[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Boisz się?- Nie boję - odrzekł cokolwiek chrapliwie - i tak nie mam kluczyka do kajdanek.- Chcę, \ebyś tylko usiadł na łó\ku.Broń mo\esz cały czas trzymać w ręku.Miłychłopiec.Chcesz mnie mo\e dotknąć? Zmiało!Jej skóra przypominająca najdelikatniejszy jedwab była bardzo ciepła.Zwłaszczapo wewnętrznej stronie ud w porównaniu z zewnętrzną.Poczuł, jak ogarnia godziwny dygot.Nie mógł nawet opanować szczękania zębami.- Zimno ci? Mo\e wejdziesz pod koc - proponowała kusicielka.- Nie jjjest mi zzzimno - wyjąkał.Jej skute ręce dotknęły jego ramion.- Odprę\ się, herosie.Chcę tylko, abyśmy się oboje nie nudzili.Znam mnóstwodoskonałych zabaw.Naraz jej głowa znalazła się w jego kolanach.- Och, twojamęskość, czuję ją.pragnę.Przymknął oczy, nie chcąc patrzeć, jak manipuluje przy środkowych zapinkach jegokombinezonu.Naraz zatrzymała się.- Słyszałeś?- Co?- Chyba mała chodzi po domu.Poderwał się i zbli\ył do wyjścia z sąsiedniej cubiculi.Trącił klamkę.Zamknięte.- Zaryglowała się od zewnątrz.- No to wracaj do mnie, mój stra\niku, mój wielki.Wrócił.Napięcie ustępowało, a gdy poczuł wargi kobiety na swoim brzuchu,ogarnęło go niebywałe znieczulenie, napłynęła omdlewająca rozkosz.I wtedy gwałtownie poderwała głowę.Trafiła go czaszką prosto w szczękę.Gurusosunął się zamroczony, króciak wypadł z jego ręki.Claudia zsunęła się naga zło\a i podniosła broń z podłogi.Podpełzła ku drzwiom.Zamknięte.Pomyślała oprzera\eniu uwięzionej wewnątrz smarkuli.Zachichotała.Zemsta to rozkosznarzecz.Na początek jednak musiała się uwolnić.Najpierw przestrzeliła łańcuszekłączący kajdanki u nóg.Potem wygimnastykowanymi palcami stóp pociągnęła zaspust uwalniając ręce.Dziecinnie proste! Kopniakiem wywaliła drzwi od alkowy.W słabej smudze światła ujrzała wybrzuszenie pod kocem.Strzeliła kilkakrotnie,a\ z poduszek posypało się delikatne siano.Dopadła posłania.Wzniesienieokazało się jedynie fałdą pledu.Dii tam nie było.Szarpnięciami otwierałaszafy.Siekając garderobę przestrzeliła stojącą w kącie skrzynię.Ka\dą z kulprzeznaczała w myśli dla wielkiego Słowianina.Dziewczyny jednak nigdzie nie było.Alkowa nie miała okna.Pozostawał piec,wielki kominek.Rzut oka na palenisko ujawnił sporo świe\o spadłej sadzy.A więc tam wlazła, doskonale, zostawimy twemu panu skwareczkę.Zgarnęła z półektrochę ksią\ek, bukiet zeschłych kwiatów, podpaliła - wysoko z przewodukominowego rozległ się pełen przera\enia krzyk.- Dobranoc, malutka.Nie miała czasu czekać na koniec całopalenia.Przebiegając obok nieprzytomnegoGurusa zastanawiała się, czy nie władować równie\ kulki w chłopaka, alenieprzytomny Gurus w niczym jej nie przeszkadzał.Poza tym potrzebowała naboi.Dom był pusty i cichy, jeśli nie liczyć syku ognia.Szybko dobiegła doprzystani.Kolejną kulą rozwaliła kłódkę mocującą łódz do metalowego pachołka.I wtedy coś cię\kiego spadło jej na plecy, wbiło pod wodę.Gurus.? Tak!Chłopak oprzytomniał i dopadł ją.Przygwozdził pod powierzchnią.Zachłysnęłasię.Efekt zaskoczenia działał jednak krótko.Gdyby\ nie była mistrzynią walkiwręcz? Najpierw pociągnęła go na głębszą wodę, tam, gdzie przewaga masy niemiała ju\ znaczenia, potem zadała ciosy.Puścił ją, niezdarnie próbował uciekać.Dopadła go na płyciznie.Jeszcze dwa uderzenia.Bezwładne ciało osunęło sięmiędzy prętacze.Co podkusiło faceta anga\ować do tej roboty dzieci? - pomyślała odbijając odprzystani.cdn.Pod osłoną gęstej mgły pół\ywy ze zmęczenia Sclavus przebył jezioro i opuściwszyomnivanta na podwórko między dawnymi stajniami wkroczył do domu.Nie zamierzałbudzić swych młodych partnerów.Jednak złowró\bna cisza panująca wokół atriumzaniepokoiła go, a rozwalony zamek alkowy przejął grozą.Wpadł do wnętrza.Ujrzał pościel poszatkowaną kulami, poprzestrzelane meble, wiszącą w powietrzuzawiesinę czadu.- Dia! - ryknął nieludzkim głosem dopadając posłania.- Diaaaaaa!Ale ciała Herrianki nigdzie nie było, nie było te\ krwi.Za to wszędzie czułosię spaleniznę.Wtem hurgot rozległ się w kominku wypełnionym niedopalonymipapierzyskami i drewnem.Jeszcze chwila, a na tę ćmiącą się stertę spadłosmolony, półprzytomny i kompletnie goły diabełek.- Jestem - zawołała dziewczyna.Padli sobie w ramiona całując oczy, usta, nosy.Leo z rozpędu dotarł wargami dojej okopconej szyi i piersi.Czuł podnoszącą się falę, która lada moment miałazalać ich oboje.W ostatniej chwili cofnął się.- Nie uciekaj, najdro\szy - szepnęła.- Bądz mój!- Co tu się stało.? - usiłował nadać głosowi normalne brzmienie.- Gdzieta.?- Uciekła.Słyszałam, jak ogłuszyła Gurusa.Zdą\yłam schować się do komina.Niestety, po kilku łokciach zrobiło się za wąsko.A ona rozpaliła ogień.- O Jedyny! Mogła cię spalić.- Nie mogła, moją koszulką zatkałam przewód kominowy.Nie było ciągu.Ogieńzaraz zgasł.- Mogłaś się udusić.- Poradziłam sobie.- Jak?- Tylko się nie śmiej.Nasikałam w majtki i zrobiłam pochłaniacz, przez któryoddychałam.Kiedyś w Herrii uczono nas, jak przetrwać po\ar.- A co z Gurusem.?- Chyba pobiegł za nią.Nie zdą\yłam mu powiedzieć, \e \yję.Bardzo siębałam.- Dawno?- Jakieś pół hory temu.Tylko uwa\aj.Odbezpieczywszy broń Leo pomknął ku przystani.Wystarczył jeden rzut oka.Aódkazniknęła.Dziób drugiej, zatopionej, ledwie wystawał z wody.- Gurus, Gurus - zawołał, wskoczył w wodę, rozgarniał prętacze i wreszcie ujrzałnieruchomy kształt pomiędzy korzeniami modronu.Marcellis nie docenił Ruffixa.Jak mógł przypuszczać, \e Ruffon nie poradzisobie z istniejącymi zabezpieczeniami, \e nie zechce dowiedzieć się wszystkiegoo operacji "Siatka", i to natychmiast.Oczywiście, na miejscu nawet nie próbowałrozpracowywać kodów dostępu.Był jednak pewien, \e to kwestia czasu.Jego ludziesobie z tym poradzą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]