[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To mnie nie obchodzi.Możecie się tarzać wewłasnych wspomnieniach ile dusza zapragnie.Nie dbam o to.Chodzi mi o sprawyzawodowe.Skąd się tu wzięła.Na czym polegała czy polega jej misja.A zwłaszczaco, do cholery, robiła w promie ratunkowym z rozwalonym androidem, utopionymsześcioletnim dzieciakiem i zabitym kapralem i gdzie, do cholery, podziała sięreszta załogi statku? Albo, jeśli już o tym mowa, gdzie, do cholery, jest sam statek?- Powiedziała mi, że była członkiem ekipy bojowej, którą spotkał zły los.Ostatnie, co pamięta, to jak pogrążała się w hibernacji.W owej chwili kapral żył, akapsuła hibernacyjna dziewczynki funkcjonowała prawidłowo.Przez cały czaszakładałem, że dziecko utonęło, a kapral zginął podczas katastrofy promu.Muszęprzyjąć, że wszystko, co wykracza poza te szczegóły, jest tajne.Nie naciskałem nanią, by podała mi więcej faktów.Ostatecznie ma stopień porucznika piechotymorskiej, rozumie pan.To wszystko? - nie ustępował Andrews.Clemens przyjrzał się swej pustej filiżance.- Tak.- Nie wie pan nic więcej?- Nie.- Jest pan pewien?Medyk podniósł wzrok i spojrzał starszemu mężczyznie prosto w oczy.- Absolutnie.Andrews spuścił wzrok ku dłoniom.Przemawiał przez zaciśnięte zęby.Nieulegało wątpliwości, że było jeszcze coś więcej, coś, czego tamten nie chciał mupowiedzieć, lecz poza zastosowaniem fizycznego przymusu - nie mógł już zacholerę nic w tej sprawie zrobić.Zaś fizyczny przymus nie okazałby się skutecznyw odniesieniu do kogoś takiego jak Clemens, którego wrodzony upór nie pozwolimu przyznać, że nie pozostał mu już nawet skrawek dumy, którego mógłby bronić.- Jazda stąd.Clemens podniósł się bez słowa i po raz drugi skierował w stronę drzwi.- Jeszcze jedno.- Medyk zatrzymał się i obejrzał za siebie, by stwierdzić, żenaczelnik obserwuje go uważnie.Codzienna rutyna tego miejsca jest dla mniewygodna.Dla pana również.Skodyfikowana monotonia może przynosićuspokojenie.Nie zamierzam pozwolić, by ją zakłócono.Systematycznepowtarzanie znajomych zadań jest najlepszym i najbezpieczniejszym narkotykiem.Nie dopuszczę do tego, by zwierzęta zostały podrażnione.Ani przez kobietę, aniprzez wypadki.Ani przez pana.- Jak pan sobie życzy - odparł Clemens miłym głosem.- Niech panu nie przychodzą do głowy żadne zabawne pomysły.Samodzielnedziałanie jest na Fiorinie pojęciem pozbawionym sensu.Niech pan nie myśli zadużo.To podważy pańską pozycję w naszej małej społeczności, a zwłaszcza wmoich oczach.W efekcie zaszkodzi pan tylko sobie.Lepiej, żeby nie zapomniałpan o swoich długofalowych celach.Posiada pan zobowiązania względem tejinstytucji oraz pańskiego pracodawcy.Wyłącznie.%7ładni obcy ludzie, żadnefałszywe wyobrażenia, jakie mógł pan zbudować na fundamencie nudy, nie licząsię.Ona wkrótce odleci, a my tu pozostaniemy.Pan i ja, Dillon, Aaron i cała reszta.Wszystko będzie tak samo, jak przed rozbiciem się promu.Proszę nie narażać naniebezpieczeństwo pańskiej godnej pozazdroszczenia pozycji w imię ulotnejabstrakcji.Rozumie pan?- Tak.Wyraża się pan całkiem zrozumiale.Nawet dla kogoś takiego jak ja.Andrews nie przerwał swych niespokojnych rozważań.- Nie życzę sobieżadnych kłopotów z naszymi pracodawcami.Nie życzę sobie w ogóle żadnychkłopotów.Płacą mi za to, żebym im zapobiegał.Nasza obecność tutaj.wzbudzaniechęć pewnych elementów społecznych na Ziemi.Aż do tego incydentu niemieliśmy tu wypadku śmierci z przyczyn innych niż naturalne od czasu, gdy tagrupa przejęła obowiązki dozorców od swych poprzedników.Zdaję sobie sprawę,że nie sposób było temu zapobiec, niemniej będzie to niekorzystnie wyglądało waktach.Nie lubię sprawiać niekorzystnego wrażenia, panie Clemens.- Zmrużyłoczy, patrząc na medyka.- Rozumie pan, co chcę powiedzieć?- Znakomicie, sir.-Andrews ciągnął dalej.- Ekipa ratunkowa i zaopatrzeniowa przybędzie tu wkrótce.Tymczasem niechpan ma panią porucznik na oku i gdyby zauważył pan coś, co, hmm, mogłobywywołać niepokoje, wiem, że mogę polegać na panu i że zawiadomi mnie pannatychmiast.Prawda?Clemens skinął raznie głową.- Tak jest.Choć naczelnik był jedynie częściowo udobruchany, nie potrafił już powiedziećnic więcej.- No dobrze.A więc zrozumieliśmy się nawzajem.Dobranoc, panie Clemens.- Dobranoc, panie naczelniku.- Clemens zamknął cicho za sobą drzwi.Wiatr na Fiorinie wiał raz silniej, raz słabiej.Niekiedy tracił siłę i stawał sięzrzędliwym zefirkiem, a innym razem nabierał mocy gwiżdżącego tornada.Nigdyjednak nie cichł zupełnie.Wiał przez cały czas od zatoki, przynosząc woń wody dozewnętrznych sekcji kompleksu.Czasami burze i prądy morskie przynosiły zgłębin inne, bardziej obce wonie, które opadały po spirali przez szyby wentylacyjnei prześlizgiwały się przez płuczki wieżowe, by przypomnieć ludziom, że świat, naktórym mieszkali, jest obcy przybyszom z odległej Ziemi i, jeśli zdoła, zabije ich.Zdarzały im się krajoznawcze wycieczki, lecz bardzo rzadko.Przenosiliznajome wnętrze olbrzymiego kompleksu nad przygnębiającą otwartość posępnegokrajobrazu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]