[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko było tu dopieszczone i zadbane niczymw miejskim parku, a przy tym przyjazne i swojskie.Jeszcze w samolocieMarianna była przekonana, że będzie się czuła onieśmielona wśródobcych ludzi, że nie będzie do nich pasować, ona skromna dziewczynaz małego Miechowa.A jednak życzliwość gospodyni i bezpośredniośćbiesiadników sprawiły, że potrafiła się rozluznić.Pomógł jej w tymwłoski likier cytrynowy limoncello, który od początku obiadu sączyłamałymi łykami.Była pewna, że to tajemna mikstura rzymskich bogów potężnego Jowisza, sprawującego pieczę nad całą boską gromadą,a także przynoszącego deszcze gospodarstwom i winnicom, orazPomony bogini owoców i Consusa odpowiedzialnego za zbiory.Napójsprawiał, że słowa wypływały z ust Marianny lekko, niczym wygrywanena ukochanym flecie.Już nawet nie przejmowała się tym, że zaraz znówznajdzie się sam na sam z przystojnym Włochem i będzie musiałaodpierać jego zaloty.Maciek jest daleko, więc nie może go boleć to, żeona się komuś podoba.Ważne jest tylko, by nie pozwolić obcemumężczyznie zbytnio się do siebie zbliżyć.Niech nie myśli, że przyjechałatu flirtować.Umiar i rozsądek to cechy, które ojciec wojskowymimetodami mocno w niej zakorzenił.Nie było się więc czego obawiać!Roberto prowadził samochód z dużą precyzją.Skręcił w bardzowąską bramę i spiralnym zjazdem zjechał na podziemny parking.Marianna miała wrażenie, jakby znalezli się nagle w Hadesie, gdzie niedochodzi dzienne światło.Para jednak szybko wydostała się napowierzchnię miasta, tuż przy nadmorskiej promenadzie via Caracciolo,skąpanej w promieniach zachodzącego słońca.Po jednej stronieszerokiej ulicy stały renesansowe kamienice z wyszukanymizdobieniami wokół drzwi i okien, po drugiej rozciągała się piaszczystaplaża.Jak kumoszki rozsiadły się tu budki z zimnymi napojamii smakołykami, a ciemnoskórzy handlarze oferowali spacerowiczomwszelkie dobra: podróbki okularów przeciwsłonecznych Ray-Bana,Prady i Gucciego, paski prawie skórzane i torby różnej wielkości z logoLouis Vuitton.Wszystko ułożone na tekturze, którą składali jednymruchem, gdy na horyzoncie pojawiali się stróże prawa.Marianna zdjęła trampki i po schodkach zeszła na plażę. Ależ jesteś szczęściarzem, mieszkasz nad samym morzem! zawołała. W moim Miechowie jest tylko rzeka.Niestety, nie można sięw niej kąpać, bo nurt jest zbyt rwący i są w niej niebezpieczne prądy, alelubię na nią patrzeć. No widzisz? Czułem, że mamy ze sobą coś wspólnego. Robertopodał jej ramię, by mogła się na nim oprzeć, idąc po nierównym piasku. Woda to moja miłość, a morze jest jej kwintesencją.Mógłbymgodzinami patrzeć na fale i słuchać jego szeptów. Mówisz jak poeta. Dziewczyna się uśmiechnęła. Nie piszeszprzypadkiem wierszy? Czasem mi się zdarzy coś ułożyć, lecz nie traktuję tegopoważnie. A co traktujesz? Marianna się zatrzymała, by zajrzeć muw oczy.Miały kolor Morza Tyrreńskiego. Naprawdę chcesz wiedzieć? On także się zatrzymał.Wydawałsię zamyślony. Bardzo poważnie traktowałem swoje plany związanewłaśnie z wodą.Wiesz, jakoś tak zawsze było w moim życiu, że miczegoś brakowało i coś mnie gnało do przodu.Pewnie dlatego, że mampokręcone korzenie, trochę polskie, a trochę włoskie.Więc wymyśliłemsobie, że skoro jestem taki kosmopolityczny, to zostanę żeglarzem.W jego głosie zabrzmiała nutka tęsknoty.Roberto zdjął koszulkę i położył ją na piasku.Usiadł na jejskrawku i wskazał Mariannie ręką miejsce koło siebie.Znów zobaczyła,że ma ładnie wyrzezbione bicepsy, a na brzuchu wyrazny kaloryfer.Musi dużo ćwiczyć przemknęło jej przez głowę. Postanowiłem, że zrobię wszystkie możliwe patenty, a potemzbuduję własny jacht, taki, któremu niestraszne będą nawet największesztormy.Chciałem popłynąć w samotny rejs dookoła świata.Studiowałem mapy, prądy morskie, kierunki wiatrów, śledziłem losyznanych żeglarzy.Ten pomysł stał się moją obsesją.Jednak mama niechciała nawet o tym słyszeć. Wygrzebał z piasku kamyk i wrzucił godo morza. Owszem, pozwalała mi brać udział w dziecięcych regatach,jednak jak przyszło do wyboru uczelni, to zrobiła wszystko, żebym tylkonie wybrał Akademii Morskiej.Na siłę zagnała mnie na swoje ukochanemalarstwo.Twierdzi nawet, że mam talent.A przecież ja wiem, że nigdynie będę tak dobry jak ona. Chłopak smutno zwiesił głowę.Pierwszy raz, odkąd tu przyjechała, Marianna pomyślała, że jejżycie ułożyło się lepiej niż losy Roberta.Pomimo wielu przeciwności jejudało się dopiąć swego i studiuje na wymarzonej uczelni.Ma przed sobąperspektywę pracy w zawodzie, który jest jej pasją, a kiedyś, jeśli tylkouda jej się wydobyć ze skorupy i przełamać twórczą niemoc, to możenawet stworzy symfonię. A dlaczego mama nie chciała, żebyś żeglował? spytała. Bo się bała, a właściwie wpadała w totalną panikę.Na samąmyśl, że mógłbym wypłynąć w morze, robiła się blada jak kredai dostawała takich duszności, jakby się miała za chwilę znalezć natamtym świecie.To było silniejsze od niej.Nic nie mogła na to poradzić,choć próbowała.Chodziła nawet na sesje do psychoterapeuty. Robiła to dla ciebie wtrąciła dziewczyna. Tak, miałem nadzieję, że jej przejdzie, ale.ja ją nawetrozumiem.To wszystko przez mojego ojca.Był marynarzem, kapitanemżeglugi i.pewnego razu po prostu nie wrócił.Matka przez wiele lat niemogła sobie z tym poradzić.Najbardziej bolało ją to, że nie mogła gopochować i się pożegnać.Marianna poczuła, że ciało Roberta sztywnieje, widać było, że niejest mu łatwo o tym mówić.Zrobiło jej się go żal, objęła go ramieniemi pogładziła po lśniących, trochę przydługich jak na chłopaka, włosach.Nie bardzo wiedziała, jak go pocieszyć. Ponoć huragan dopadł ich przy Przylądku Dobrej Nadziei.Niezłyparadoks, prawda? W jego głosie zabrzmiała ironia. Ojciec próbowałratować jakiegoś majtka, którego potężna fala rzuciła o burtę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]