[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ruchy!Rushall odskakuje ode mnie z energią, jakiej u niego nie widziałem, odkąd wybrałem godo tej roboty.Odwracam się do Talann. Kiedy dotrzesz do drzwi, nie czekaj na mnie, po prostu otwieraj.Będę zaraz za tobą.Ruszają boleśnie powoli można się wykończyć nerwowo i pełzną ku światłu.Trzymam się z tyłu, w cieniu, przyciśnięty do ściany, z kuszą w każdej ręce, i obserwujędziewięciu strażników po drugiej stronie Jamy.Trzy minuty, tylko o to proszę.Tyshalle, jeśli słuchasz, jeśli tam jesteś, daj mi trzyminuty, a wyciągnę nas z tego.Talann już zniknęła mi z oczu, a Rushall jest tuż za nią, pełznie blisko ściany, zLamorakiem jadącym na nim jak szympansiątko, które przywarło do grzbietu matki.Trzymam kusze po obu stronach głowy, wycelowane w górę.Ich waga zaczyna sprawiać,że bolą mnie ramiona, ale kiedy przesuwam ciężar ciała, ból ostry jak nóż przeszywa miprawe kolano.Na boga, mam nadzieję, że dam radę biec.Skupiam się na oddechu i osłabiamból jedną z technik medytacyjnych, których nauczyłem się wiele lat temu w szkole opackiej.Drzwi do Szybu są zamknięte.Kiedy tylko poruszą się albo straże podniosą alarm,skoczę, wystrzelę z obu kusz, żeby ściągnąć ich uwagę, i ruszę pędem.Może będę miałszczęście i jednego załatwię.Na przestrzeni trzydziestu metrów średnicy Jamy celporuszający się z prędkością, z jaką ja potrafię biec, jest prawie niemożliwy do trafienia.Albo może raczej powinienem powiedzieć: z prędkością, z jaką potrafiłem biegać jeszczedziś rano.Kolano boli tak, jakby ściskano mi je w imadle.Mogę mieć tylko nadzieję, że żaden z tamtych nie strzela jak Talann.Na razie żadnego alarmu.Uda się.Damy radę.Muszę przyznać, że jestem wniebowzięty.Po to właśnie żyję.Tym właśnie jestem.Istnieje czystość w przemocy, w desperackiejwalce o ocalenie życia od śmierci, która przewyższa wszelkie teoretyczne poszukiwaniaprawdy prowadzone przez filozofów.Wszystko może się zdarzyć, reguły przestają działać, koniec z szarościami, błądzeniem wrozmytej moralności rzeczywistego świata to poziom elementarny, czarno-biały, kwestiażycia i śmierci.A i życie, i śmierć mało teraz dla mnie znaczą.To tylko wynik, konsekwencje, mglisteperyferie.Przemoc sama w sobie pochłania mnie, nawet jeśli dopiero jej wyczekuję.Kiedywychodzę z ukrycia, rzucając na szalę życie własne i przyjaciół, stawiając wszystko na swojąumiejętność mordowania, żrąca fala chaosu obmywa mnie łaską jestem jak święty dotkniętyprzez swego boga.Rushall przerywa moje poetyckie rozważania, nagle wstając.Wyskakuje spod ściany jakpapierowy cel na strzelnicy.Trzyma ręce Lamoraka, żeby nie upuścić go z pleców wyglądana to, że Lamorak jest nieprzytomny.Ponad łoskotem ledwie słyszę, jak Rushall wrzeszczy wpanice: Nie strzelać! Nie strzelać! Mam jednego!Mówiłem, że siedzimy w gównie po uszy? Poprawka: po czubek głowy.Wyskakuję na balkon zabiłbym tego fiuta, gdybym miał pewność, że nie trafięLamoraka i celuję z kusz w strażników po drugiej stronie Jamy.Oni nie mają takichoporów; kiedy ja celuję, ośmiu z nich strzela.Niektórzy pudłują, ale z pięć bełtów wbija się wpierś Rushalla, który aż leci na ścianę.Osuwa się na podłogę z Lamorakiem pod sobą.Strzelam z obu kusz z biodra.Jeden bełt krzesze ogień o zabudowaną barierkę balkonu ileci w górę, drugi trafia strażnika w żebra.Z tej odległości kolczuga to żadna obrona bełtwgryza się aż po brzechwy, a strażnik osuwa się po metalowych drzwiach.które sięotwierają! Teraz jeszcze więcej żołnierzy pcha się do środka.Chowam się za barierką balkonu, żeby naładować i naciągnąć kusze, a któryś strażnikwygrywa krótki sygnał na trąbce, rozlegający się echem po Donżonie.Zaczyna się robić nieprzyjemnie.Muszę biec w przeciwną stronę, odciągnąć straże, ale kiedy już się prostuję, żeby wstać,coś przelatuje mi koło głowy, a coś innego uderza mnie od tyłu w ramię.Przetaczam się podwpływem siły uderzenia i umazany czerwienią bełt uderza w podłogę obok moich stóp.Dopiero teraz zauważam, że czterech strażników biegnie korytarzem, w którym właśniestałem.Pieprzyć pomysł z biegiem w drugą stronę nie jestem aż tak bohaterski, żeby wpakowaćsię w kleszcze na balkonie jedynie dla odwrócenia uwagi na pięć sekund.Dwóch strażników pędzi ku mnie wzdłuż korytarza, dwaj pozostali zatrzymują siępośrodku i celują w moją głowę.Upuszczam kusze i wstaję z przewrotu przez ramię, jednocześnie wyciągając malutkienożyki z pochew przy kostkach.Rzucam nimi w głąb korytarza.Nie ma w tym rzuciespecjalnej siły, ale wystarczy, żeby strażnicy się poruszyli, odskoczyli i spudłowali.Porywam kusze i przerzucam je przez barierkę, a za nimi bełty.Głodny krwi ryk rozlegasię z Jamy, kiedy dwóch więzniów odkrywa nieoczekiwanie, że są uzbrojeni.Bez wahaniaskaczę w przód na spotkanie jednemu ze strażników i łapię go za zbroję przy obojczyku.Upadam na plecy, wbijając mu nogę w żołądek i wykopując go w powietrze przelatuje nadbarierką i z wyciem ląduje w Jamie.Kontynuuję przewrót, żeby znowu stanąć.Drugi z szarżujących strażników zatrzymał sięwłaśnie gwałtownie na balkonie i wygląda tak, jakby nie był pewien, czy chce sam się mnązająć. Ej, chwileczkę. zaczyna, kiedy skaczę na niego i rozkwaszam mu ustazdecydowanym ciosem.W sekundzie, kiedy mruga, owijam ręce wokół jego głowy i obracam nią.Blokuje szyjęwystarczająco, żeby uratować sobie życie, ale dzwignia, jaką stosuję, posyła i jego zabarierkę; dołącza do towarzysza pośród więzniów poniżej.Obaj mieli kusze przypięte dopasów noszonych przez ramię.Teraz już czterech więzniów ma broń.Tamci, którzy zatrzymali się w korytarzu, nadal siłują się z kuszami.Jeden nawet nienaciągnął swojej, a drugi stara się pospiesznie wsadzić bełt do rowka, ale ręce mu się trzęsąod adrenaliny.Pokazuję im zęby i przywołuję ich, a oni zerkają po sobie nerwowo.Ruszam ku nim korytarzem.Nerwy im puszczają odwracają się i pryskają.Kiedy tylkonabierają rozpędu, odwracam się i znowu pędzę na balkon do Rushalla i Lamoraka.Kolejne bełty przelatują ze świstem obok mnie; dwa czy trzy wystarczająco blisko,żebym poczuł kłucie odprysków kamienia, gdy uderzają w ścianę.Jeden rozdziera skórętuniki, gdy ociera mi się o żebra.Strażnicy po drugiej stronie Jamy są zajęci kusznikami zdołu te bełty musiał posłać ktoś inny, nowi strażnicy, którzy odpowiedzieli na wezwanietrąbki, ale nie mam czasu odwrócić się i spojrzeć.Ramię najwyrazniej mam całkiem sprawne, mimo rozlewającego się ciepła wokół rany.Bełt pewnie nie trafił w kość, rozciął tylko mięsień czworoboczny przy karku, mijająckręgosłup o jakieś dwa cale.Każdy krok odzywa się potężnym ciosem młota w bok prawegokolana.Wychodzę z zakrętu.Talann leży na podłodze, trzymając nisko głowę, i próbuje wyplątaćLamoraka z Rushalla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]