[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I takwystarczy, że będzie mnie przeklinał przez następny tydzień.- To znowu ja.Proszę mnie obudzić o siódmej, dobrze?Będę u siebie.Dziękuję.Była piąta.Miałem przed sobą dwie godziny, żeby niecodojść do siebie.Położyłem się w fotelu, przykryłem płaszczem i zamknąłem oczy.Było diabelnie zimno.Zapewnetaka sama pogoda czeka mnie na miejscu.Mimo to poczułem senność i szybko zasnąłem.Gdy się ocknąłem, rosły policjant szarpał mnie za ramię.Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jestem na komendzie,a szarpiący to ten sam, na którego wcześniej nawrzeszcza-łem w środku nocy.- Panie komisarzu.Nie dało się pana dobudzić telefonicznie.Chyba nie spał pan zbyt wiele.Nie wygląda pannajlepiej.Przetarłem oczy i rozejrzałem się.Był już ranek, bo byłocałkiem jasno.Spojrzałem na zegarek.Było pięć minut posiódmej.- Wszystko przygotowane.Ekipa czeka przed budynkiem.Chociaż, powiem panu, że nie było łatwo ich wszystkich ściągnąć o tej godzinie.Wstałem i poczułem, że nogi zesztywniały mi zupełnie.Musiałem chwilę poprzeciągać się i zrobić kilka przysiadów.Chyba też nie pachniałem w tym momencie zbyt świeżo, aleto nic.Na szczęście nie wybierałem się na spotkanie z ministrem spraw wewnętrznych.- Udało mi się załatwić tylko trzy osoby.Ale mam nadzieję, że to wystarczy.Pozostali powiedzieli, żebym się odpieprzył.Tym, co przyszli, obiecałem podwójną stawkę zanadgodziny.Chyba dobrze zrobiłem?- Bardzo dobrze.Gdy zszedłem na dół, zobaczyłem zaprzyjaznionąz policją ekipę# remontową, policjanta z naszego działu,którego imienia nigdy nie pamiętałem i jakiegoś innegomłokosa od Waszczyszyna.Wszyscy gapili się na mnieniewyraznym wzrokiem ludzi, którzy wyrwani zostaliz łóżek i z tego powodu nie zdążyli prawidłowo zregenerować sił.Przez moment zastanawiałem się, czy wyjaśnićim, o co dokładnie chodzi, ale szybko zrezygnowałem.Obawiałem się, że gdybym to zrobił, nie zostałby niktchętny, by ze mną jechać.Nawet za pięciokrotną stawkęgodzinową.Przywitałem się ze wszystkimi zdawkowo i bez zbędnychtłumaczeń kazałem im załadować się do vana.Kiedy ruszyliśmy, poczułem rosnące emocje.Miałem wrażenie, że byćmoże tego dnia sprawa ruszy wreszcie z miejsca.Po wieludniach błądzenia po omacku było to uczucie prawdziwietwórcze, odświeżające.Kiedy dojechaliśmy i wysiadłem, uzmysłowiłem sobie, żesmród, tak intensywny tamtego dnia, całkowicie wywietrzałi teraz nie wyczuwało się go już wcale.Mimo to spalona willa wciąż przedstawiała ponury i smutny widok.Ranek był mrozny, od strony pól wiał niezbyt mocny, aledokuczliwy wiatr.Pracę zaczęliśmy przed ósmą.Wytłumaczyłem robotnikom, że chcę, by wyburzyli ściany, które jeszcze ocalały.W pierwszej chwili wydawali się nie być pewni,czy przypadkiem nie zwariowałem.- Chce pan, żebyśmy zburzyli ściany, tak?- Tak.Patrzyli na siebie sceptycznie, jak ktoś niepotrzebnie wyrwany ze snu.- Nie lepiej to zrobić jakąś koparką? Przecież to jest całydzień roboty.Pan to aby przemyślał dobrze?Uśmiechnąłem się i poklepałem mówiącego po ramieniu.- Panowie kują, a nie gadają.Podszedłem do policjanta i lekarza.Obaj stali zmarznięcii z niewyraznymi minami.Wciąż nie mogłem sobie przypomnieć, jak się nazywa ten, którego mi przydzielili, ale głupiobyło zapytać.Oni też milczeli i taka sytuacja mi odpowiadała.Robotnicy tymczasem marudząc pod nosem i stękając,jakbym im przynajmniej kazał zburzyć Pałaę Kultury i Nauki, wzięli się do pracy.Zaczęli od tych murów, które były największe.Pod uderzeniami młotów ściany stopniowo rozsypywały się, ukazując to, co znajdowało się w środku.Od razu widać było, żezostały zbudowane w nietypowy sposób.- Czy to możliwe, żeby ściana była tak gruba? - zapytałem jednego z robotników.- To może mieć jakieś sens, czyja wiem, izolacyjny na przykład?Popatrzyli na siebie.- To największa głupota, jaką w życiu widziałem.Jakaizolacja? W środku domu? Nawet jakby tu ktoś miał chłodnię z jednej strony, a saunę z drugiej, to wystarczyłoby trzydzieści centymetrów dobrze zaizolowanego muru.- Najwyżej czterdzieści - poprawił go drugi.- Najwyżej.Ale mur o grubości metra, w jednopiętrowym budynku, to jest głupota, proszę pana.Ja się zastanawiam, czy to jest dom, czy zamek w Malborku.Patrzyłem, jak rozbijają kolejne ściany.Wyglądały, jakbyktoś do zwykłego muru dobudował kolejny.Ale w środkunie było nic, jedynie pustka.Pomału zacząłem się denerwować.Ale trwało to tylko kilka minut.W pewnej chwili uderzenie młota odłupało spory kawałek spalonej ściany i nagle w nozdrza uderzył nas straszliwysmród, podobny do tego, który czułem tu za pierwszym razem.Z tym, że teraz dokładnie wiedziałem, co tak śmierdzi.Mężczyzna, który burzył ścianę aż odskoczył do tyłu.- Boże drogi.- powiedział ktoś obok.- Daj mi to - wyrwałem mu kilof z dłoni i sam rzuciłemsię do rozbijania.BRozdział 8Na spotkaniu w sali konferencyjnej obecni byli nie tylkowszyscy ważniejsi funkcjonariusze naszego wydziału.Przyjechała także dość wysoko postawiona delegacja z Warszawy.Kilka osób znałem dotąd jedynie z telewizji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]