[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Halo.Jednostka.Tu dyżurny kapral Marciniak.Słucham.- Alio! - zawrzasnąłem.- Przyjeżdżajcie, panowie, bo tu bombę wykopałem!- Jaką bombę, kto mówi, skąd? - w głosie żołnierza usłyszałem lekki niepokój.“Dobra nasza” - pomyślałem.- Józef Onyszko mówi! Z Worławek, co to jak się jedzie z Górowa Iławeckiego na Pieniężne! Ale ta bomba, panie oficerze, to zaraz za Górowem, jak struga pod szosą i przepust.O tyci, tyci przy nim.Jedziecie?- Zaraz.Skąd wiecie, że to bomba?- Że bomba?.- udałem zmieszanie.- Tak po prawdzie to ja skłamawszy, żeby was szybciej ruszyło.Ale widzę, co na mądrego człowieka popadłem: to już powiem prawdę jak na świętej spowiedzi.Miałem nadzieję, że kapral Marciniak nie usłyszał chichotu Zośki.- Tak to już nie będzie bomba, tylko skrzynie jakieś.Otworzył ja jedną: a tu laseczki żółte i kostki, i baterejki, a i fikuśne zegarki jakieś, że o drucikach nie wspomnę.W wojsku nie służywszy ja, ale tyle wiem, że to wielki wybuch może zrobić.- Powtórzcie, gdzie te skrzynie! - głos dyżurnego brzmiał ostro.- A powtórzę! Jak będziecie jechać od Górowa na Pieniężno, to ze dwa kilometry i będzie strużka.i one skrzynie po lewej ręce.- No to zakryjcie je i pilnujcie, aż przyjedziemy.Tylko jak się okaże, że to byle złom, to.- groźnie zawiesił głos saper.- Złom?! - krzyknąłem oburzony.- Żeby mnie tak!.Rychtyczne skrzynie śwagier znalazł ze cztery lata temu będzie.- No i?.- zaciekawił się kapral wietrząc jeszcze jedną robotę.- No i nie mam już śwagra! - zakończyłem ze smutkiem, łypiąc złym okiem na mych wspólników, którzy aż przykucnęli tłumiąc śmiech.- Sami więc dobrze wiecie, że grzebać w skrzyniach nie należy! Pilnować i czekać! -nasrożył się Marciniak.- Wedle rozkazu! - odkrzyknąłem dziarsko, zadowolony, że tak łatwo poszło.Mógłby dyżurny wypytywać, skąd to cywil z biednej wioseczki zna utajniony numer.- Laseczki, kosteczki! - wiła się ze śmiechu na trawie “siostrzenica”.- Nie wystarczyłoby powiedzieć, że leży tu kupa broni?- Laski to dynamit, kostki to trotyl - pośpieszył mi z pomocą Rzecki.- Ale i ja nie rozumiem, dlaczego pan nie podał prawdziwej zawartości skrzyni?- Chciałem przyspieszyć przyjazd dzielnych wojaków.Skrzynie z materiałami wybuchowymi i zapalnikami wydały mi się groźniejsze od zanurzonych w smarze pistoletów maszynowych.No, trzeba skrzynię zamknąć i przysypać dla niepoznaki ziemią wedle rozkazu kaprala Marciniaka - zeskoczyłem do dołu i już sięgałem po pokrywę skrzyni, gdy przyszło mi coś do głowy.- A może?.- mruknąłem i wyciągnąłem z towotowego leża pistolet parabellum.Wygładziłem miejsce po nim.Dopiero teraz zamknąłem skrzynię.- Ależ.- Rzecki patrzył na mnie ze zgrozą.- Chyba nie ma pan zamiaru strzelać do ludzi? Nawet gdyby mieli to być złodzieje?!Uśmiechnąłem się najłagodniej jak umiałem:- Drogi panie Onufry, cieszę się widząc w panu takiego obrońcę ludzkiego, nawet podłego, życia.I zapewniam pana, że zrobię wszystko, aby z tej parabelki nie padł ani jeden strzał.Mam zamiar używać jej tylko jako straszaka i to w ostateczności.A obawiam się, że do takiej może dojść.Czyżby zapomniał pan, że mój szef ostrzegał przed Towarzystwem “Przez Historię do Przyjaźni” jako organizacją groźną dla życia jej przeciwników.A właśnie nimi jesteśmy w tej grze.- Jeśli ma pan zamiar straszyć Genschego, to czy nie wystarczy panu wykopany koło leśniczówki Białe pistolet? “TT” czy jak mu tam? - Zośka ku mej cichej wewnętrznej radości była po stronie starszego pana.Niestety, ja musiałem zostać przy swoim zamiarze.- Zosieńko, “tetetką” nie da się nastraszyć członków szajki.Niemiaszki obejrzały ją przecież dokładnie i wiedzą, że jedynie groźna może być dla tego, kto spróbuje nacisnąć jej spust.By ciebie i pana Onufrego uspokoić obiecuję, że w waszej obecności przekażę pistolet policji, gdy tylko zakończymy akcję “Wilczyca”.A teraz wycofamy stąd Rosynanta, tak byśmy widzieli nasze wykopalisko, sami nie będąc widoczni.A ja spróbuję oczyścić ze smaru ten budzący was słuszny wstręt przedmiot, będący, nawiasem mówiąc, w swoim czasie najlepszym pistoletem świata.Cofnęliśmy samochód kilkadziesiąt metrów, za krzaki tarniny.Rzecki i Zosia wysiedli.- Proszę pana, “wujku” - zawołała nagle Zośka.- Tam, za pagórkiem.Niebieskie!.- Co tak wrzeszczysz? - burknąłem znad rozbieranego pistoletu.- Zobaczyłaś niebieskie ludziki?- Ależ! - machnęła mi ręką przed nosem.- Tamten na jawie był w niebieskiej kurtce, nie?!Skoczyłem za kierownicę.- Pilnujcie skrzyń! - zawołałem wrzucając terenowe przełożenie na obie osie i już Rosynant pędził w poprzek bruzd wzbijając tuman kurzu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]