[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przestrzeń po Devlinie wypełnił strach.Strach na myśl o tym, co się działo w domu: ciocia Juliezaniepokojona jej długą nieobecnością posłała już kogoś do Caroline.Potem porozmawiała z Tomem.Esme powiedziała bratu, że idzie na spacer.Czy to znaczy, że wysłano na klify grupę poszukiwawczą?%7łe ludzie chodzą po obrzeżach Dartmouth, wykrzykując jej imię? Bała się też rodziców.Jak imwytłumaczy, dlaczego wybrała się do Rosindell? Bo Devlin poprosił, żeby zagrała na jego pianinie? Toprzecież zabrzmi, jakby poszła na schadzkę.Nie pomoże zapewnienie, że sądziła, iż uda jej się wrócićdo domu przed zapadnięciem zmroku.W dodatku ten pokój.Wbrew przypuszczeniom Devlina wcale nie bała się burzy, natomiast sypialniabyła przerażająca.Esme nie miała odwagi, by dokładnie ją obejrzeć, tak wielki wzbudzała niepokój.Lampa naftowa, którą postawił na nocnym stoliku obok łóżka, przestrzegając ją kilkakrotnie, abyuważała, jakby była dzieckiem, rzucała złowrogie cienie.Ogromna szafa jawiła się jako ponury portal,Bóg wie co skrywający, cień kandelabru na ścianie przypominał czarne pajęcze macki.Wiatr wprawiałw drżenie framugi okien, macki wtedy nabierały życia.Zasuwka w drzwiach podrygiwała, towarzyszyłtemu cichy dzwięk, jakby ktoś usiłował wtargnąć do środka.Jaśniejsze kwadraty na wytapetowanych różową morą ścianach wskazywały miejsca po obrazach.Zciana pod oknami przeciekała.Wielkie łoże miało zakurzony różowy brokatowy baldachim.Esmerozebrała się do bielizny ukryta za jedną z zasłon, jakby ktoś ją obserwował.Skobel nadal podskakiwał,okno skrzypiało.Wiedziała, że wszystkie te odgłosy powoduje burza i wiatr, ale to jej nie uspokajało.Wdrapała się na wysoki, kopulasty, śliski materac.Gotowe, teraz trzeba tylko zasnąć.Jej umysłrozpierały wrażenia z minionego dnia, rozpamiętywała spacer przez przylądek w trakcie burzy, pustydom, powrót Devlina.Wsunęła się ostrożnie pod lodowatą pościel.Devlin przestrzegał, żeby wygasiłalampę, nim zaśnie zostawił świecę i zapałki na wypadek, gdyby obudziła się w nocy i potrzebowałaświatła odwlekała jednak ten moment.Naprzeciwko łóżka stała śliczna mała toaletka z ciemnego, jasno inkrustowanego drewna.Ramaowalnego lustra miała tę samą barwę co inkrustacje.Esme wolałaby, żeby lustro nie stało naprzeciwkołóżka.Mimowolnie w nie zerkała, a kiedy zamykała oczy, niepokoiła ją myśl, że pokój nadal się w nimodbija, przez nikogo nieoglądany.Gdyby zgasiła lampę, odbicie by zniknęło, zostałaby jedynieciemność, ale ta myśl niepokoiła ją jeszcze bardziej.Pomyśl o czymś innym.Pomyśl o tym, co się stało w dziwnym pokoju z chochlikami na stropie.Devlin ją pocałował.To był przerażający pocałunek, mściwy i pełen pogardy, wcale nie romantycznyi czuły.Nie tak sobie wyobrażała ich pierwszy pocałunek.Ale kiedy ją przytulił, gdy płakała, ten gestmiał w sobie dużo ciepła.Pragnęła zostać w objęciach Devlina na zawsze.Chciała, by znów jąpocałował.Spojrzenie Esme powędrowało z powrotem ku tafli lustra.Przyszło jej do głowy, że coś się kryjena obrzeżach odbitego w nim pomieszczenia, poza zasięgiem wzroku.Nie potrafiła uwolnić się od tegopodejrzenia.Wzrok uparcie wracał w jedno miejsce, sprawdzając.Możliwe, że gdyby zmusiła się, abyspojrzeć na lustro trzezwo i uważnie, potrafiłaby sobie wytłumaczyć, iż nie ma w nim nic szczególnego,zwyczajne lustro, takie jak te w domu.Wyłączyłaby wtedy światło i zasnęła.Owal lustra był przecięty na dwie połowy: jedna oświetlona, z lampą i jej własnym odbiciem, drugaciemna, w której odbijała się mroczna część pomieszczenia.Właśnie ciemna połowa lustra napawałaEsme przerażeniem.Nic jej nie niepokoiło, gdy patrzyła prosto w nie, lecz gdy tylko się odwracała,rejestrowała kątem oka jakieś poruszenie, jakby ktoś wzburzył taflę wody.Cóż za niedorzeczność,przecież tam nic nie ma, nie może być.Lustra odbijają wyłącznie rzeczywistość: falowanie poruszanejwiatrem zasłony, taniec cieni.Nagle usiadła gwałtownie, krzyknęła cicho, utkwiła w lustrze nieruchome spojrzenie wytrzeszczonychoczu.Przez chwilę siedziała sparaliżowana strachem, spazmatycznie łapiąc powietrze otwartymiustami, po czym chwyciła lampę i skierowała światło w ciemny kąt pomieszczenia.Nic.Nie zobaczyła nic strasznego.Komoda, wieszak na ubrania, książki, obraz.Płomień lampyzadrżał.Lustro odbijało teraz jedynie zarys łóżka, biel poduszek, jej bladą twarz.Wstała z łóżka i obróciła lustro do ściany, dla pewności nakryła je jeszcze bluzką.Następnie wróciłapod pierzynę, zgasiła lampę i zakryła się po sam czubek głowy.Pokój rozbrzmiał jej równymoddechem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]