[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A życiem ludzi rządzi bio-logia.Przeżywa silniejszy i samice w stadzie pokrywa też naj-silniejszy samiec.On o tym wiedział i zawalczył, żeby należećdo tych najsilniejszych.Wziął, co mu się należało, nie zważa-jąc na brednie o wartości każdego życia.Bo ile jest warte ży-cie starego faceta, który spędza je na onanizowaniu się przedtelewizorem i po którym nikt nie będzie płakał? Tyle samo cozniedołężniałego psa, a psa się usypia bez żadnych ceregieli.Mniej niż korzyści, jakie jemu przyniosła śmierć tego starego-361-dziada.Owszem, nie mógł podobnych argumentów przedstawić w przypadku Denisowskiego czy policjantów, ale trudno,walka o byt to nie jest dżentelmeńska partia krykieta, tylkokrwawy bój, ofiary są nieuniknione.Zresztą policjanci mająśmierć wpisaną w ryzyko zawodowe.Jak ktoś zostaje poli-cjantem czy żołnierzem, musi liczyć się z tym, że z którejś ak-cji wróci w czarnym worku.Tak, zabił, co więcej, miał prawo zabijać.Aż dziw, że wcze-śniej uległ sugestii takiej szmiry jak Zbrodnia i kara i tyle cza-su pracował za marne grosze.Wyrzuty sumienia prowadzącedo tego, że człowiek w końcu idzie na policję i wszystko z siebiewyrzuca, bo przynosi mu to ulgę.Koń by się uśmiał.Dostojew-ski opisał jakiegoś mięczaka, jakby zabójcy rekrutowali się spo-śród mięczaków.On nie był mięczakiem, był nadczłowiekiem.Nadczłowiekiem, który popełnił zabójstwo doskonałe.Czyli ta-kie, którego sprawca nie tylko pozostaje niewykryty — wtedy po-licja w każdej chwili może wrócić do sprawy i ją rozwiązać — alei skutecznie podsuwa organom ścigania kozła ofiarnego.A on zaswojego kozła powinien dostać medal: wariat uważający się zaJezusa w roli mordercy to majstersztyk godny odnotowaniaw annałach.Ograł policję z taką łatwością, z jaką zwycięzcaWimbledonu wygrywa z adeptem lokalnej szkółki tenisowej.A nawet gdyby śledczy jakimś cudem — cudem, bo inaczej niebyli w stanie — zorientowali się, co się naprawdę wydarzyło,będą mogli mu skoczyć.Pomacha im z gorącej surinamskiej pla-ży, na której będzie popijał drinki z parasolkami w towarzy-stwie chętnych tuziemek, młodych, gibkich, opalonych, niekła-piących na okrągło jęzorem jak większość Polek.I wtedy poczuł na ramieniu czyjąś rękę.Przez ten ułamek se-kundy, którego potrzebował na odwrócenie głowy, łudził się, żewcale nie przegrał, że to tylko stewardesa chce mu zaproponowaćcoś do picia, że awaria nie była jedynie pretekstem do zatrzyma-nia samolotu.Ale ręka należała do komisarza Przygodnego.— Pan się gdzieś wybiera, panie Ratajczyk?-362-EpilogPiotr Ratajczyk oparł ręce w kajdankach na kolanachi poprawił się na kanapie, spoglądając na pilnujących go poste-runkowych Wójcika i Wojtkiewicza.Znajdowali się w miesz-kaniu Małysiaka w Leśnicy.Firma taksówkarska, której nu-mer policjanci znaleźli w komórce pielęgniarza, podała, żetaksówka z jego telefonu została zamówiona właśnie pod tenadres.Przed chwilą funkcjonariusze wyciągnęli z piwnicy żół-ty skuter.Komisarz liczył na trochę więcej dowodów, na zna-lezienie też łuku i kurary, dlatego kazał się wieźć tu bezpo-średnio z lotniska razem z zatrzymanym, żeby go od razuz tymi dowodami skonfrontować.Był to oficjalny powód, boznaleziony w bagażu skalp jednoznacznie Ratajczyka obciążał.W przypadku obrazu pielęgniarz mógł jeszcze utrzymywać,że dostał go od Stańczyka w prezencie, ale mało kto robi pre-zenty z własnych włosów.Zwłaszcza razem ze skórą.Prawdziwym powodem, dlaczego Przygodny nie odesłałz miejsca Ratajczyka do izby zatrzymań, było to, że chciał od razu usłyszeć, czy dobrze zrekonstruował działania pielę-gniarza, na co poświęcił parę godzin po wyjściu z prokuratu-ry.A zależało mu również na uczestniczeniu w przeszukaniu,którego nie mogli odłożyć.Był też trzeci powód, mniej chwa-lebny, więc komisarz wolał się do niego nie przyznawać, na-wet przed sobą samym.Ratajczyk przez tyle czasu wodził goza nos, że Przygodny odczuwał potrzebę zatriumfowania, na-cieszenia się zwycięstwem, pognębienia przeciwnika nie przezsamo położenie na łopatki, ale przez podkreślenie zręczności,z jaką sprowadził go do parteru.-363-— Ja go popilnuję — powiedział do posterunkowych —a wy pomóżcie w szukaniu.Szybciej skończymy, jak dwie pa-ry rąk zastąpią jedną niepełną.Wójcik z Wojtkiewiczem opuścili pokój.Komisarz usiadłprzy stole naprzeciwko Ratajczyka.Przez chwilę przyglądałsię zawieszonym na ścianie za kanapą egzotycznym mieczom,dzidom i harpunom, które zapewne miały bardziej wymyślnenazwy, jak maczuga uban, tyle że kompletnie mu nieznane.— Jak pan się domyślił? — zapytał niemal płaczliwie pielę-gniarz.Od momentu aresztowania w samolocie miał minęskrzywdzonego malca, którego starsi chłopcy wyrzucili z boiska.— Dzięki prokuratorowi.— Przygodny rękę w gipsie uło-żył na stole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]