[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powinienem zabrać się raczej do pisania i odpuścić sobie telewizję.Stajęsię jednym z tych próżniaków medialnych, którymi gardzę.- Lub jak w moim wypadku - byłych próżniaków medialnych - powiedział zuśmiechem Julian.- Nigdy nie byłeś próżniakiem, Jules.Wejdz - rzekł, zapraszając go do gabinetu.Odwrócił się do sekretarki.- Judy, nie łącz do mnie żadnych telefonów przez kolejne półgodziny, dobra?- Oczywiście, doktorze Griffith.Julian wszedł do gabinetu i usiadł w miękkim fotelu skórzanym naprzeciw drogiegobiurka Toma, z eleganckiego, ciemnego drewna.- Masz tu naprawdę milutkie sanctum sanctorum - zauważył, wodząc wzrokiem pogustownym wystroju i lśniącej gładzi polerowanego drewna.- Zawsze lubiłem luksusowe meble biurowe - przyznał Tom, wysuwając fotel iopadając nań ciężko.- To jedna z moich słabości.To biurko wykonano z indonezyjskiegodrewna tekowego, pozyskanego z kadłubów łodzi rybackich.Nie sposób zdobyć takiegodrewna, jeżeli nie posmaruje się komu trzeba, w odpowiednim urzędzie.- A ja mam dla odmiany biurko prosto z IKE-i.Tom zaśmiał się szczerze.- O ile dobrze pamiętam, nigdy nie byłeś tak próżny jak ja, no i nie jesteś materialistą.- Chyba tak - przyznał z lekkim uśmieszkiem Jules.- Choć miło by to było jakośsprawdzić.Tom pokiwał głową.- Tylko patrzeć, jak i dla ciebie zaświeci słońce, Jules.Jesteś bystry i nieustępliwy.Tadziewczyna, z którą pracowałeś.Rose, tak?- Owszem, Rose.- Wciąż ze sobą współpracujecie?Pokiwał głową.- Jest doskonała, jeżeli chodzi o kręcenie filmów.Ze świecą szukać takich fachowców.Naprawdę spodobał mi się ten wasz cykl.No i.- rzekł Tom, sięgając ponad biurkiem do tacyz bieżącą korespondencją, na której leżał plik papierów -.naprawdę uważam, że w tej głuszywam dwojgu to się może przydać - dodał, wymachując trzymaną w dłoni kartką zapisanągęsto odręcznym pismem.Tom podniósł leżący na biurku inhalator i zaaplikował sobie dawkę.Julianprzypomniał sobie, że jego rozmówca cierpi na astmę.- To fascynująca sprawa, Julianie, cholernie fascynująca.- Miałeś czas, aby przejrzeć to, co ci przesłałem?- Większość.Nie mogłem się od tego oderwać, choć powinienem zająć się napisaniemprzedmowy do książki kolegi.- I jak? Co z tego wywnioskowałeś?Tom rozsiadł się w fotelu, wydął wargi i zastanawiał się przez chwilę.- Drogi przyjacielu, mamy tu ewidentnie do czynienia z bardzo szczegółowym opisemdziałalności seryjnego zabójcy.- Wniosek jest oczywisty, czyż nie?- Ale nasuwa się istotniejsze pytanie.Kto spośród nich nim jest?- Może jest więcej niż jeden?Tom wzruszył ramionami.- To możliwe.- A więc?- Sądząc po relacji spisanej przez tego Lamberta, wydaje się, że sprawcą jest tenmormoński kaznodzieja, Preston.- Taa.- Wydaje się zdradzać wszelkie cechy kompleksu narcystyczno-mesjańskiego.- Słucham?- Innymi słowy, to najgorsza z możliwych odmian socjopaty.Nie jestem pewien, jakkończy się ta historia.- Wciąż jeszcze pracuję nad przepisaniem dziennika.- Ale - ciągnął Tom - jestem gotów się założyć o grubą forsę, że kończy się onaśmiercią większości tych ludzi.A w szczególności wszystkich lub prawie wszystkich jegopopleczników.Julian spojrzał na niego.- Skąd ta pewność?- To klasyczny guru, jak Jim Jones.Pamiętasz tragedię w Jonestown?- Oczywiście.- Obdarzony wielką charyzmą i siłą woli socjopata wiedziony mrzonkami omesjanistycznym powołaniu.Wzorzec, jaki dostrzegam w dzienniku tego Lamberta, jestpodobny: patriarcha religijny prowadzi gromadkę swoich wyznawców na odległe pustkowia,gdzie władze nie mają do nich dostępu i nie mogą mieszać się w ich sprawy, w wypadkuJonesa takim miejscem była Gujana.Prestonowi chodziło raczej o odnalezienie nienależącego do nikogo terytorium, gdzienie sięgała władza rządu Stanów Zjednoczonych, i tam właśnie zamierzał założyć swoje małekrólestwo.Z dala od rządów prawa i z dala od istniejącego już Kościoła Zwiętych w DniachOstatnich.Julian pokiwał głową.- Coś w tym rodzaju.Tom wstał z fotela i podszedł do drzwi gabinetu.- Napijesz się kawy?Julian potaknął, a Tom uchylił drzwi i poprosił Judy, aby zaparzyła dla nich kawę.Potem delikatnie zamknął drzwi.- I jak miałoby się to zakończyć? - spytał Julian.Tom się uśmiechnął.- Tak jak w wypadku Jima Jonesa, Davida Koresha czy kilku świeckich osobników,dajmy na to Idi Amina, Roberta Mugabe, a nawet.Adolfa Hitlera, czyli realizacją manifestuprzeznaczenia w celu zaspokojenia tkwiącego w nim małego, nienasyconego diablika.Brwi Juliana wygięły się w łuk.- Diablika?Tom rozłożył ręce w przepraszającym geście.- Wybacz.Ostatnio zbyt często posługuję się tą parafrazą.Jestem konsultantem przyserialu telewizyjnym, kryminału z elementami paranormalnymi, i scenarzyści używają tejprzenośni w dialogach, a ja ją niekiedy zapożyczam, tak jak teraz.To jak złapanie od kogośprzeziębienia.- Zaśmiał się.- Nie, miałem na myśli powodujące nim obsesje i urojenia.Jakpowiedziałem, to klasyczny przypadek utajonego socjopaty.Julian słyszał ten zwrot niejednokrotnie, ale nigdy aż do teraz nie podano mu równietrafnej jego definicji.Tom poszedł za ciosem.- Ostatnio ten zwrot jest, delikatnie mówiąc, nadużywany.Zbyt chętnie sięgają poniego scenarzyści, powieściopisarze i psychologowie występujący w telewizji.W pewnymsensie jest to zbliżone do autyzmu, a polega na kompletnej niemożności zrozumienia odczućinnych, całkowitym braku zdolności do empatii.Jednakże autyzm jest przykłademniewłaściwego funkcjonowania mózgu, jakichś pojawiających się w nim usterek.Tozaburzenie.Natomiast skłonności socjopatyczne są, z braku trafniejszego słowa,wzmocnieniem.To coś celowego, zamierzonego.- Zamierzonego?- Z darwinistycznego punktu widzenia, ma się rozumieć.Julian uśmiechnął się z wyrazną ulgą.- Przez chwilę bałem się, że zaczniesz karmić mnie kreacjonizmem.Tom się zaśmiał.- Nie, widziałem dostatecznie dużo przejawów działania umysłu, aby nie obawiać się,że ni stąd, ni zowąd odnajdę Boga.Nie, przez zamierzenie chciałem powiedzieć, żeskłonności socjopatyczne rozwinęły się wśród mniejszości ludzi.Każdy seryjny zabójca jestsocjopatą.Niezdolność do odbierania uczuć innych, cierpienie ofiar, daje zabójcy przewagę.nazwijmy to elementem współzawodnictwa.To rzecz jasna z darwinistycznego punktuwidzenia i, zgodnie z jego teoriami, jest całkiem sensowne, jeżeli się nad tym zastanowić.Drzwi skrzypnęły i uchyliły się, to Judy przyniosła tacę z kawą i biszkoptami.Tompodziękował i odczekał, aż wyjdzie, zanim podjął swój wywód.- Zdziwiłbyś się, ilu jest na świecie socjopatów.Ciemne brwi Juliana wygięły się w łuk.Odruchowo poprawił okulary.- No ilu?- To dość popularna skłonność.Można założyć, że przeciętnie jedna osoba na dziesięćprzejawia w pewnym stopniu socjopatyczne tendencje.- Jak to? Wobec tego ulice powinny już dawno spływać krwią.- Wiem doskonale, że tam gdzie nie ma mechanizmów, które kontrolowałyby tetendencje, gdzie brak prawa i porządku, tak właśnie jest.- Tom westchnął.- Wystarczy, żeprzypomnisz sobie Bagdad, Darfur, Sarajewo albo Kenię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]