[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Co?Nachylił się nad jej głową. Halbe. Co Halbe? Skąd znasz to nazwisko?Dziewczyna westchnęła głęboko, a jej wzrok odpłynął gdzieś w głąb oczu. Słyszysz mnie? Skąd znasz nazwisko Halbe ?!Rappke potrząsał nią na próżno.Nie żyła.Przez chwilę stał w miejscu, niezdecydowany, a potem chwycił pomarańczę z szafkii wyszedł.Zadzwonił do Halbego i przedstawił mu wynik przesłuchania, znacznie go ubarwiając.Powiedział, że przed śmiercią dziewczyna przyznała się, że planowali na niego zamach. Na mnie? zdumiał się Halbe.Rappke z satysfakcją zauważył w głosie majora nutę przerażenia.O to mu właśniechodziło. Tak jest, panie majorze.Kilka razy powtórzyła pańskie nazwisko.Oni tak działają.Najpierw robią człowiekowi zdjęcie, a potem dają je tym, co mają go zastrzelić.Jeśli chce panznać moje zdanie, to uważam, że już wydali na pana wyrok.Po drugiej stronie panowało przez chwilę głuche milczenie. Nie interesuje mnie twoje zdanie odpowiedział wreszcie Halbe i trzasnął słuchawką.Rappke omal nie wybuchnął śmiechem.Mimo wszystko dzień zakończył się całkiemniezle.Przypomniał sobie o pomarańczy.Wyjął z kieszeni scyzoryk ten sam, którym włamałsię do biurka Kellera i zaczął obierać ją ze skórki.Nie miał już nawet cienia wątpliwości,że na nią zasłużył i żadna religia nie mogła mu w tym przeszkodzić. Biały słabł z każdym krokiem.Coraz częściej głowa opadała mu na piersi, a nogizaczynały wlec się po ziemi.Achmatowicz cucił go za każdym razem. Biały , nie śpij, słyszysz mnie? Bez ciebie nie trafimy do wsi.Dobrze idziemy?Chłopak podnosił głowę i półprzytomnym wzrokiem wodził po lesie. Dobrze.Jeszcze kawałek.Będzie pole, a potem wieś.Bronek i Achmatowicz spojrzeli po sobie niepewnie.Od kilku godzin Biały powtarzałto samo, a las wcale nie miał zamiaru się skończyć.Byli przemarznięci do szpiku kości.Eleganckie futro Bronka bardziej nadawało się na premierę operową niż na wędrówkępo wołyńskich lasach.Nie mieli ze sobą żadnych zapasów żywności ani opatrunków.Nie sposóbbyło przewidzieć, że komfortowa podróż zamieni się w pieszą tułaczkę.Ford odmówiłposłuszeństwa, ledwo wjechali w głąb lasu.Seria z automatu przestrzeliła silnik.Nie mieliinnego wyboru, niż wziąć Białego pod ramiona i ruszyć pieszo w stronę Hrynia, gdzie czekałna nich sołtys Borowczyk.Szli już jednak o wiele za długo.Wszystko wskazywało na to,że zgubili drogę.W dodatku zaczynało zmierzchać.Obaj zdawali sobie sprawę, że nie mająnajmniejszej szansy przeżyć nocy w trzydziestostopniowym mrozie.Do samochodu nie moglijednak zawrócić.Niemcy na pewno znalezli już zabitych żandarmów na szosie i zarządziliobławę.Poza tym Biały wciąż obficie krwawił.Bez pomocy lekarza pozostało mu nie więcejniż kilka godzin życia. Jest pole! krzyknął nagle Achmatowicz.Las wyraznie rzednął w oddali. Biały dzwignął z trudem głowę. Tam. wyszeptał.Wraz z odzyskaną nadzieją wszystkim przybyło sił.Po chwili stali już na skraju lasu.Wokół rozciągała się biała płachta pól przecięta skutą lodem szeroką rzeką.Po drugiej stronie,pod samym niebem, wyglądały spod ciężkich czap śniegu wiejskie chaty. Hryń. wysapał Biały.Wokół panowała zupełna cisza.W oddali skakała niespiesznie przez wysoki śniegsamotna sarna.Bronek nie wiedział dlaczego, ale ten widok dodał mu otuchy. Idziemy rzucił razno.Chwycili Białego pod ramiona i zaciągnęli go nad brzeg skutej lodem rzeki. Czekajcie zatrzymał ich Biały. Musimy się rozdzielić.Niedawno była odwilż i lódjest jeszcze kruchy. Sam nie dasz rady zaprotestował Bronek. Martwcie się o siebie odparł Biały i wszedł chwiejnie o własnych siłach na taflęlodu.Bronek i Achmatowicz ruszyli ostrożnie za nim.Lód na rzece miał zielonkawy kolor i byłsolidny jak uliczny bruk.Szybko doszli do środka rzeki. Uważajcie na siny kolor powiedział Biały , odwracając się do towarzyszy. Co? spytał Achmatowicz. Sine miejsca.Nie stawać, tam gdzie.Nagle lód pod Białym trzasnął głośno, jakby ktoś wystrzelił z karabinu.Chłopakw jednej chwili zniknął pod powierzchnią. Biały ! krzyknął BronekPo Białym nie było ani śladu.Na próżno rzucili się na kolana, wypatrując ciała podzielonkawym lodem.Ciemna woda w przerębli uspokoiła się i wokół znowu zapadła głuchacisza. 7LachyWiadomość o śmierci Hani dotarła do komórki S/121 jeszcze tego samego dnia.Lekarkaz Pawiaka była w siatce i niemal natychmiast wysłała gryps do swoich ludzi.Pisała w nimo wyjątkowym zezwierzęceniu śledczego z alei Szucha, który torturował ranną dziewczynęw szpitalu, obdarowawszy ją wcześniej pomarańczami.Nie było to całkiem zgodne z prawdą, alelekarka pisała swój meldunek w szoku po wizycie Rappkego i jego ludzi.Do tej pory sądziła,że żadne okrucieństwo śledczych z Szucha nie jest już w stanie jej zaskoczyć.Była przekonana,że widziała wszystko dłonie z wyrwanymi paznokciami, złamane szczęki, połamane kości,rozerwane odbyty, nie mówiąc już o takich drobnostkach jak pogruchotane żebra.Tym razemjednak pierwszy raz zetknęła się z tak niesłychaną perfidią.Esesowiec specjalnie udawałnajpierw ludzkie współczucie, żeby godzinę pózniej z zimną krwią powrócić znienackai torturami zmusić do zeznań konającą dziewczynę. Margaret nie miała innego wyjścia, jak pokazać Michałowi meldunek streszczającygryps lekarki.Spotkali się w antykwariacie na Senatorskiej.Dzień wcześniej dostali wiadomośćo wpadce Hani podczas obserwacji.Naoczny świadek widział, jak major Wehrmachtu strzeliłdo dziewczyny robiącej na ulicy zdjęcia.Udało się ustalić ponad wszelką wątpliwość, że była toHania i że przewieziono ją z raną postrzałową na Pawiak.Michał chciał natychmiastzlikwidować lokal na zapleczu zakładu krawieckiego, ale przewiezienie sporego już archiwumwymagało transportu, którego nie dało się załatwić od ręki.Postanowili więc postawić w pobliżudwóch ludzi, którzy będą stale sprawdzać, czy Niemcy nie zakładają w lokalu kotła.Przeczytawszy meldunek Michał w ogóle nie zrozumiał jego treści.Jak to nie żyła?Hania? Przecież dopiero co kochał się z nią w swoim mieszkaniu.Wpadka, aresztowania, nawetrana postrzałowa to wszystko było przecież częścią tej roboty, ale śmierć? Przeczytał jeszczeraz.Zrozumiał. Przykro mi powiedziała Margaret. Wiem, że mieliście się ku sobie.Michał zadrżał.To on posłał ją na śmierć.Nagle wszystko zawirowało mu przed oczami. Co panu jest? Margaret zobaczyła, że słabnie i pomogła mu usiąść na zabytkowymkrześle. Nic, nic, zakręciło mi się w głowie.Zza lady wyjrzał zaniepokojony właściciel antykwariatu w granatowym fartuchu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]