[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Albo jest pani stuknięta, albo mamy doczynienia z poważną sprawą.Kto, co i kiedy pani powie-dział?Alina Pofiściel gwałtownie zamrugała, po czym szero-ko otworzyła oczy i spojrzała na mnie przytomniej.- Oczywiście.Oczywiście.A więc.W sobotę rano je-chałam do pracy i wtedy zadzwoniła komórka.Odebra-łam.Ktoś powiedział: Porwaliśmy twoją.twoją sio-strzenicę.Masz być za piętnaście minut w budynku przyGrzybowskiej, wejście od Okopowej.Podali mi adres inumer pokoju na piętrze.Powiedzieli, że mam być sama inie powiadamiać policji, bo inaczej Anetka zapłaci naj-wyższą cenę.Nie dopuścili mnie do głosu.Jeszcze razpowtórzyli adres i rozłączyli się.- Jacy oni? Było ich kilkoro?- 164 -- Porywaczy zawsze jest kilkoro, prawda? - rzekła,dając tym do zrozumienia, że twórczość kryminalna niejest jej obca.- Ale mówił tylko jeden.Miał dziwny głos,ani męski, ani kobiecy.Szeptał.- Ale czego właściwie chciał?- Przecież panu mówię, żebym tam pojechała.- Jeśli ktoś kogoś porywa, to zwykle dla okupu.- Nic nie mówił.Zresztą ja przecież nic nie mam.- Więc dlaczego zadzwonili do pani? Przecież tadziewczyna ma matkę.- Tak.Oczywiście.Ale ja.Nie mam pojęcia.Wie-działam tylko, że nie mogę ryzykować.Anetka lubi pako-wać się w kłopoty.Ma dziwne towarzystwo.Pomyślałam,że to może jacyś narkomani.%7łe wystarczy im parę gro-szy.Och, zresztą nie wiem, co myślałam.Wysiadłam zautobusu i wzięłam taksówkę, bo miałam spory kawałek.No i tam był taki budynek, taka rudera, aż strach byłowejść.Ale weszłam od razu, prawie biegłam, bo przyje-chałam już po czasie.- To znaczy?- Po co pan zadaje te wszystkie pytania? - zbuntowa-ła się w końcu.- Czas, proszę pani, to podstawowa rzecz, jeśli chodzio porwania.A poza tym nie chcę, żeby pominęła panijakiś szczegół, który może okazać się ważny.No więc?- Pamiętam, że powinnam tam być za kwadransdziesiąta.Spózniłam się siedem minut.Myśli pan, że tomiało znaczenie? - W jej oczach znów rozbłysły łzy.- 165 -- Niech pani mówi, co było dalej.- Weszłam tam.do tego pomieszczenia.I wtedyktoś od tyłu uderzył mnie w głowę.Straciłam przytom-ność.Dwie godziny tam leżałam.Znalazł mnie jakiś bez-domny.Zawiezli mnie do szpitala.Byłam wychłodzona,miałam wstrząśnienie mózgu.Okazało się, że nie mamdokumentów, telefonu, nic.Pozwolili mi wykonać jedentelefon.Wie pan, jak z więzienia.To znaczy, w Stanach,bo nie wiem, czy u nas pozwalają.Zadzwoniłam do Anet-ki, mojej siostrzenicy.Telefon nie odpowiadał.Mam złeprzeczucia, bardzo złe przeczucia, bo jeśli oni.Och!.- No, no, spokojnie! - Poklepałem Alinę po dłoni ioddałem się gorączkowym rozmyślaniom.Nie miałem wielkiego doświadczenia w określaniuczasu zgonu, ale z moich szacunków wynikało, że Halinazostała zamordowana około dziewiątej siedemnaście, no,może pół godziny wcześniej lub pózniej.W tym czasieAlina, jak twierdziła, dostała telefon i pojechała do od-ludnego miejsca znajdującego się niemal na drugim koń-cu Warszawy w stosunku do mieszkania Haliny, gdzieotrzymała cios w głowę i straciła przytomność.Mogłajednak równie dobrze sama zamordować Halinę, doje-chać na Grzybowską nie przed dziesiątą, ale nawet go-dzinę pózniej, uderzyć się w głowę i czekać, aż ktoś jąznajdzie, do pewnego stopnia potwierdzając w ten spo-sób swoje alibi.A może ktoś rzeczywiście porwał Anetkę? Ktoś, ktozjawił się u Haliny przed Iwo Majem i znalazł wyrazny ślad,że to Alina zabiła siostrę i ukradła książkę.Ten ktoś, żebyzdobyć Koncert łgarzy , wziął Anetkę na zakładniczkę.- 166 -Alina pojawia się w ruderze na Grzybowskiej.PorywaczAnetki wali ją w głowę i odbiera książkę.Lub też nie od-biera, ponieważ Alina nie ma jej przy sobie.W takimrazie pani Pofiściel ma pełne prawo do wyrzutów sumie-nia i lęku o swoją siostrzenicę.- I co teraz? - Alina szarpała mnie za rękę.- Mój Boże, myślę - powiedziałem.- A tak nawiasemmówiąc, co się stało z pani nogą?- A, to tutaj, jak mnie przywiezli.Kiedy telefon Anet-ki nie odpowiadał, postanowiłam uciec ze szpitala.Alekiedy wybiegałam, automatyczne drzwi przycięły mi no-gę.Przewróciłam się, no i niech pan patrzy! Jestem unie-ruchomiona!- Dobrze - mruknąłem, bardziej żeby uspokoić siebieniż ją.- Po pierwsze, musimy sprawdzić, co się dzieje zAnetką.- Tak, tak! - wykrzyknęła entuzjastycznie.Zanim jednak podałem jej swój plan, i dobrze, bo jesz-cze go nie miałem, przy wejściu powstało małe zamiesza-nie.Do sali próbowała wejść pielęgniarka, kobieta okształtach i wdzięku cukrowego buraka.Na głowie miałasiwy kołtun, na twarzy maseczkę higieniczną, a przedsobą fotel na kółkach.Jej starania przyjęto z lodowatąobojętnością.Jedynie dwie czy trzy osoby, które pró-bowała staranować, stwierdziły w słowach prostych i mę-skich, że w porze wizyt nie ma prawa zabierać chorych nabadania, gdyż czas dla rodziny jest czasem świętym.- To żadne badania! - wrzasnęło babsko.- W szpitaluwybuchła epidemia tepsy.Zabieram zdrowych do izolat-ki.- 167 -Jej słowa wywarły piorunujące wrażenie.Goście wpopłochu rzucili się do ucieczki.W ciągu minuty salazamieniła się w pobojowisko rozrzuconych wiktuałów,domowych leków, dodatkowych koców i brudnej bieli-zny.Połamańcy, przykuci do łóżek, zaczęli wyć o pomoc.Jedna z lżej poszkodowanych skoczyła przez okno razemz szybą.Alina Pofiściel wyrwała z ręki kroplówkę i chciałapójść w jej ślady, ale kiedy tylko zdołała zwlec się z łóżka,pielęgniarka zagrodziła jej drogę.- Panią zabieram do izolatki oświadczyła i pchnęławózek tak umiejętnie, że Alina sama na nim usiadła.Klepnąłem pielęgniarkę po gruszkowatym odwłoku, zktórego opadła poducha.- Cześć, Róża - powiedziałem.- Nie wiem, czy wez-miesz to za komplement, ale wyglądasz jak moja ciotkana noworocznym balu tajniaków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]