[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wilczek stał i spoglądał po kręgu wilków. Lupus, zostaw go odezwałem się. Puść go!Wilki jakby otrzezwiały i na dzwięk mojego głosu zbiły się w gromadę.Teraz nie przypominały groznej watahy, ale stado gotowe do pierzchnięcia do ucieczki lub szaleńczej szarży.Emocje wilków zdawały się przypominać akrobatę wędrującego po cienkiej linie.Nie wiedziałem, czego możnasię teraz po nich spodziewać, chociaż ufałem swemu rozumowi podpowiadającemu, że to raczej niemożliwe, aby wilki zaatakowały człowieka.Bałem się o Lupusa, którego mogła spotkać sroga kara za zwycięstwo,gdyby reszta stada rzuciła się na niego. Lupus, oni ciebie nie chcą, musisz wrócić do mnie przemawiałem. Lupus, nigdy już nie będziesz wilkiem.Chodz do mnie.O dziwo, wilczek mnie posłuchał.Jego przeciwnik zdumiony tym, żejeszcze żyje, trwał nieruchomo, aż gdy Lupus odszedł dostatecznie daleko, zerwał się i z podwiniętym ogonem czmychnął w mrok.Za nim, leniwym truchtem odeszła reszta stada z wilczycą na czele.Lupus tylko rozpaczliwie zawył i w tym wyciu było tyle bólu, tyle lęku, że przyklęknąłemprzy wilczku i przytuliłem go jak płaczące dziecko.On wtedy nagle, wście-klym ruchem zahaczył mnie górnym kłem o skórę na policzku i rozorał ją.Potem pobiegł za wilkami.Mnie zrobiło się słabo.Ciepła krew lała się z rany i ciemną plamązastygała na kurtce.Próbując ręką powstrzymać krwawienie pobiegłemw kierunku Czarcich Wrót.Wbiegłem w szparę, ale okazało się, że zletrafiłem znalazłem się w ślepej uliczce.Zawróciłem, skręciłem w prawo, ale dotarłem do skał, którymi okazały się Mnichy.W ciemnościachnie było widać świateł zamku, biegłem po omacku, mało widząc, bo okonad raną odruchowo trzymałem zamknięte.Bieg w zaspie szybko mniezmęczył.Spociłem się, na przemian wstrząsały mną dreszcze i robiło misię duszno.W końcu jakimś cudem znalazłem właściwą drogę.Pośliznąłem się na kamiennych schodach prowadzących do zamkowej bramyi wreszcie dopadłem jej i nacisnąłem klamkę.Furta była zamknięta! Waliłem w nią lewą ręką, prawą wciąż trzymając przy ranie.Nie miałem siłkrzyczeć, więc tylko stukałem.Niespodzianie spod pachy wyśliznęła misię latarka i upadła na kamienie pod śniegiem tak nieszczęśliwie, że pękłdrucik w żarówce i nie miałem już światła.W kieszeni bluzy, pod kurtką miałem drugą latarkę, ołówkową.Wyjąłem ją i wetknąłem do ust.jednocześnie lewą ręką próbując wyszukaćw scyzoryku odpowiednie ostrze, żeby otworzyć zamek.Niestety, ktośzostawił przekręcony klucz, którego nie udało się wypchnąć z dziurki.Moje ponowne walenie dało tylko efekt podobny do rzucania śnieżkamize świeżego śniegu.Tłukłem obiema pięściami, ale wtedy nowe strugikrwi wylewały się z rozciętego policzka.Z rozpaczą sięgnąłem po śnieg i przytknąłem go do rany, żeby zimnouśmierzyło pieczenie i zmniejszyło krwawienie.Wtedy straszliwie mniezabolało, zawyłem i bez sił usiadłem.W tym momencie uchyliła się furtai ostrożnie, z trwogą w oczach wyjrzała Pożyczka. Co się panu stało?! krzyknęła.Podbiegła do mnie, dotknęła mojej twarzy, żeby lepiej mi się przyjrzeć,ale gdy jej ciepłe palce trafiły na wilgotne plamy krwi, odskoczyła.Powoliwstałem i opierając się o ściany wszedłem na zamek.Dziewczyna sta-rannie zamknęła bramę i wzięła klucz ze sobą.Podtrzymywała mnie zaramię i zaprowadziła do pustej kuchni.Było w niej jeszcze ciepło.Pożyczka posadziła mnie przy stole, postawiła na kuchni garnek z wodą i pomagała mi zdjąć kurtkę. Co się panu stało? Gdzie jest Lupus? wypytywała. To Lupus jęknąłem. Ugryzł pana? Co mu się stało? Może pan mu coś zrobił?W tym momencie do kuchni wkroczył %7łelazny i na mój widok zamarłw pół kroku. Z kim się biłeś?! wrzasnął. Gdzieś ty był?Nie odpowiadałem na pytania czekając, aż Pożyczka przemyje i opatrzy ranę.%7łelazny obejrzał pamiątkę, jaką mi pozostawił Lupus. Nie jest zle ocenił. Nie przeciął policzka na wylot, ale będziesz miał gustowną bliznę, jakieś cztery centymetry.Jutro, a właściwiedziś musisz zejść do lekarza, żeby ci to zszył i zrobił parę zastrzyków.Podejrzewam, że nikt nie szczepił Lupusa chociażby przeciw wściekliznie.Wtedy do kuchni zszedł Gwózdz.Gdy mnie zobaczył, zbladł. Wampir czy wilkołak? wykrztusił pytanie.O ile wcześniej mogło się zdawać, że specjalnie chce nas nastraszyćswymi ponurymi wizjami, o tyle teraz mówił serio, jakby wierzył w istnienie takich stworów. Moja bezmyślność odpowiedziałem.Gwózdz usiadł przy stole i z otwartą buzią, jak małe dziecko słuchałopowieści o moich poszukiwaniach w wieży i na zewnątrz zamku. Czemu Lupus pana ugryzł? dziwiła się Pożyczka. Pamiętam, jak miałem szesnaście lat i kłóciłem się z rodzicami odezwał się %7łelazny. W mojej klasie w liceum było kilka dzieciakówbogatych rodziców, które prawie co sobota robiły imprezy u kogoś, bo akurat jego starzy gdzieś wyjeżdżali.Na takich imprezkach można było posmakować wszystkich zakazanych owoców.Wiesz, jak to jest.Chciałemtam chodzić, ale mój ojciec nie pozwalał.To był tramwajarz.Zawsze wracał z roboty zmachany, spocony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]