[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tadzio szedł zaswoimi, puszczał zazwyczaj guwernantkę i podobne do zakonnic sio-stry w ciasnocie przodem i wlokąc się pojedynkiem odwracał chwilamigłowę, by poprzez ramię upewnić się spojrzeniem swych dziwnych,jak zmierzch szarych oczu, czy postępuje za nim jego wielbiciel.Wi-dział i nie zdradzał go.Oszołomiony tym odkryciem, nęcony przez teoczy, wleczony na błazeńskim pasku namiętności, przekradał się zanim kochanek z swą nieprzystojną nadzieją  i ostatecznie stracił ichjednak z oczu.Polacy przekroczyli krótki, sklepiony most, łuk zakryłich prześladowcy i kiedy znalazł się na górze, przekonał się, że ich jużnie ma.Szukał ich w trzech kierunkach, wprost i z obu stron wzdłużwąskiego i brudnego wybrzeża, daremnie.Zdenerwowanie, osłabieniezmusiły go wreszcie zaniechać poszukiwania.Głowa jego płonęła, ciało pokryło się lepkim potem, kark drżał, drę-czyło go nieznośne pragnienie, oglądał się za jakim bądz chwilowympokrzepieniem.Przed sklepikiem z jarzynami kupił trochę owoców,poziomek, przejrzałych i miękkich, pojadał idąc.Mały placyk, opusz-czony, niesamowicie mroczny, otworzył się przed nim; poznał go,tutaj to przed kilku tygodniami powziął nieudany plan ucieczki.Nastopniu studni pośrodku placu osunął się i oparł głowę o kamiennącembrowinę.Było cicho, trawa rosła między brukiem, odpadki leżałydokoła.Między zwietrzałymi murami nierównej wysokości domówdokoła znajdował się jeden podobny do pałacu, z ostrołukowymi ok-nami, za którymi mieszkała pustka, i z balkonikami o lwich głowach.Na parterze innego znajdowała się apteka.Ciepłe powiewy przynosiłychwilami zapach karbolu.Siedział tam, mistrz, wsławiony artysta, autor Nędznika, który w takwzorowo czystej formie wyrzekł się cyganerii i mętnej głębi, odmówiłsympatii bezdni i odrzucił nikczemność, ten, który wzniósł się naszczyty, przezwyciężył swą wiedzę i wyrósł z wszelkiej ironii, przy-zwyczaił się do zobowiązań, jakie nań nakładało zaufanie mas, on,którego sława była urzędowa, nazwisko uszlachcone, na którego stylu85 mieli się kształcić chłopcy  siedział tam z zamkniętymi powiekami,tylko chwilami wymykało się spod nich, szybko ukrywając się znowu,szydercze i stropione spojrzenie i obwisłe wargi, kosmetycznie uwy-datnione, kształtowały pojedyncze słowa z tego, co wydobywał jegona wpół drzemiący mózg z osobliwej sennej logiki. Gdyż piękno, pamiętaj.Fajdrosie, tylko piękno jest boskie i wi-dzialne zarazem i w ten sposób jest więc drogą zmysłowości, jest, małyFajdrosie, drogą artysty do ducha.Ale czy wierzysz, mój drogi, żemoże pozyskać kiedyś mądrość i prawdziwą godność męską ten, dlaktórego droga do duchowości prowadzi przez zmysły? Lub czy sądziszraczej (pozostawiam ci to do rozstrzygnięcia), że jest to niebezpiecz-nie miła droga, zaiste droga błędu i grzechu, która musi wieść na ma-nowce? Gdyż trzeba ci wiedzieć, że my, poeci, nie możemy iść drogąpiękna, żeby nie przyłączył się Eros i nie narzucił się na przewodnika;ba, choćbyśmy byli nawet bohaterami na swój sposób i dzielnymiwojownikami, to jesteśmy jak kobiety, gdyż namiętność jest naszymwywyższeniem i naszą tęsknotą musi pozostać miłość  to jest naszarozkosz i nasza hańba.Widzisz więc teraz, że my, poeci, nie możemybyć mądrzy ani godni? %7łe z konieczności schodzimy na manowce,z konieczności musimy być rozpustnikami i awanturnikami uczucia?Mistrzostwo naszego stylu to kłamstwo i błazeństwo, nasza sławai godność to krotochwila, zaufanie tłumu do nas w najwyższym stop-niu jest śmieszne, wychowywanie ludu i młodzieży przez sztukę jestzuchwałym i karygodnym przedsięwzięciem.Bo jakżeby miał byćzdatny na wychowawcę ten, który ma niepoprawny i naturalny pociągdo przepaści? Moglibyśmy się oczywiście jej zaprzeć i zyskać godność,ale jakkolwiekbyśmy się obrócili, nęci nas ona.Więc wyrzekamy sięzgubnego poznania, gdyż poznanie, Fajdrosie, nie ma żadnej godnościi surowości; jest wiedzące, rozumiejące, wybaczające bez postawyi formy; ma sympatię do przepaści, j e s t przepaścią.Więc odrzucamyje stanowczo i odtąd dążenie nasze ma na celu jedynie piękno, to zna-czy prostotę, wielkość i nową surowość, drugą naturalność i formę.Ale forma i naturalność, Fajdrosie, prowadzą do upojenia i pożądania,86 prowadzą szlachetnego może człowieka do strasznej zbrodni uczucia,którą jego własna, piękna surowość odrzuca jako haniebną, prowadządo przepaści, i one prowadzą do przepaści.Nas, poetów, powiadam,prowadzą one tam, gdyż nie jesteśmy zdolni do wzlotów, tylko do wy-skoków.A teraz odchodzę, Fajdrosie, ty zostań tu; i dopiero gdy mniejuż nie będziesz widział, odejdz i ty.Kilka dni pózniej, czując się cierpiącym, opuścił Gustaw AschenbachHotel Kąpielowy o pózniejszej niż zwykle godzinie.Musiał walczyćz pewnymi, tylko na pół fizycznymi napadami zawrotów głowy, którymtowarzyszył gwałtownie rosnący lęk, uczucie bezwyjściowości i bez-nadziejności, co do którego nie było rzeczą jasną, czy odnosi się doświata zewnętrznego, czy do jego własnego istnienia.W hallu zauwa-żył wielkie mnóstwo gotowych bagaży, zapytał portiera, kto wyjeżdża,i usłyszał w odpowiedzi polskie nazwisko szlacheckie, którego dowie-dział się potajemnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •