[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy stałam przed tobą, ująłeś obie moje dłonie.- Myślę, że ty także to wiesz - powiedziałeś powoli.- %7łe musimy próbować nawzajemsię zrozumieć.I musimy zadawać sobie pytania, które pomogą nam zrozumieć innych.Tomoże ranić, ale naprawdę musimy.Matka nauczyła mnie, żeby nie czekać na wyjaśnienia iich nie udzielać.%7łeby bez pytania akceptować to, co nieakceptowalne. Nie ma ulgi.Prawdamoże być także bolesna.Niepraktyczna , mawiała.Teraz wiem, że się myliła.%7łe ja sięmyliłem.Szliśmy powoli, w milczeniu.Gdy mijaliśmy szczyt i schodziliśmy z powrotem dodomu, zauważyłam, że słońce przebija się przez czystą białą gazę.42- Usiądz tu przy stole, a ja coś ugotuję.Wróciliśmy póznym popołudniem, niebo nie tyle pociemniało, ile niepostrzeżenieprzybrało na noc inny odcień bieli.Chłód z zimnego morza powoli ściągał na ląd, w miarę jaksłońce zachodziło, i zanim zdjęłam sweter, dołożyłam do ognia w starym piecu w kuchni.- Niczego nie musisz robić, po prostu posiedz sobie - powiedziałeś i wysunąłeśkrzesło.- Otworzę butelkę wina i będziesz sobie popijać, a ja będę gotować.Zdjąłeś płaszcz, powiesiłeś go na oparciu krzesła i podszedłeś do zlewu, żeby umyćręce.- Miałem nadzieję, że zabierzesz mnie, żeby zastawić na noc sieci na okonie.Pokolacji - powiedziałeś, obracając się.Patrzyłam na twoje plecy i zastanawiałam się, comyślisz.Jak dotąd dzięki ostrożności jakoś nam idzie.- Nigdy nie zapomniałem smaku pieczonych okoni.- Wytarłeś ręce i przeszedłeś dospiżarni.- Ale dziś wieczorem będzie mięso.Siedziałam, opierając stopy na rozpórce starego drewnianego krzesła, splecione ręcetrzymałam na stole przed sobą.- Szedłem uliczkami �stermalmshallen i zastanawiałem się, co kupić, co przynieść.Dziczyzna, ryba, pieczywo, owoce i warzywa - wszystko tak pięknie ułożone.Tam gdziemieszkam, właściwie nie ma takich miejsc - powiedziałeś.- Można kupić najświeższeprodukty - warzywa, ryby, mięso.Ale to co innego.To jest.- Wydawało się, że poszukujeszwłaściwych słów.- To jest naiwne.Nie ma historii.I żeby zrobić z tego smaczne jedzenie,trzeba więcej dać z siebie.Tutaj odnosi się wrażenie, że wszystko jest już przeznaczone dokonkretnych potraw.Towarzyszy temu gotowa koncepcja.- Na twoich ustach pojawił się tensam zakłopotany uśmiech.Trochę zawstydzony, pomyślałam.- Może właśnie dlatego tak bardzo lubię targ.To, że każde stoisko, każdy produktjakby zapowiada mi swoją historię, swój cel.%7ływe zapachy i faktury.Wyczarowują całedziedzictwo kulturowe.I jakoś czuję się tak, jakbym miał swoje miejsce.Rozmawiałeś, nie przerywając pracy, obierałeś, ciąłeś, ubijałeś.- Targ wygląda dokładnie tak samo, może jest trochę elegantszy.Tak, jakby przeszedłdelikatny lifting, bardzo profesjonalnie zrobiony, pozostawiający osobowość w stanienienaruszonym.Otworzyłeś jedną z toreb i wyciągnąłeś paczkę, która wyglądała tak, jakby zawierałamięso.- Kupiłem dziką kaczkę.- Spojrzałeś na mnie, uśmiechając się lekko, jakbyś sięzastanawiał, czy może za bardzo się starasz.Odwzajemniłam uśmiech.I uświadomiłam sobie,że był autentyczny, że rozgrzał mnie tak jak nic od bardzo długiego czasu.- Kupiłem seler korzeniowy, sałatę delikatesową, mrożone czerwone porzeczki na sos.I suszone grzyby.Patrzyłam na ciebie i przez chwilę pomyślałam, że widzę na twojej twarzy grymaspoczucia winy.Tak, jakby zawstydziła cię ta oczywista rozkosz sprawiania mi tejprzyjemności.Szybko zniknął i uznałam, że może zle cię rozumiem.- O tej porze roku nie było świeżych - ciągnąłeś po krótkiej pauzie.A potem, jakbyśwłaśnie sobie przypomniał: - Ooo, a tu jest puszka kawioru.Pomyślałem, że moglibyśmyzjeść, gdy będę gotował.Masz toster? - Wstałam i zza desek do krojenia wyjęłam z półkitoster.- To będzie pasowało do kawioru - powiedziałeś i postawiłeś na stole schłodzonąbutelkę.Usiadłam z powrotem i patrzyłam, jak zaczynasz przygotowywać kaczkę, obieraćseler.I przypomniałam sobie wieczór, gdy po raz ostatni zastawiliśmy sieci na okonie.Wieczór, gdy byłeś jeszcze szczęśliwy.Ostatni wieczór szczęścia, jaki ci dałam.- Ja będę wiosłować.Ty usiądz sobie tam, naprzeciwko mnie - powiedziałam.Byłeśwyraznie zagubiony, ale pełen zapału, tak chciałeś pokazać, że możesz funkcjonować wmoim świecie.Było pózno, dochodziła północ, ale wciąż ciepło, jakby intensywny upał dniautrzymywał się w ciemnej wodzie.Był sierpień i pełny księżyc siedział wysoko na czarnymniebie.Patrzyłeś na mnie, a ja ustawiałam wiosła, jakby wszystko, co robię, było godnepodziwu.- Jesteś tu tak cudownie swobodna, Cecylio - powiedziałeś.- Tak zadomowiona.-Siedziałeś z rozsuniętymi stopami, pochylony do przodu, ręce oparte na kolanach, wzrokutkwiony we mnie.I chyba byłeś całkiem szczęśliwy.Odwróciłam spojrzenie i patrzyłam naswoje stopy.- Jesteś piękna, Cecylio - powiedziałeś powoli.Podniosłam wzrok i spojrzałam naciebie.W przyćmionym świetle twoja blada twarz świeciła jaśniej niż księżyc.Trzymałamwiosła nad powierzchnią wody i jak tylko mogłam, przeciągałam tę chwilę.Potemzanurzyłam wiosła w ciemnej, lekko zmarszczonej wodzie.Gdy dotarliśmy na wyspę,przerwałam na chwilę, zanurzając wiosła, a ty niepewnie stałeś i podnosiłeś sieć.Powiedziałam ci, żebyś przeszedł na dziób i wszedł na przednią ławkę, i przestępując przezwiosło, przytrzymałeś się mojego ramienia.Aódz kołysała się łagodnie.W końcu usiadłeś,zostawiając sieć częściowo w wodzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
�