[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przepraszam.A pisarz to nie zawód? To przecież podsumowanie wszystkich zawodówświata.Kilkadziesiąt tysięcy wybitnych naukowców przyczynia się wprawdzie do postępu: itak dalej, ale o każdym wie najwyżej setka zainteresowanych ludzi.Co innego taki Newtonczy Kopernik.O nich się uczy w szkole.A jak się napisze książkę, to ludzie się śmieją alboplączą, a kto płacze nad czółenkiem latającym? Albo się śmieje z praw grawitacji? I teżmożna dostać nagrodę Nobla.Tak, ale tu już ponosi mnie fantazja.Czy lepiej mieć wielkiezamierzenia? Czy to wyzwala zapał i energię? Pomyślę kiedyś o tym gruntowniej.Z tym:muszę pomyśleć powtarzam się beznadziejnie.Zdaję sobie z tego sprawę.Czy to moja wina,że nikt mnie nie uczy pracy nad sobą? Moja tak zwana mentalność przypomina płaczącąwierzbę, wystawioną na działanie huraganu.Trudno się dziwić, że nie podoba mi się we mniewiele rzeczy.Muszę więc myśleć, to jest oczywiste.18 grudnia 1949 r.Z daty, pod którą dziś piszę, można by wywnioskować, że pochłonięta życiem wnowym miejscu nie mam czasu na prowadzenie dziennika.Nic bardziej mylnego.Zaszłoistotnie wiele nowych rzeczy, opisałam to wszystko dokładnie.Wyszedł z tego gruby brulion,była rozpacz, była miłość, były intrygi i nowe miasto, we wszystko to strzelił piorun,.zeszytzginął i nie ma już szans na odszukanie go. Domyślam się, że to sprawa klanu Haliny Z.One chyba wiedziały, że prowadzępamiętnik, a zaiste, wielka to dla nich gratka, dowiedzieć się, jak to ze mną jest naprawdę.Jeśli one w ogóle znają pojęcie świństwa, to cena i tak nie jest słona.A ja zostałam z nowymdoświadczeniem (jeśli już włóczę do szkoły  zeszyt , to muszę go pilnować), wściekła dozgrzytania zębami i podjudzania do dalszych wyczynów, sobie na hańbę, im na złość.Jachyba normalnie nie umrę, nawet w tej ostatniej chwili coś wykombinuję.I niestety, muszę tukrótko streścić to wszystko - co napisane zginęło, a przeżyte - zostanie.Więc od podróży ? Jechałyśmy nocą, trzecią klasą, z przesiadką.Było dużo bagażu,mało pieniędzy - przeprowadzka kosztuje.Najbardziej uciążliwym bagażem byłam ja.Taksobie postanowiłam.Bierny opór (Gandhi).Miasto małe,.gotycki kościół, cuchnąca oddopływów z fabryk rzeczka.Wpływy Górnego Zląska widać nie tylko w uprzemysłowieniu.Dość czyste, zamieszkałe przeważnie przez robotników.Aż się chce powiedzieć: i chłopów,takie to teraz w szkole modne, zresztą nie byłoby w tym przesady.Na tym tle tym silniejświeci konstelacja księży, lekarzy, adwokatów.Zwarty, zamknięty krąg.Ja z racji matkinatychmiast się stałam  lepszą panienką.Oczywiście, do czasu, kiedy wszyscy zacznąodróżniać  córkę tej nowej lekarki od Lilki.Przyznać muszę, że napełnia mnie to nieludzkim zdumieniem, bo primo, w mojejszkole nikt na takie hece nie zwracał uwagi, secundo, matka moja, zapewne pod wpływemojca, lekarza - społecznika, nigdy nie miała żadnych manii wielkości.Trzeciego dnia, pojakim takim zainstalowaniu się w malutkich dwóch pokoikach z piecami, matka poszła dopracy, a ja poprułam na rekonesans.Torba - konduktorka na lewym ramieniu, beżowypłaszczyk,.czerwone pantofle i sztandarowe czerwony beret na głowie.Tylko pończochyfildekosowe, bo nylonów, niestety, niet.W tym, jak się okazało, przebraniu, a nie ubraniu kroczyłam powoli ulicą Kwiatową,gdzie mieści się mój obecny przybytek wiedzy.Nigdy nie dojdę, co za idiota nazwał tęzaplutą uliczkę, wysadzoną kocimi łbami, tak kwieciście.Z rzeczy najbardziej do kwiatówzbliżonych odnotowałam jeden klon i to na wymarciu.Może to chodzi o to, że kwiatmłodzieży chłonie tu naukę.Szary budynek nasuwał niestety banalne skojarzenia: więzienie.Tym razem pozory nie myliły.Czerwona tabliczka objaśniła mnie wyczerpująco, że stoję pod Państwowym Gimnazjum i Liceum %7łeńskim im.E.Orzeszkowej. No, to poedukujemy się w duchu pozytywizmu - pomyślałam i jazda naprzód.Byłopiętnaście po ósmej, w gmachu cisza.Z rzeczy godnych uwagi uchwyciłam że podłogi polanęsą jakąś ciemną cieczą, nie błyszczą zupełnie.Ponuro, ale odpada kłopot' z papuciami.Bezwstrząsów i na pewno bez entuzjazmu, na pierwszym piętrze zapukałam trzy centymetry poniżej wizytówki: ,Gabinet dyrektora.Miły głos zaprosił mnie do środka, weszłam ispostrzegłam siwą panią z wyblakłymi oczami.Powiedziałam butnie:- Dzień dobry, ja do dyrektora.- Słucham, w jakiej sprawie? - zapytała pani.- Jestem zmuszona zapisać się tu do szkoły - odparłam.- Jesteś zmuszona? - W głosie było prawie niedowierzanie.- %7łycie ułożyło mi się tak paskudnie - uzupełniłam.- Nie mogę kłamać, że chciałabymtu chodzić.Dowiedziałam się, że rok w pełnym toku i przyjęć żadnych nie ma.Pani robiła miłewrażenie, uśmiechała się.- Nie, to nie - powiedziałam i skinęłam pożegnalnie głową.Nie przyszło mi do głowy, że to może być  dyrektor.Nie wyobrażałam sobie dyrektora - kobiety.- Słuchaj no, gdzie ty właściwie przyszłaś? Co to za ubiór? - zapytała pani.- Maszświadectwo?Powiedziałam, że takie zaświadczenie, że do 12 września chodziłam na lekcje.Pani połagodnym wyjaśnieniu mi, że jest dyrektorką, wzięła papiery i kazała mi zdjąć  przynajmniejten okropny beret.Chciałam protestować, że manifestuję w ten sposób sympatię do ruchu rewolucyjnego,ale ma się szkolny dryl.Zdjęłam.- Zwiadectwo masz dobre - potwierdziła dyrektorka rzecz oczywistą.- Bardzo dobrzez polskiego, angielskiego, łaciny, matematyki - wyliczała.- A dlaczego czwórka z biologii?- Zastanawiam się, dlaczego nie trójka - odparłam.Zdobyłam ją.No, nie przyszłagłupia gęś.tylko uczennica z mojej szkoły, Dyrektorka uśmiechała się jakimś jasnym,znużonym uśmiechem.Od razu zrozumiałam: człowiek przez duże C.Zrobiło mi się wstyd zamoją arogancję i tupet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •