[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tym liście szczegółowo wymieniono listą tychprzedmiotów i wprawdzie nieudolnie i niefachowo, ale próbowano je opisać.Przekazaliśmyów list do muzeum w naszym mieście.Kustosz muzeum natychmiast wyruszył do miasteczkai wówczas dowiedział się o ukrytych zbiorach dziedzica Dunina.Ale zapewne to jegodowiadywanie się nie było dość dyskretne, skoro ten ktoś, kto chciał sprzedać owe zbiory, niezgłosił się powtórnie do naszego profesora i nie napisał więcej innnego listu, choć wpierwszym zapowiadał, że to zrobi i poda swój adres.Innymi słowy: spłoszono ptaszka.Wtedy kustosz postanowił przekazać tę sprawę w ręce pewnego dziennikarza, który ma żyłkęcdetektywistyczną.- I ów detektyw przyjechał - powiedziałem.- Jest nim pan Karol.- A właśnie - tryumfująco uśmiechnęła się Zaliczka.- Teraz już pan wie, po co jest tupotrzebny- Owszem, ale nie wiem, dlaczego tę sprawę opowiedziała pani właśnie mnie,człdwiekowi, bądz co podejrzanemu?- Ach, Boże - przeraziła się Zaliczka.- Rzeczywiście postąpiłam bardzo nieroztropnie.Nigdy sobie tego nie wybaczę.Po chwili spojrzała na mnie błagalnie.- A czy pan naprawdę jest podejrzany? O naiwna, okropnie naiwna Zaliczko -pomyślałem.Głośno zaś rzekłem:- Pan Karol chyba dość wyraznie mówił pani o tym.- On tylko zwrócił moją uwagę, że pana zachowanie jest podejrzane, bo nie wiadomo,w jakim celu kręci się pan po tej okolicy.Nie łowi pan ryb ani nie kąpie się pan w rzece.Jednym słowem, wcale nie przyjechał pan tu na wypoczynek, lecz w jakichś podejrzanychcelach.- Tylko tyle? - zaśmiałem się ironicznie.- A czy nic pani nie mówi fakt, że najpierwzbudowałem swój obóz w miejscu, gdzie kiedyś stała gajówka Gabryszczaka zabitego przezbandę? A czy wiadomo pani, że potem przeniosłem swój namiot na Wyspę Złoczyńców,gdzie zginęła banda Barabasza? Nie powiedziano pani, iż posiadam bardzo tajemniczy plantej okolicy?- Więc.pan naprawdę jest podejrzany?Lekceważąco machnąłem ręką.- Czy opowiadałbym to pani, gdybym rzeczywiście był wmieszany w jakąś podejrzanąhistorię? Kręcę się po tej okolicy.No tak.Ale zamiast kręci się wystarczy użyć słowa spaceruje , a moje zachowanie zaraz będzłe wyglądało inaczej.Jestem na urlopie iodbywam spacery po lesie i okolicy.Pani by chyba tak samo czyniła, będąc tu nawypoczynku? Oświadczam, że pan Karol jest stokroć bardziej podejrzany ode mnie.Niby tochodzi ciągle na ryby a czy złowił choć jedną?- On tylko udaje, że łowi, bo jest detektywem.Udajc, że łowi, a naprawdę to on przezlornetkę obserwuje okolicę.- Ach, tak?.- Nie było go prawie przez całą noc.Zapewne kogoś śledził.Może już wpadł na tropczłowieka, który naszemu profesorowi proponował sprzedaż zbiorów dziedzica Dunina?- Może - przytaknąłem.Nie zamierzałem Zaliczki wtajemniczać w swoje sprawy ani przekonywać jej, że panKarol jest w rzerzywislości stokroć bardziej podejrzany ode mnie.Zaliczka była naiwna jakdziecko.Nie przeszkadzało to wcale, że w dziedzinie jej najbliższej, to znaczy: antropologii,można ją było uważać za bardzo uczoną białogłowę.Nie tylko wiele wiedziała, ale takżeumiała ladnie przekazywać swoje wiadomości.Tego dnia znowu mogłem się o tym przekonać, gdy nadszedł Wilhelm Tell i Borówka.- Zorganizowaliśmy zasadzkę na kłusowników - wyjaśnił Tell - Sokole Okoi reszta naszego zastępu zaczaili się w lesie i obserwują sidła zastawioneprzez kłusowników.Wieczorem ja i Borówka ich zluzujemy.Teraz, wpołudnier nie ma chyba nadziei, żeby zjawili się kłusownicy, ale wieczoremmoże być gorąco, prawda? Powiedzieliśmy naszemu drużynowemu owczorajszym spotkaniu z kłusownikami, musieliśmy przecież wytłumaczyćsię z tak póznego powrotu do obozu.I gdy ktoś z nas da znać, żekłusownicy są w pobliżu, w obozie ogłoszą alarm.Jeśli pan usłyszy ostryalarmujący głos trąbki, proszę biec nam na pomoc.Spróbujemy schwytaćkłusowników.Teraz, gdy utopiliśmy im broń, nie są chyba niebezpieczni.- Mam nadzieję - powiedziałem - że wasz drużynowy zawiadomił milicję o sidłachrozstawionych w lesie.Mimo wszystko jesteście przecież tylko młodymi chłopcami i wcalemi słę nie wydaje słuszne, abyście narażali się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.Cikłusownicy to, zdaje się, ludzie zdecydowani na najgorsze.- Owszem.Milicja jest powiadomiona - kiwnął głową Wilhelm Tell.Ale moje słowa zapewne uraziły ich dumę, bo zaprzestali ze mną rozmowy.PoprosiliZaliczkę, żeby wyrysowała im drzewo rodowe człowieka, o którym im wczorajopowiadała.Okazało się bowiem, że gdy wrócili do obozu i chcieli innym chłopcomwytłumaczyć, jak wygląda sprawa pochodzenia człowieka, zamiast drzewa rodowegowyrysowali grzyb rodo wy , jak osądzili, nie bez złośliwości, koledzy.Zaliczka wzięła do ręki cienki patyczek i poczęła kreślić na piasku coś w rodzajugrubego pnia drzewa.- Ten pień - rozpoczęła - to dryopithecus, czyli pramałpa człekokształtna.Był todziwaczny stwór, trochę przypominający małpę, a trochę człowieka.%7łył on na dużychpołaciach ziemi i chyba w dość odmiennych warunkach, skoro te właśnie odmienne warunkibytowania spowodowały w ciągu tysięcy lat, że dryopithecus począł się różnicować.Tak więcna przykład dryopitheki żyjące w chłodniejszym klimacie stawały się inne niż te, które żyły wcieplejszym.Prawdopodobnie najwcześniej od tego wspólnego pnia oddzieliły się gibbony,bardzo śmiesznie wyglądające małpki.Rysuję oto gałązkę wystrzelającą z prawej stronygrubego pnia.Potem, równocześnie, wyrastają z prawej strony pnia dwie nowe gałązki - tomałpy człekokształtne: goryl, szympans, orangutang.Ale i z lewej strony pnia wyrasta grubagałąz - to australopithecus, czyli przedczłowiek, pierwsze ogniwo w łańcuchu ewolucjiczłowieka.- Jak wyglądał przedczłowiek? - dopytywał się Tell.- Najprawdopodobniej wzrost jego sięgał około 130 centymetrów.Miał budowę ciałazbliżoną do człowieka, był istotą ruchliwą i zwinną, która chodziła i biegała wyłącznie nadwóch nogach.Jego pożywienie stanowiły kraby, jaszczurki, pawiany, a nawet zwierzętakopytne.Australopithecus miał mózg chyba znacznie większy niż współczesne nam małpyczłekokształtne.Z czasem australopithecus przekształcił się w istotę zwaną pithecanthropus,czyli praczłowiek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]