[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak gdyby te trzy lata spêdzone na pok³adzie nie równa³y siê piêædziesiêciu w czasie kosmicznym.Jak gdyby mo¿na siê by³o spodziewaæ statku z now¹ zmian¹ personelu codziennie, a nie raz na sto lat.L.jak gdyby region zbadany przez nasze statki stanowi³ jak¹œ powa¿niejsz¹ czêœæ tej galaktyki!- Ów region powiêkszy siê z czasem, by w koñcu ogarn¹æ ca³¹ galaktykê.- Tak, tak, tak.Wiem.Jak ci siê wydaje, dlaczego postanowi³em zostaæ psychodynamikiem? Dlaczego tu jestem i uczê siê wtr¹caæ w przysz³oœæ œwiata, do którego nie nale¿ê? „Tworzyæ uniê istot rozumnych, w której ka¿da rasa cz³onkowska bêdzie krokiem w kierunku opanowania wszechœwiata przez ¿ycie".Szczytne has³o! W praktyce jednak wydaje siê, ¿e tylko kilka wybranych ras bêdzie siê cieszyæ t¹ swobod¹ owego wszechœwiata.- Wcale nie, Mwyr.Zastanów siê nad tymi, do których spraw wtr¹camy siê, jak mówisz.Zwróæ uwagê, do jakich celów wykorzystali energiê j¹drow¹, gdy j¹ mieli.Przy obecnym tempie rozwoju odzyskaj¹ j¹ za jedno czy dwa stulecia.Wkrótce potem zaczn¹ budowaæ statki kosmiczne.Nawet bior¹c pod uwagê, ¿e zw³oka ³agodzi skutki kontaktu miêdzygwiezdnego, owe skutki kumuluj¹ siê.Chcia³byœ wiêc, aby taka drapie¿na banda rozprzestrzeni³a siê po galaktyce?Nie, lepiej bêdzie, jeœli najpierw stan¹ siê cywilizowani od œrodka; potem zobaczymy, czy mo¿na im ufaæ.Jeœli nie, to przynajmniej bêd¹ szczêœliwi na swej w³asnej planecie, wedle stylu ¿ycia opracowanego dla nich przez Wielk¹ Naukê.Pamiêtaj, ¿e od niepamiêtnych czasów d¹¿¹ do powszechnego pokoju, ale nie uda im siê go osi¹gn¹æ samodzielnie.Nie uwa¿am siebie za kogoœ wyj¹tkowo dobrego, Mwyr, ale dzie³o, którego dokonujemy, sprawia, ¿e nie czujê siê w kosmosie ca³kowicie bezu¿yteczny.Tego roku awansowano szybko, bowiem straty by³y wysokie.Kapitan Thomas Danielis doczeka³ siê stopnia majora za wybitne zas³ugi w zd³awieniu buntu mieszkañców miasta Los Angeles.Wkrótce potem dosz³o do bitwy pod Maricop¹, podczas której lojaliœci ponieœli krwaw¹ klêskê próbuj¹c prze³amaæ ¿elazny uœcisk buntowników z Sierry obejmuj¹cy dolinê San Joaquin; po tym wszystkim Danielis zosta³ podpu³kownikiem.Armii nakazano marsz na pó³noc, wiêc porusza³a siê ostro¿nie pod nadmorskimi ³añcuchami wzgórz, na wpó³ oczekuj¹c ataku ze wschodu.Jednak wygl¹da³o na to, ¿e zwolennicy Brodsky'ego umacniaj¹ siê na ostatnio zdobytych terenach.K³opot sprawiali jedynie partyzanci i opór dowodzonych przez szefów stacji.Po jednym szczególnie przykrym starciu wojsko lojalistów zatrzyma³o siê w pobli¿u Pinnacles na krótki odpoczynek.Danielis szed³ przez obozowisko, w którym namioty sta³y w ciasnych szeregach miêdzy dzia³ami, zaœ ludzie roz³o¿yli siê dooko³a drzemi¹c, rozmawiaj¹c, graj¹c, gapi¹c siê w czyste, b³êkitne niebo.Powietrze by³o gor¹ce, przesi¹kniête dymem ogniska, zapachem koni, mu³Ã³w, gnoju, potu, oliwy do nat³uszczania butów; pokrywaj¹ca wzgórza zieleñ, faluj¹ca ze wszystkich stron obozu, zaczê³a ju¿ przechodziæ w letni¹ br¹zowoœæ.Danielis nie mia³ nic do roboty do czasu konferencji zwo³anej przez genera³a, ale niepokój nie dawa³ mu spocz¹æ.Zosta³em ju¿ ojcem, pomyœla³, a nie widzia³em jeszcze mego dziecka.Nie mo¿na jednak powiedzieæ, ¿ebym nie mia³ szczêœcia, upomnia³ siebie samego.Zachowa³em ¿ycie i zdrowie.Przypomnia³ sobie, jak Jacobsen umiera³ w jego ramionach pod Maricop¹.Nikt by nie pomyœla³, ¿e cia³o cz³owieka pomieœci w sobie tyle krwi.Choæ mo¿e przestaje siê byæ cz³owiekiem, gdy ból jest tak wielki, ¿e nie mo¿na nic zrobiæ, tylko wrzeszczeæ, póki nie nadejdzie ostateczna ciemnoœæ.A mnie siê wydawa³o, ¿e wojna jest wspania³a.G³Ã³d, pragnienie, wyczerpanie, strach, okaleczenia, œmieræ i ca³y czas ta monotonia, nuda zmieniaj¹ca ciê w wo³u.Przeszed³em i przez to.Po wojnie zajmê siê interesami.Integracja gospodarcza, gdy rozpadnie siê system szefostw; o, tak, bêdzie wiele dróg, którymi cz³owiek pójdzie naprzód, ale uczciwie, bez broni w rêku - Danielis z³apa³ siê na tym, ¿e powtarza myœli, które chodzi³y mu po g³owie ju¿ wiele miesiêcy temu.Ale o czym jeszcze móg³ myœleæ, do cholery?Nie opodal sta³ wielki namiot, w którym przes³uchiwano jeñców.Dwóch szeregowych wprowadza³o w³aœnie do œrodka jakiegoœ mê¿czyznê.Cz³owiek ten mia³ jasne w³osy, by³ silnie zbudowany i ponury.Na rêkawie mia³ naszywki sier¿anta, ale poza nimi za ca³y mundur s³u¿y³a mu jedynie odznaka Stra¿nika Echevarry'ego, szefa w tej czêœci nadmorskich wzgórz.W czasach pokojowych cz³owiek ten by³ drwalem, Danielis odgad³ to z jego wygl¹du; kiedy zaœ interesy Echevarry'ego by³y zagro¿one, drwal stawa³ siê ¿o³nierzem w prywatnej armii szefa.Zosta³ schwytany podczas wczorajszego starcia.Powodowany impulsem Danielis pod¹¿y³ za eskort¹.Wszed³ do namiotu w³aœnie w chwili, gdy kapitan Lambert, puco³owaty oficer siedz¹cy za przenoœnym biurkiem, skoñczy³ pytania wstêpne i zamruga³ oczyma z powodu chwilowej ciemnoœci.- Ach, to pan.- Lambert zacz¹³ wstawaæ.- S³ucham pana? - Spocznij - rzek³ Danielis.- Chcia³em tylko pos³uchaæ.- No, to za³atwimy panu niez³e widowisko.- Lambert ponownie siê usadowi³ i spojrza³ na jeñca, który sta³ miêdzy konwojentami, z opuszczonymi ramionami i na rozstawionych szeroko nogach.- A teraz, sier¿ancie, powie nam pan kilka rzeczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]