[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ROZDZIAA DZIEWITYDzień urodzin Lucy wstał piękny i pogodny, jak wszystkie od przybycia Sarahdo kolonii.Sarah nie uszyła sobie na tę okazję nowej sukni.Postanowiła włożyćjedną z przywiezionych z Anglii.Wybrała tę z białego muślinu z błękitnymiobszyciami, a do niej parasolkę i mały słomkowy kapelusik.Długo nie mogła się zdecydować, co kupić Lucy w prezencie.I tu znowu zpomocą przyszedł jej Tom Dilhorne.Zaprowadził ją na zaplecze swojego sklepu ipokazał coś, co właśnie rozpakował.Był to chiński wachlarz z delikatnymiporcelanowymi panelami wmontowanymi między kremowe pióra i misternierzezbione pręciki z kości słoniowej.Na każdym panelu namalowany był kwiat alboptak.Oczarowana Sarah kupiła go natychmiast i nie mogła się już doczekać widokuminy Lucy, kiedy jej go wręczy.Zamienili kilka zdań o zaginionej Annie.Tom nienatrafił jeszcze na żaden jej ślad.Sarah myślała o dziewczynce, wbiegając lekko tego popołudnia po schodach,by przebrać się przed wyjściem na przyjęcie u Lucy.Pani Bell była tu znowu iznalazła niespodziewanego sprzymierzeńca w pani Hackett.Nie żeby pani Hacketttak naprawdę przejmowała się losem Annie albo współczuła jej matce.Nie, onachciała w ten sposób okazać swoją dezaprobatę dla postępowania Sarah.Porównywała ją zawsze z bratem i te porównania wypadały niezmiennie na korzyśćJohna.- To prawdziwy dżentelmen - lubiła mawiać o Johnie - i zachowuje się jak nadżentelmena przystało.Sarah starała się wyrzucić z myśli zmartwienia.Cieszyła się na to popołudnie iwieczór niewinnej zabawy z Lucy i jej przyjaciółmi i chciała spędzić ten czas bez-120SRtrosko.Zastanawiała się właśnie, która z torebek będzie najlepiej pasowała do sukni,kiedy na dole trzasnęły drzwi i rozległ się tupot stóp na schodach.Do pokoju wpadła Sukie.- Co tam znowu? Nie mam teraz czasu wdawać się w kolejną awanturę z paniąHackett.Musisz się wreszcie nauczyć żyć z tą kobietą.- Nie o to się rozchodzi, pszepani.- Prawidłowa dykcja poszła w zapomnienie,pomyślała z rezygnacją Sarah, a z nią schludność stroju.Sukie była niemal tak samozaniedbana, jak przed przyjściem na świat dziecka Nellie.- Oj, pszepani, niech pani ze mną idzie, prędko!- Ani myślę.Wychodzę zaraz na przyjęcie urodzinowe panny Middleton.Przez panią Bell już jestem spózniona.Powiesz mi, kiedy wrócę.- Wtenczas będzie za pózno, pszepani, to znaczy, panno Sarah.Chodzi oAnnie.Sarah serce podeszło do gardła.Odrzuciła torebkę na łóżko.- Jak to o Annie? Przecież zaginęła.- Oj, nie, pszepani, panno Sarah, nie zaginęła.Pani idzie ze mną, to pokażę.Boże drogi, pomyślała Sarah.Pani Bell ma rację.Jestem zamieszana wzniknięcie Annie, to znaczy, Sukie jest zamieszana, co na jedno wychodzi.Chwyciła służącą za ramiona.- A więc ty wiesz, gdzie jest Annie? W oczach Sukie pojawiła się panika.- Tak, oj, panno Sarah, musi pani ze mną iść.Ona chyba umiera.- Umiera?! - Sarah porwała szal i zarzuciła go sobie na ramiona.Przyjęcieurodzinowe Lucy wyparowało jej z głowy.- Idziemy!- Lepiej, żeby stara Hackett nas nie zobaczyła - pisnęła Sukie.- Ona nie wie oAnnie.Zaraz wychodzi.Idzie do tej swojej kumy.121SRChwyciła Sarah za rękę i pociągnęła ją po schodach.Wybiegły z domubocznymi drzwiami prowadzącymi do ogrodu.Na wybrukowanym placyku przedstajnią czekał Carter.- To Carter też jest zamieszany w zniknięcie Annie? - zapytała Sarah.- Bez niego by się nie dało - wysapała Sukie.- Proszę za mną, panno Sarah - powiedział Carter i wprowadził Sarah dostajni.Zatrzymali się przy drabinie przystawionej do otworu prowadzącego na stry-szek.- Pomogę pani wejść.Na stryszku, w zaimprowizowanym legowisku wymoszczonym w sianie,leżała Annie.Twarz miała szarą jak popiół, oczy zamknięte.Oddychała szybko ipłytko.Obok leżały poplamione krwią szmaty.- Pogorszyło jej się dziś rano - wyjaśnił Carter.- Obawiam się, że zle z nią.- Od dawna ją tu ukrywacie? - spytała Sarah.- Od kiedy uciekła - powiedziała Sukie.- Była bardzo chora, jak tu przyszłaprosić o pomoc.Wiedzieliśmy, że jak komuś powiemy, to pani Bell zaraz tu przy-leci, zabierze ją i pośle z powrotem do przędzalni.Sarah, nie zważając na to, że jest w eleganckiej sukni, uklękła na sianie idotknęła czoła Annie.Dziewczynka nie zdawała sobie sprawy z jej obecności.Napierwszy rzut oka widać było, że jest z nią bardzo zle.Sarah podniosła się z klęczek i skinęła na Sukie i Cartera.Zeszli po drabiniena dół.- Trzeba sprowadzić jej matkę i doktora Kerra - powiedziała.- Nie wiem, czynie jest już za pózno, czy w ogóle da się ją uratować.- Nie, nie.- Sukie chwyciła Sarah za suknię.- Nie róbmy tego.To będzie dlaniej śmierć.Matka pośle ją z powrotem do przędzalni, a mnie postawią przed sądemza to, że jej pomagałam, i wsadzą do więzienia.Cartera też ukarzą.- Pani Bell, nawet gdyby bardzo chciała, nie może posłać Annie do przędzalniw tym stanie - rzuciła gniewnie Sarah, chociaż nie bardzo wiedziała, na kogo jest122SRzła.Przede wszystkim chyba na siebie samą, za swoją ślepotę.Jak mogła nieskojarzyć znikania jedzenia z zaginięciem Annie i zmianą w zachowaniu Sukie?- Dziwię ci się, Carter, że wszedłeś z Sukie w te konszachty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]