[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niechszlag trafi tę wariatkę! - Wybucha nagle.Odruchowo cofam się do tyłu, kiedy kobieta, słysząc podniesiony głos, szczerzy zęby,zupełnie jak złapany w potrzask wilk.Kay odwraca się do mnie, patrząc z uwagą.- Do rzeczy, Hubert, ściągaj spodnie - rozkazuje.Mówi to w taki sposób, że w moimobolałym mózgu rodzi się straszna myśl.- Nie, Kay.Nie zrobię tego.Mój opór wywołuje zdumienie na jego twarzy.- Dlaczego? - Pyta.- Nie gwałcę kobiet - odpowiadam z determinacją.Kay wzdycha, zwieszając ramiona.- Są chwile, kiedy mam was wszystkich dosyć.Jeszcze jeden wariat.Człowieku! Dostałeśw głowę ślimakiem, nie półksiężycem z minaretu.To tylko draśnięcia, ale i tak musisz jeopatrzyć.Głupio mi, szybko zrzucam dół od dresu.Kay podaje mi pojemnik z maścią.Nakładam jąna bok oraz łydkę.Maść zaraz pokryje rozciętą skórę warstwą sztucznego naskórka.- Kay, w tej muszli był ołów - tłumaczę.- Wiem, ale nie trzeba go było żreć.Nie pieprzyłbyś głupot - odpowiada.- Ubieram się znowu.Jeszcze raz patrzę na kobietę.- Wanda - wypowiadam jej imię.Ale ona nie podnosi już głowy.Idę zobaczyć, co z Norwegiem.Nass jest przytomny, uśmiecha się blado do kolegów.Opromienia go sława, a koło jego dłoni piętrzy się kupka prezentów.Widzę nawet całą paczkępapierosów - świetny podarunek dla kogoś z przebitym płucem.Jego rana jest czysta, ostrzeprzeszło pomiędzy żebrami po prawej stronie kręgosłupa.Powinien się jakoś wylizać.Tymczasem zjawia się Gerd Wicke z bambusami na nosze.Towarzyszą mu Węgier Atilla Janishi Fin Kakka, obaj ściskają zdobyczne dziryty.Są czujni i wyglądają groznie niczym starożytniwojownicy.Gerd dostrzega moje spojrzenie.- Nie, panie pierwszy.Więcej latających bab tu podobno nie ma.Tylko kapitan dowiedziałsię od tej sowy, że są tu pieprzone szczury.Wielkie jak skurwysyn.One polują na nie tymipikami.Mieliśmy fart, żeśmy nie nadziali się na takiego po drodze - wyjaśnia językowydegenerat.Przypomina mi się dotyk jakiegoś zwierzęcia na mojej nodze.Nagle w jeziorze cośprzewala się ciężko w toni, robiąc fale, które docierają aż na brzeg.Wicke widzi to także.- Wszystko tu, w mordę, jakieś wielkie.Ciekawe, jak wyrósłby żółtek na tej cud-diecie.Pewnie nosiłby swój pieprzony spadzisty kapelusz zrobiony z dachu sracza mojej ciotki z Tielke- rozwija swoją twórczą wyobraznię.- Gadasz, Gerd, od rzeczy - przerywam mu.Szukam wzrokiem Kaya.Kapitan oglądaprzebity dzirytem worek ze skafandrem.Klękam obok.- Co z nią zrobimy? - Pytam wprost.- Właśnie zastanawiam się nad tym problemem.- Nie mam zamiaru tracić czasu na zajmowanie się jeńcem.Zresztą naga kobieta wśródzałogi nie wróży niczego dobrego.Do jutra wszyscy zapomną, że potrafi wypruć flaki, zanimamant zdąży rozpiąć rozporek.- Więc musimy ją tu zostawić, Kay.- Tak.Z tym, że są nam potrzebne świeże warzywa i owoce, a nie mam kodów dopozostałych biosfer.Musimy się jakoś z nią dogadać.Kay wyciąga ze stosu swoją torbę.- Czego może chcieć wariatka i zdziczała dziewczynka? - Zastanawia się, grzebiąc wswoich rzeczach.Wybiera w końcu jakieś drobiazgi i chowa do cholewy buta krótki nóż.- Dwu zdzirytami do mnie.Chodz, Hubert - decyduje.Wracamy do naszego jeńca.Kay poleca eskorcie, by zatrzymali się dziesięć metrów przedkwiatem i mieli na wszystko oko.Spętana kobieta wygląda jak wrośnięta w łodygę kwiatu.Nie zmieniła pozycji od czasu,kiedy próbowałem z nią rozmawiać.Pochylamy się nad nią.Kapitan znów dotyka jej ramienia.- Wanda, nie obchodzi nas, że tu jesteś.Za kilkanaście dni wyjedziemy stąd i możejeszcze raz nas zobaczysz, a może już nigdy.Ale przyrzekam, że nikt na Ziemi nie dowie się owas, chociaż niewinny człowiek może przez ciebie umrzeć.Dla nich nie istniejesz od lat i niechtak zostanie - mówi spokojnym głosem.- Zaraz rozetnę ci więzy.Nie atakuj nas.Codzienniekilku ludzi będzie przychodzić tu po owoce.Jeżeli będziesz czegoś chciała, nie zbliżaj się donich.Wołaj z daleka.Mam ważne zadanie i nic mnie nie powstrzyma.Jeżeli ktoś znów oberwieżelazem albo twoimi szponami, odetnę zasilanie biosfery.Ty i mała zamarzniecie w ciągu doby.Rozumiesz, Wanda?Kobieta daje słaby znak głową.- Kiedy będziesz wolna, masz zawołać dzieciaka.Mała ma zobaczyć, że jesteś z nami i niedzieje ci się krzywda.Teraz rozetnę paski, trzymaj szpony przy sobie, a wszystko pójdzie gładko- uspokaja ją.Ostrożnie przecina więzy.Uwolniona Wanda masuje obolałe przeguby.Podnosi głowę, jejwzrok kipi nienawiścią.- To moja puszcza, niczego od was nie chcemy, harreksse oritta - wypowiada przezzaciśnięte zęby.Jej głos ma dziwny podzwięk, jak u istoty z innego wymiaru.- Wołaj małą - rozkazuje Kay.Wanda nie wstaje, tylko prostuje uda.Klęcząc na kolanach, przyciska do ust dłonie.- Atttara! Atttara! Newedere haseraa rrriiiiiiiiii! - Jej krzyk zniża się do częstotliwościniesłyszalnych dla ludzkiego ucha.Zcina szpik w kościach.Jestem oszołomiony, zaczynamwątpić, czy ta kobieta należy jeszcze do ludzkiego gatunku.Kątem oka dostrzegam, że Kayzaciska dłoń na rękojeści noża.Wanda wydaje jeszcze kilka razy przerażający pisk.Wpatrujemy się w napięciu w ścianędżungli.Sztuczne słońce jest już po drugiej stronie jeziora i zaczyna świecić nam prosto w oczy.Kompresory rozpoczęły odtwarzanie przedwieczornej bryzy.Rośliny uginają się podnaciskiem lekkiego wietrzyku, poruszając liśćmi, co utrudnia obserwację.Nagle dostrzegam wzaroślach pod wielkim drzewem mango jakiś ruch.Wytężam wzrok, obserwując poruszające sięłodygi.Przez zieleń przemyka coś szybkiego niczym atakujący tygrys.Czuję na ramieniu dłońKaya.Z zupełnie innego kierunku niż tamten ruch mknie w naszym kierunku biała, wiotkapostać.Przenika mnie dreszcz.Przypomina mi się potwór z tamtego upiornego koszmaru.Dziewczynka sadzi długimi kilkumetrowymi skokami, poruszając się na czworaka! Przy każdymsusie napina jak strunę grzbiet, aż jej dłonie i stopy prawie się stykają.Pózniej prostuje plecy, bymknąć w powietrzu siedem metrów.Przełykam ślinę, gdy jej matka wydaje świdrujący zew:- Oooooiiiiiii!Dzieciak w sekundę zapada w wysoką trawę.Zamieramy bez jednego ruchu.Po chwiliprzyczajona jak łasica dziewczynka prostuje ciało.Centymetr po centymetrze, gotowa w każdejchwili do ataku lub ucieczki.Widzę ją teraz wyraznie.Wygląda jak dziecko z płaskorzezbyprzedstawiającej rodzinę Echnatona.Szczupłe biodra dziewczynki opina dociążający pas.Tak jakmatka, jest zupełnie naga.Ma niezwykle wąską czaszkę, długie ręce i nogi.Najdziwniejsze sąpalce jej dłoni, długie na dwadzieścia centymetrów.Przypominają szpony strzygi lub chwytnestopy nietoperza.Ma przynajmniej z metr siedemdziesiąt wysokości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]