[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz za jej wymianę przyj-dzie mu zapłacić co najmniej drugie tyle.Wrócił do łóżka.Paola jak zwykle zaanektowała jego połowę.Leżała rozcią-gnięta pod ciężką kołdrą, z całkowitą beztroską.Tak, Paola była rozpuszczonymdzieckiem, przyzwyczajonym do tego, że wszystko ma i wszystko może sobiewziąć.Morris otulił się szlafrokiem i usiadł w fotelu.Przez ponad godzinę wpa-trywał się w ciemność.Oczami wyobrazni jeszcze raz oglądał obrazy swojegoponiżenia: wyuczony grymas Marokańczyka, schylającego się do okna jego sa-mochodu, jego własny, idiotyczny triumf, że udało mu się zredukować cenę dostu pięćdziesięciu tysięcy, pózniej w galerii namalowana cierpkość Massiminy,spoglądającej na biednego, biczowanego, unurzanego w upokorzeniu Morrisa zwysokości swojego odkupionego męczeństwem zbawienia, a na ostatek perlistyśmiech jego żony, jej zwierzęce pochrząkiwania i jej rozkosz, zupełnie jakby mążstanowił wyłącznie zródło fizycznej przyjemności, a nie był kimś, kogo należyrozumieć i o kogo należy dbać. Nie nazywaj człowieka szczęśliwym, dopóki nieumrze", przypomniał sobie cytat z jednej ze swoich uniwersyteckich rozprawek ipowtarzał go wielokrotnie w mroku nocy. Nie nazywaj człowieka szczęśliwym,dopóki nie umrze".Niemal zazdrościł swojej teściowej, że jest już tak blisko bło-gosławionego końca.7Niepewnie uczepiony zbocza wzgórza powyżej Marzany dom miał trzy kon-dygnacje i przeciekający dach, zwieńczony czterema rzezbami, o których Forbes,przez dłuższą chwilę obserwujący je dyskretnie z rogu tarasu, zawyrokował zmocą, że są pozbawione jakiejkolwiek wartości artystycznej.Morris uznał jed-nak, że figury prezentują się niezwykle malowniczo.Byli to święty Zenon, świę-RLTty Roch, święta Anna i święta Agata, pomniejsi lokalni święci, sprawcy rozlicz-nych i bynajmniej nieprzekonujących cudów.Dla Morrisa owa niewiarygodnawręcz obfitość stanowiła najlepszą część włoskiej kultury.Kto dałby wiarę, żeMimi puściła mu oczko ze zdjęcia albo zawołała do niego ze starego malowidła?Dopiero teraz uświadomił sobie, do jakiego stopnia jego umysł przesiąld wioskątradycją religijną.Teraz już po prostu przynależał do tego kraju.Forbes zauważył także, że zimą dom będzie albo straszliwie wyziębiony, albojego ogrzanie pochłonie krocie.Postu-kał przy tym znacząco w obluzowaną szy-bę okienną.Raczej to pierwsze, wytłumaczył mu Morris, skoro nie ma central-nego ogrzewania i trzeba się będzie dobrze namęczyć, zanim rozpali się w ko-minkach.- Za to w broszurach reklamowych będzie się prezentował wyśmienicie - po-wiedział z entuzjazmem.- Wzgórze, winnice, cyprysy i ta szlachetna fasada,ozdobiona rzezbami.- Rudis indigestaque moles*37 - skwitował Forbes.- To znaczy?- To znaczy, że liczyłem na coś lepszego, ale quod bonum felbc, faustumquesit*38, więc jeszcze dzisiaj się wprowadzę.Najwyrazniej Forbes mial kłopoty z regulowaniem czynszu, skoro musiałutrzymywać dwa domy z mizernej emerytury, która w dodatku nie zawsze docie-rała na czas.Jego nadal mieszkająca w Cambridge żona zachowywała się bardzonierozsądnie, wciąż zasypywała go listami pełnymi utyskiwań na rosnące cenyogrzewania, komunikacji czy biletów do teatru, zupełnie jakby fakt ich separacjiw ogóle do niej nie docierał.37* Nieokrzesana i nieuporządkowana masa.38* Co niechaj wypadnie dobrze, szczęśliwie i pomyślnie.RLT- Tak, jestem naprawdę wdzięczny - powtórzył Forbes, ujmując dłoń Morrisa ipatrząc mu prosto w twarz wodnistymi oczami, wpół ukrytymi w fałdach szara-wej, jakby przykurzonej skóry.Biła od niego godność starego dyrektora szkoły.Morris uśmiechał się ciepło.Nie ma o czym mówić.Cieszył się, mogąc pomóc komuś, kto był tego wart.Za-uważył, że starzec obrzuca go zaintrygowanym spojrzeniem, i sprawiło mu toprzyjemność.Zaczęli oglądać dom.Tynk odpadał ze ścian wielkimi płatami, a okiennicezdawały się trzymać w całości wyłącznie dzięki grubym warstwom zastarzałejfarby.Od kamiennych schodów wiało chłodem.W sypialniach skrzypiały roz-klekotane deski podłóg.Pokoje były niemal puste; między gotyckimi wezgło-wiami łóżek leżały pozapadane materace, marmurowy blat jedynej komody byłspękany, a obraz na ścianie przedstawiający ukrzyżowanie świętego Piotra miałzacieki od wilgoci.W mrocznym kącie u szczytu schodów wisiało drugie malo-widło, na którym młoda, szlochająca kobieta klęczała przy potężnym grobowcu.W świetle namalowanych na płótnie świec jej oczy błyszczały dziko.Forbes tyl-ko potrząsnął głową i wymamrotał coś po łacinie.Natomiast Morris był zachwycony.Czyż nie takiego właśnie miejsca szukali?Przesyconego kulturą.Za rok w broszurach reklamowych, które roześlą po Eton,Harrow i innych szkołach, będzie się prezentowało wspaniale.Na razie przyjmąimigrantów, żeby zdobyć pieniądze na czynsz i renowację.Powiedzmy trzydzie-ści procent wynagrodzenia pójdzie na koszty mieszkania.To chyba całkiemszczodra propozycja.Morris odkręcił kran.W rurach coś zajęczało przeciągle, a zkurka pociekło parę kropel rdzawej wody.- Fiat experimentum in corpore vili*39 - powiedział tylko Forbes, tym razemodmawiając przetłumaczenia.39* Niech doświadczenie odbędzie się na przedmiocie bez znaczenia.RLTJadąc w stronę Valpanteny znacznie szybciej, niż pozwalały przepisy, Morrispomyślał, że ma prawo do euforycznego nastroju, jaki ogarnął go w tej chwili.Ilekroć coś mu się nie układało, był dla siebie bezlitosny, wobec tego w pełni za-służył sobie na obecny wzlot, gdyż tym razem zaplanował wszystko idealnie, codo najdrobniejszego szczegółu.Skoro tak, trudno mu było nie czuć dumy i rado-ści.W końcu życie było grą.Grą, w której obecnie wygrywał.- Czyż nie mam racji, Mimi, cara? - sięgnął po słuchawkę telefonu, ale zarazodłożył ją z powrotem.Były momenty, kiedy czuł, że powinien raczej trzymaćsię ziemi.Na kontakt z Mimi przyjdzie czas, kiedy będzie jej naprawdę potrze-bował.Kwamego znalazł na wielkim skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną zaraz przycmentarzu, jak zwykle myjącego szyby samochodowe za drobną opłatą.Tenwielki, czarny chłopak wiedział, że Morris ma miękkie serce, więc od razu zbli-żył się do mercedesa z wiadrem w dłoni.Morris płonął z niecierpliwości, żebynatychmiast zacząć działać.Mimo to pozwolił chłopcu zwilżyć szybę i zaatako-wać ją gąbką.Zwiatło zmieniło się na zielone i samochody przed nim oraz te sto-jące na lewym pasie wolno ruszyły do przodu.Kwame pracował w skupieniu,zdrapując przyklejone do szyby owady.Kierowca z tyłu zaczął trąbić.Morris niedrgnął nawet.Teraz trąbili już wszyscy.Ta słynna włoska niecierpliwość! Kwa-me uniósł głowę.Ich oczy spotkały się przez lśniącą jak lustro szybę.Podobniejak przy dwóch poprzednich okazjach, kiedy wszystko odbyło się według tegosamego schematu, na jego czarnej twarzy odmalował się wyrazny błysk porozu-mienia.Morris był tego całkowicie pewien.Opuścił szybę, ale zamiast wręczyćchłopcu zwyczajowe tysiąc lirów, gestem nakazał mu wsiadać.Odczekał jeszczejakieś trzydzieści sekund, dopóki światło nie zmieniło się na żółte, po czymzwolnił sprzęgło i ruszył z miejsca.Doprawdy nie było żadnego powodu, żebykierowcy reagowali tak agresywnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]