[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Idzcie, spakujcie rzeczy.(do Biffa)Możesz spać w jego mieszkaniu.(pochyla się, żeby podnieść kwiaty, zatrzymuje się)I pozbierajcie to.Wy dranie, wy!%7łeby zaznaczyć protest, Happy odwraca się do niej tyłem.Biffpodchodzi powoli, przyklęka i zbiera kwiaty.Jesteście parą bydlaków! Nikt, nikt na świecie nie miałby sumieniazostawić tego człowieka samego w restauracji!BIFFnie patrząc na niąCo on ci powiedział?LINDANic mi nie musiał mówić.Był tak upokorzony, że ledwo się tudowlókł.HAPPYAleż, mamo, świetnie się z nami bawił&BIFFprzerywając gwałtownieMilcz!Bez słowa Happy idzie na górę.LINDAA ty nawet nie poszedłeś za nim zobaczyć, czy się nie poczuł zle.BIFFwciąż na ziemi przed Lindą, trzyma kwiaty w ręce.Mówi zobrzydzeniem do siebieNie.Nie poszedłem.Nic, psiakrew, nie zrobiłem.Jak ci się topodoba, co? Zostawiłem go bełkocącego w ubikacji.LINDAJesteś podlec.Jesteś&BIFFTrafiłaś!(wstaje i wyrzuca kwiaty do kosza na śmieci)Szumowiny masz je przed oczami!LINDAPrecz stąd!BIFFMuszę pomówić z ojcem, mamo.Gdzie on jest?LINDAZabraniam ci iść do niego.Wynoś się z tego domu!BIPFzupełnie pewny siebie i zdecydowanyNie, my sobie utniemy szczerą rozmowę, on i ja.LINDANie będziesz z nim rozmawiał!Słychać stukanie spoza domu z prawej.Biff zwraca się w tymkierunku.LINDAnagle proszącoZostaw go, proszę cię!BIFFCo on tam robi?LINDAUprawia ogródek!BIFFcichoTeraz? O, mój Boże!Biff idzie na podwórko, Linda za nim.Zwiatło przesuwa się na środekproscenium.Willy podchodzi do oświetlonego miejsca.Ma w rękulatarkę elektryczną, motykę i parę paczek z nasionami.Uderza motyką,żeby żelazo dobrze się trzymało drzewca, i przechodzi w lewoodmierzając odległość stopą.Zbliża latarkę elektryczną do paczki znasionami, żeby odczytać przepis.Jest głęboka noc.WILLYMarchewki co ćwierć cala.Rzędami w odległości jednej stopy dosiebie.(mierzy)Jedna stopa.(kładzie paczkę i mierzy dalej)Buraki.(kładzie następną paczkę i znowu mierzy)Sałata.(czyta instrukcję na paczce i kładzie ją na ziemi)Jedna stopa&Przerywa pracę, gdy z prawej pojawia się Ben, który się doń zbliża.Cóż za pomysł, no, no! Wspaniały, wprost wspaniały! Bo onacierpi, Ben, ta kobieta cierpi.Rozumiesz mnie? Człowiek nie możeodejść tak, jak przyszedł, Ben, człowiek musi do czegoś dojść.Niemożna, nie można&Ben idzie ku niemu, jakby mu miał przerwać.Rozważ to teraz.Nie śpiesz się z odpowiedzią.Pamiętaj, to jestpomysł z gwarancją na dwadzieścia tysięcy dolarów.Więc rozumiesz, Ben, chcę, żebyś ze mną rozważył wszystkie za iprzeciw.Nie mam z kim porozmawiać, Ben, a ta kobieta cierpi,słyszysz?BENstoi spokojnie, zastanawia sięNa czym polega pomysł?WILLYDwadzieścia tysięcy na stół.Gwarantowane, pewne, rozumiesz?BENNie rób z siebie wariata.Mogą nie honorować polisy.WILLYNie ośmielą się zakwestionować.Czyż nie orałem jak koń, żebyzapłacić każdą ratę punktualnie co do minuty? A teraz by niewypłacili? Niemożliwe!BENWilly, często nazywają to tchórzostwem.WILLYDlaczego? Czy to dowód odwagi tkwić tutaj do końca życia,wykręcając ciągle zero?BENulegającTo też prawda, William.(idzie zastanawiając się, zawraca)A dwadzieścia tysięcy to jest coś, co można wziąć do ręki.To jestnamacalne.WILLYjuż utwierdzony w swoim przekonaniu, mówi z coraz większą mocąOch, Ben, dlatego to takie wspaniałe! Przyświeca mi wciemnościach jak diament twardy i ostry.Mogę tego dotknąć, wziąćdo ręki.A nie jak& jakieś handlowe spotkanie.To nie byłobyjeszcze jedno głupie handlowe spotkanie, i to właśnie zmieniawszystko, Ben.Bo on uważa, że ja sobą nic nie reprezentuję,rozumiesz, i dlatego robi mi na złość.Ale pogrzeb&(wyprostowuje się)Ben, ten pogrzeb będzie solidny.Przyjadą z różnych Stanów: zMaine, Massachusetts, Vermont, New Hampshire! Wszyscy starzyznajomi, na wozach niecodzienne numery rejestracyjne tenchłopak będzie olśniony, Ben, bo on nigdy nie zdawał sobiesprawy, że znają mnie na Rhode Island, w Nowym Jorku, w NewJersey& znają mnie, Ben, i on to zobaczy na własne oczy raz nazawsze.Dowie się, kim jestem, Ben! Ale będzie zaskoczony, tenmój chłopak!BENidąc na skraj ogródkaNazwie cię tchórzem.WILLYnagle się przeraziłNie, to by było straszne.BENTak.I do tego głupcem.WILLYNie, nie wolno mu, nie pozwolę na to!Jest złamany i zrozpaczony.BENWilliam, on cię znienawidzi.Słychać wesoły muzyczny motyw.WILLYOch, Ben, co zrobić, żeby powrócić do dawnych, wspaniałychczasów? Tak nam było wtedy jasno w życiu, tyle koleżeństwa; zimąna sankach i jego zarumienione policzki.I zawsze jakieś dobrenowiny, zawsze coś miłego przed nami.Nigdy mi nie pozwoliłwnosić walizek do domu i to pucowanie, pucowanie małegoczerwonego samochodu.Dlaczego, dlaczego nie mogę mu czegośofiarować i zrobić coś, żeby mnie nie nienawidził?BENPomyślę o tym.(spogląda na zegarek)Mam jeszcze trochę czasu.Niezwykły pomysł, ale musisz byćpewien, że nie zrobisz z siebie idioty.Ben usuwa się w głąb sceny i znika.Biff podchodzi z lewej.WILLYnagle zdając sobie sprawę z tego, że Biff przyszedł, spogląda na niego izdenerwowany zaczyna zbierać paczuszki z nasionamiGdzież, u diabła, są te nasiona?(oburzony)Nic tu nie widać.Jakby zamknęli w pudle całą tę cholernądzielnicę.BIFFLudzie są tu wszędzie naokoło.Czy nie zdajesz sobie z tegosprawy?WILLYPracuję, nie zawracaj mi głowy.BIFFzabierając Willy emu motykęPrzyszedłem się pożegnać, tato.Willy patrzy na niego, milczy, niezdolny do żadnego ruchu.Już nigdy więcej tu nie wrócę.WILLYNie pójdziesz jutro do Olivera?BIFFNie mam wyznaczonego spotkania, tato.WILLYObjął cię, a ty mówisz, że nie masz wyznaczonego spotkania?!BIFFTato, zrozumże wreszcie.Za każdym razem, gdy stąd wyjeżdżałem,powodem była jakaś awantura
[ Pobierz całość w formacie PDF ]