[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miała już czym oddychać, smarkula.Pod butem Maciejewskiego trzasnęła gałązka.Trzech podpitych chłopaków obróciło się wjego stronę.Tojwi mocniej zacisnął pięści i postąpił krok do przodu, a dziewczyna poderwała sięna równe nogi i stanęła za plecami swojego żydowskiego Romea.- Co jest? - spytał Zyga.- A nie widzi pan? - Jeden z łobuzów, których spotkał na ścieżce, mrugnął do niegoporozumiewawczo.- %7łydziak bierze się do naszej dziewuchy.- Ale dziewucha nie protestuje - zauważył były komisarz, podchodząc bliżej.- No to co? - burknął bełkotliwie chudy brunet z wyrazistym jabłkiem Adama.Aryjczyk, cholera! I nie powinien pić już ani jednej z ćwiartki z tych, które trzymał po kieszeniach.- To, że to nie twoja sprawa.Won! - Komisarz zamachnął się wędką.Znał takie chwile zringu, kiedy wyrywny do tej pory przeciwnik widzi, że rozsądniej będzie przejść do obrony.Jeszcze lepiej znał je z ulicy, lecz wtedy argumentem bywał zwykle metalowy znaczek SłużbyZledczej.Tym razem trzej aspirujący do grandziarstwa gówniarze również wycofali się, dlazachowania twarzy charkając pogardliwie pod buty Maciejewskiego.Zyga zerknął jeszcze raz na dziewczynę i na miłosne gniazdko.Na kocu mieli lemoniadę ikanapki z czarnego chleba.Maciejewski wziął jedną, rozłożył.- Z kaszanką? Niekoszerne.- Zaczął żreć wielkimi kęsami.- Czego pan od nas chce?! - krzyknęła dziewczyna.- Od ciebie niczego - wymamrotał z pełnymi ustami.Popił lemoniadą.- Panienka założybuciki i do widzenia.- Dlaczego pan się wtrąca?! - Tojwi zadarł brodę.Komisarz zauważył, że był o pół głowyniższy od swojej wybranki.Zyga złapał go za ramię i siłą sprowadził z nasypu.- Wiesz, jak to się mogło skończyć?- No niby jak? Mam nóż jakby co.- Tojwi poklepał się po spodniach.Zagranie Maciejewskiego było odruchowe.Chłopak sam nie wiedział, kiedy Zyga jedną rękązablokował mu nadgarstek, drugą sam wydobył kosę z kieszeni.- Szczeniaku głupi! - wycedził.- Masz więcej szczęścia niż rozumu, że tego nie wyjąłeś.-Zamaszystym ruchem cisnął nóż daleko w trawę.- Wynoście się w cholerę! Oboje!Dziewczyna przez chwilę stała z głupią miną, wreszcie zaczęła zbierać niedojedzonewiktuały po ich pikniku.Cycata i w dodatku gospodarna, pomyślał Zyga.Ale młody Fojgiel niechciał marnować swojej szansy.- Nie pańska sprawa - powiedział na tyle głośno, aby blondynka go usłyszała.- Nie jest panmoim ojcem!- Pilnuj się! Ojciec nie ojciec, też mogę przypierdolić - powiedział cicho Maciejewski.Poklepał chłopaka po plecach i ruszył szybkim krokiem na Rury Jezuickie.- Kto to był? - chwilę pózniej zapytała dziewczyna.- Eee, taki frajer.- Tojwi machnął ręką.- Trochę pracowałem u niego, ale mi się znudziło.- To ty potrafisz zarobić? - Wzięła go za rękę i znów usiedli na kocu.- Jak mi zależy, to wszystko potrafię - powiedział, nerwowo manipulując przy guzikach jejbluzki.***Idąc od strony kolei na Krochmalną, Maciejewski rozglądał się, jakby był tu pierwszy raz wżyciu.Pomyślał też o upodabniającej go do przyjezdnego walizce z grubej tektury, która od latkurzyła się pod jego łóżkiem na Rurach Jezuickich.Na wszelki wypadek odczekał też poddworcem, aż przyjechał spózniony prawie pół godziny pociąg z Warszawy i z budynku zaczęliwysypywać się podróżni z walizkami, plecakami i zwykłymi tekturowymi pudłamiprzewiązanymi rzemieniem.Komisarz nie był ciekaw, kto wygra bieg do zaledwie trzechdorożek na placu, przed wojną wyścigi nieszczególnie go interesowały.Odwrócił się i ruszyłGazową w stronę kamienicy Bułasia.Facet w przybrudzonym kitlu sprzedawcy jak poprzednio stał pod sodówką i obojętnieprzyglądał się wróblom zaciekle ćwierkającym na kupie śmieci i gruzu po drugiej stronie ulicy.Zyga przyspieszył kroku.- Ale gorąc! - powiedział, ładując się do sklepiku.Tak jak sądził, na półkach leżał głównie kurz.Odwrócone denkiem do góry szklanki obok syfonu były zupełnie suche.- Wody sodowej.Mężczyzna niechętnie wszedł za ladę.Sięgnął na półkę po papierową saszetkę i nalał dojednej ze szklanek wody z kranu.- Co pan robi? - Maciejewski nie musiał udawać zdziwienia.- Woda i soda.Pan sobie zmiesza.Ayżeczkę? - Facet w kitlu uśmiechnął się ironicznie.- Co?- Nic.Nie ma gazu, to nie ma wody sodowej, proste! Napije się pan zwykłej i do widzenia.Zyga postawił walizkę na podłodze i bardzo, bardzo powoli podniósł szklankę.Okrągłatwarz sprzedawcy z wyrysowanym na niej cynicznym uśmieszkiem coraz bardziej go bawiła, bofacet nawet nie zdawał sobie sprawy, jak chętnie wszedł w jego grę.- Ale ja szukam pana Bułasia - powiedział były komisarz.Mężczyzna w kitlu zrobił wielkie oczy i rozejrzał się po sklepie.Błazeńsko zajrzał nawet podladę.- A widzi go pan gdzieś tutaj?Maciejewski odstawił szklankę i wybuchnął serdecznym śmiechem.- Nawet jakbym zobaczył, to przecież bym nie poznał.- Podniósł walizkę i położył ją naladzie, jakby nie zapakował do niej skłębionych łachów, i to tych gorszych, których nie ukradłWaldek Kapran.Położył ją z szacunkiem należnym wielkiej forsie, pięknie poskładanymbanknotom zalepionym bankową banderolą.- Pan tu pewnie jeszcze nie pracował, kiedyhandlowałem z panem Darzyckim Ciężkie czasy wtedy były, okupacja hitlerowska.Pan słyszał oHitlerze?- Obiło się o uszy - mruknął sprzedawca.- Ale Darzycki, Bułaś? Nie wiem, o kogo panuchodzi.A pańskie nazwisko?Zyga zmierzył faceta wzrokiem i w tym momencie przyszedł mu do głowy nieplanowanywcześniej koncept.Przecież naprawdę znał człowieka, który mógł mieć jakieś interesy zBułasiem i Darzyckim za okupacji: swojego byłego tajniaka.- Zielny.Pan Darzycki, słyszałem, już nie w branży, zresztą i mnie trochę nie było w mieście.Urlop, wody zdrojowe, te rzeczy.- Te rzeczy.- powtórzył mężczyzna w kitlu.- Pan pozwoli ze mną.- Wskazał drzwi nazaplecze i sięgnął po walizkę.- O nie, nie, nie! - Maciejewski go ubiegł.- Sam poniosę.- Bardzo pan uprzejmy.Zyga znalazł się w ciasnym korytarzu zakończonym wąską klatką schodową.Przypuszczał,że w górę szło się do mieszkania Bułasia, a w dół do bimbrowni.Kiedy jego przewodnik wskazałmu ten drugi kierunek, uśmiechnął się nieznacznie.Najwyrazniej wypadł wiarygodnie.- Pójdę przodem - Sprzedawca ruszył pierwszy po skrzypiących drewnianych stopniach.Maciejewski powoli sięgnął po visa.Niestety nie zdążył nawet wyciągnąć pistoletu, gdypoczuł lufę na potylicy.- Ręce do góry! - usłyszał za sobą.Przyszło mu do głowy, żeby zejść raptownie do przysiadu i walnąć nieznajomego walizką,ale było za ciasno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •