[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A tym życiem jest dla mnie mój ukochany.Wrócić do niego  Boże, co za szczęście! O ile więcej go teraz kocham! Boprzecież ani jego nie zapomniałam, ani też on zupełnie nie zmienił się wobecmnie.Jest taki wyrozumiały, taki interesujący.Taki człowiek  ach, szczęśliwajestem, że będę mogła resztę życia spędzić razem z nim, zamiast przebywać wtowarzystwie tamtych.Jednym słowem, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej!"Doznałyście takiego uczucia? Widocznie siła nieobecności drogiej osoby po-trafi stwarzać cuda.Wobec tego wszystko w porządku.Winszuję!Z drugiej strony możliwe jest, że czujecie gdzieś na samym dnie serca:  Tojest straszne.Co się właściwie stało? Czy on się zmienił? A może ja? Wszystkojest jakoś dziwnie inne.On nawet wydaje mi się jakiś powolniejszy w ruchach.Już nie jest nawet taki przystojny i nie jest taki miły dla mnie.Nie trzeba sięprzejmować.Czy warto o takie drobnostki robić awantury? Szkoda, że wróciłamtak szybko.Przebywanie z nim razem dziwnie mnie onieśmiela, jakbym nie wie-działa, o czym mam z nim mówić.Ale za to w Monte Carlo (nad morzem lub umoich rodziców, zależnie od sytuacji) spędziłam czas cudownie.W każdym wy-jezdzie jest to najgorsze, że trzeba kiedyś wracać".Czy wiecie, co oznacza takie uczucie? Nieszczęście.Rozumiecie teraz, jakczuła się Posy po powrocie do swego George'a?TLR *A powinna była czuć się bardzo miło.Była przecież tutaj, wróciła do kraju ponieszczęśliwym wypadku i po chorobie, prawie po sześciu tygodniach nieobec-ności.Powinna była przywiezć mnóstwo nowych tematów, mnóstwo rzeczy, októrych należało pomówić.Chociażby sama podróż do domu.Ta przejeżdżka samochodowa z Turneramibyła cudowna! Co za szalony kontrast między tymi jasnymi słonecznymi plażamiLazurowego Wybrzeża a przytłaczającym ogromem Alp, którym Pan Bóg nadałtak samo rozmaite kształty, jak istotom ludzkim! Sybila Turner prowadziła auto(wysławszy uprzednio Błękitnym Ekspresem do domu dzieci z piastunką), a bu-gatti mknął po górskich drogach, gdzie co kilka kroków wznosiła się wysokaściana potężnej skały, przesłaniając widok.Szosa biegła serpentynami między zboczami gór do jakiejś wioski, zawieszo-nej o dziewięćset metrów wyżej, w której mieli spędzić noc.A potem z Alp narówninę, na długą, bezkresną równinę, prowadzącą przez nizinę Francji, gdziekażdy kilometr oznaczony jest na mapie.I wreszcie dotarli do Wersalu i do pół-nocnego wybrzeża, które jest jakby drugą bramą do Anglii, dotarli do szaregodeszczowego brudnego portu, przepełnionego rybami i przesiąkniętego ich zapa-chem!George wycieczkę samochodową Turnerów zbył krótkim powiedzeniem: Tak, jestem zadowolony, żeś szczęśliwie wróciła, skarbie.Czekał na nich na dworcu Victoria, owego piątkowego wieczoru i gdy Turne-rowie pojechali do domu, zabrał Posy na obiad do dworcowej restauracji i po-wiedział jej, że otrzymał zaproszenie dla obojga na niedzielę. Nieczęsto się zdarza, żebym niedziele spędzał poza domem podczasszkolnego semestru, Posy! Ale to jest specjalna okazja.Zaproszono nas do domuRodziców. (W Harold-Hurst wszyscy dorośli byli podzieleni na trzy grupy: Personel, Rodziców i Innych"). Ci państwo mieszkają w pobliżu Maidenhe-ad, w cudownej willi, z pięknym kortem tenisowym.Grałem już tam kiedyś ipowiedzieli mi, że będą niezwykle zadowoleni, gdy przywiozę im moją narze-czoną. Bardzo mi miło  rzekła Posy obojętnym tonem.Jeszcze ciągle oczamiwyobrazni widziała tę bezkresnąfrancuską szosę, gładką i połyskującą między rozłożystymi drzewami, którewyglądały upiornie w mrokach nocy! Jeszcze ciągle słyszała warkot motoru sa-mochodowego, jeszcze ciągle widziała pochyloną nad kierownicą głowę Sybili.TLR  Jesteś senna?  zapytał George (jego głos brzmiał jakby zgorszeniem).Przecież czujesz się już zupełnie dobrze, prawda, skarbie? Noga zupełnie w po-rządku? Ach, naturalnie  powiedziała Posy, patrząc przez oszklone drzwi namroczną halę dworcową, na przyjeżdżających, odjeżdżających i tragarzy. Czytu nie jest strasznie cicho? Cicho?Bo po powrocie do Anglii pierwszą rzeczą, jaka uderza powracającego wę-drowca, jest właśnie ta cisza, ten typowy brak hałasu, do jakiego Anglicy jużprzywykli.Cóż za żywość ruchów, cóż -a wymowny gwar cechuje Francuzów!(Chociaż właściwie niewiele w życiu robią, jakby powiedział poczciwy Guy) [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •