[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gorącej, lepkiej, śmierdzącej mdło i zawiesiście.Błoto.Rozkładające się roślinne szczątki.Piżmo.Grzybnia.Nutka padliny i jeszczeczegoś słodkawego, zwierzęcego, przypominającego koński pot.Krzyczący najpierw pomyślał opodziemnym targowisku w Shan Vaola, gdzie woń przypraw i smażonych potraw mieszała się zesmrodem odpadków i niemytych ciał.Ale to nie było do końca to.Zesztywniał, gdy uświadomił sobie, że owszem, zna ten zgniławo-mdlący organicznyzapach.Z przedmieść Kang, z Labiryntu Aez.I że wokół, w mroku, falują ciemniejsze kształty,podobne do wodorostów.Coś miękkiego i śliskiego musnęło jego twarz. Olotah syknął, podrywając się. Szlag!Anavri krzyknęła, tupiąc nogą pnącze już zdążyło owinąć się wokół jej kostki.Przydeptała je i szarpnęła mocno, uwalniając stopę, ale kolejne rośliny już pełzły ku nim;wyciągały łodygi jak lepkie macki.Ich drobne wypustki poruszały się łakomie, wietrząc świeżąkrew.Olotah, które rosły w Kang, były padlinożerne.Ale te tutaj najwyrazniej nie tylko.Brune osłonił się czarem tarczy, wyczuwając, że dziewczyna zrobiła to samo.Zaczęli sięrozglądać, oceniając otoczenie.Nawet w nieprzeniknionym mroku ich oczy, lepsze od kocich,nadal rozróżniały zarysy obiektów.Pieczara miała strome ściany i dość wysokie sklepienie, zktórego zwieszały się stalaktyty.Anavri dygotała z obrzydzenia i zgrozy.Dopiero co zabiła człowieka i nie zrobiło to naniej większego wrażenia, ale pełzające krwiożercze pnącza tego było już za wiele. On gdzieś tu jest szepnęła. Czuję go.Brune dobył sztyletu i przemienił go w rapier.Zauważył, że rozszerzone zrenicedziewczyny jarzą się sino.Strach wzmacniał w niej czerń.Zaatakowana, będzie się bronić zdeterminacją szczura zapędzonego w kąt.Czując gwałtowne wahnięcie aury, zdążył tylko krzyknąć: Uważaj!.Demon wypadł z gęstwiny pnączy, a ściślej wyfrunął jako chmara ciemnych stworków,które w locie połączyły się w potworną istotę najeżoną kolcami i mackami.Z chrzęstem iklekotem opadł na ziemię, zakołysał osadzonym na giętkiej szyi łbem, nabierając materialności.Był większy i straszniejszy niż w którejkolwiek z dotychczas przyjmowanych postaci.Skupiskofosforyzujących ślepi, dwie pary żuwaczek, szczypce jak u modliszki, liczne odnóża,segmentowany odwłok i dwa ogony zakończone żądłami.Anavri również wyciągnęła ukryty zadekoltem sztylet, zdając sobie sprawę, jak żałosna jest to broń.Schowaj to, skup się na zaklęciach usłyszała w głowie telepatyczny rozkaz nauczyciela.Demon dał kilka chrzęszczących, ociężałych kroków naprzód.Nagle wyskoczył wpowietrze niesamowitym, nieprawdopodobnym susem i zawisł pod sklepieniem, lewitując, poczym z trzaskiem rozpadł się na dwie części.Dwa czarne, kolczaste stwory, z których każdymiał kłapiącą paszczę, kilka odnóży, jedne grozne szczypce i skorpioni ogon.Jedna z poczwar śmignęła w stronę Krzyczącego, druga ku Anavri.Dziewczyna kątem oka dostrzegła, jak Brune atakuje ohydę rapierem, lecz nie zobaczyła,z jakim skutkiem, bo w tejże sekundzie w jej stronę poleciały dwa pociski zielonkawego światła.Odbiły się od sfery zaklęcia ochronnego i rozpłynęły w obłoku śmierdzącego dymu.Napastnik wściekle zasyczał, zaklekotał żuwaczkami.Skupiona na tym, by przedewszystkim podtrzymywać tarczę, Anavri zaczęła szykować czar ofensywny.Rozbudzona moc,wzmocniona przerażeniem, ale i wolą walki, pulsowała w jej żyłach jak czarny strumień.Stwór machnął ogonem, jego ślepia rozjarzyły się.Rozwarł paszczę.Tym razem w stronęAnavri poleciał strumień jadowicie zielonych płomieni.Rozbryznął się nieszkodliwie o sferętarczy, lecz dziewczyna odruchowo się cofnęła.Naraz poczuła, że chwytają ją dziesiątki łodyg,szarpiąc za suknię, oplatając się wokół rąk i nóg.Nie była w stanie równocześnie blokowaćpocisków i chronić się przed pnączami.Brune walczył rapierem trzymał wroga na dystans, a wolną ręką ciskał w niegozaklęciami, które rozsypywały się w nieszkodliwe iskry.Widać demon też potrafił się magicznieosłaniać.Anavri, pobudzona strachem, poczuła, że czerń narasta w niej, załamuje się jak fala i jejciało na moment zaiskrzyło się wyładowaniami czaru paraliżującego.Olotah puściły ją, cofnęłysię, sycząc gniewnie.Przeklinając krępującą ruchy suknię, skoczyła naprzód, ciskając we wrogagarściami sinego ognia.Bez efektu umknął, pociski rozprysnęły się o skalną ścianę.Zawrócił,zanurkował, kłapiąc paszczą; dziewczyna przetoczyła się po ziemi, ostre kły chybiły o włos.Podrywając się, z bliska poczęstowała go piorunem Sulpisa.Rozległ się trzask i skwierczenie,stwór zawył, ale bardziej z wściekłości niż z bólu.Nie włożyła w zaklęcie dość mocy.Dysząc,zdała sobie sprawę, że połączenie wysiłku fizycznego i magii męczy jeszcze szybciej niż każda ztych rzeczy oddzielnie. Brune umknął przed pikującą na niego z góry poczwarą, z kocią zwinnością uchylił sięprzed ciosem skorpioniego ogona i wyśliznął się z zasięgu pnączy, które już-już miały gopochwycić.Tak go nie dorwiemy! usłyszała w głowie jego głos. Ty się przez chwilę tylko osłaniaj,nie atakuj, a ja.Anavri nigdy nie dowiedziała się, co planował zrobić.Demon ich uprzedził.Przed Krzyczącym znikąd wyrosła skalna ściana, odcinając go zarówno od wroga wrogów? jak i od dziewczyny.To była iluzja to musiała być jakaś perfidna iluzja! leczAnavri nagle przestała wyczuwać jego obecność.Dwie połówki demona, czy jak tam należało je określić, z głośnym trzaskiem znówpołączyły się w całość i potwór skupił swe wysiłki na Anavri.Rzygnął na nią ulewą zielonegoognia, aż powietrze wypełniło się swądem jakby palonych włosów i piór.I jeszcze raz, i jeszcze.Dziewczyna skuliła się odruchowo zaklęcie tarczy dotąd ją chroniło, lecz jak długo będziepotrafiła się bronić? Czuła, że zaczyna jej brakować sił na podtrzymywanie osłony, rozpaczliwiemobilizowała rezerwy.Jeszcze kilka sekund.Nagle przypomniała sobie inkantację z czarnej księgi.W chłodnym błysku olśnieniapojęła, co powinna zrobić, choć nie miała pewności, czy nie przypieczętuje w ten sposób wyrokuna siebie.Pozostawało zdać się na przepowiednię Lorraine, licząc, że teraz właśnie nadszedł tenwłaściwy moment.Nie miała nic do stracenia.Obrona przed zielonym żarem w przerażającym tempiewysysała z niej siły.Jeszcze chwila i zaklęcie tarczy straci moc.Anavri zablokowała kolejny pocisk, przetoczyła się, lądując w gąszczu olotah, iznieruchomiała pod ścianą.Na ułamek sekundy, zanim ruchliwe macki otoczyły ją niczymkokon, szeptem wypowiedziała formułę z czarnej księgi.***Brune przez może dwie sekundy gapił się w osłupieniu na skalną ścianę, która wyrosłamu tuż przed nosem.Iluzja?! Jak na iluzję wydawała się cholernie materialna.Dotknął jej, wyczuł zimnykamień.Uderzył pięścią zabolało.W pierwszym odruchu chciał rąbnąć w przeszkodę zaklęciem, lecz powstrzymała gomyśl, że jeśli to rzeczywiście jest iluzja, pocisk przeleci na drugą stronę i może zrobić krzywdędziewczynie.Zaklął, sięgnął do kieszeni po spinkę do włosów Anavri, którą przezornie zabrałwłaśnie z myślą o takich okolicznościach, zacisnął ją w dłoni i zdematerializował się z powrotemw większej pieczarze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]