliśmy już ognia.Byłem corazsłabszy.Brodę nosiłem już wcześniej, bo było to dobrze widziane w zakonie, lepiej niż częstegolenie się, trefienie włosów, bo to zbytnia dla zakonnika dbałość o wygląd zewnętrzny.Teraz brodami urosła, splątała się i sfilcowała, opierała się na piersi i kiedy spuściłem głowę, to widziałemporuszające się w tej brodzie owady.Więc szliśmy, klucząc, ale jednak głównie na wschód, przecinaliśmy strumienie i płytkie rzeki, iWissegerd, który w niczym już nie przypominał kupca, wybierał drogę tak, że ani razu nienatknęliśmy się na ślad człowieka.Musieliśmy za to wiele razy przeganiać miedzwiedzie,zainteresowane śmierdzącymi ludzmi, którzy pojawili się w ich królestwie, raz uciekaliśmy przedwielkim, czarnym jak smoła turem, bykiem z płową pręgą wzdłuż kręgosłupa i rogami jak strasznewłócznie. Czarne bogi dają nam znamiony odezwał się Wissegerd, czyli machlerz Wszesław, jedyny ociec,jakiegośm miał i zamilkł znowu, i nie odezwał się więcej, a ja nie odważyłem się odpowiedzieć.Ile razy w przezwiecznym mrzeniu odchodziłem potem, odwracałem się od świata, od ludzi, apuszcza, czyli pustka, mówiła mi: wnijdz we mię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]