[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa dziś, trzy jutro.Miałam tylko nadzieję, żenie będę miała do czynienia z wieloma chłopakami i psami.Kelnerka przyniosła jedzenie i Sonterra odzyskał humor.Wystarczyło trochę cukru.Pochłonęłam mojego cheesebur-gera w sekundę, praca detektywa sprawiła, że natychmiastzgłodniałam.Zjedliśmy nasze posiłki w spokoju i wróciliśmy do samo-chodu.Prawie współczułam Sonterze, biedak, znowu musiałulokować się w tej puszcze.Moje współczucie nie było peł-ne, bo gdyby pilnował swojego nosa i ulokował swój sza-cowny tyłek we własnym samochodzie, nie miałby tego pro-blemu. Pierwsze spotkanie umówione było na dziesiątą trzydzie-ści.Podjechaliśmy przed dom na przedmieściach o czasie.Pan i pani Dorsett zgodzili się porozmawiać ze mną o swojejcórce, Sarze Ann, która zmarła w kilka dni po operacji, któ-rą wykonał Justin Netherton.Sonterra nacisnął dzwonek, w lewym ręku miał przygo-towaną odznakę.Wyglądał żałośnie.Znowu byłam o krokod współczucia, ale w porę się opanowałam.Drzwi otworzyła pani Dorsett, szczupła kobieta o miłejtwarzy, około siedemdziesiątki.Jej oczy miały kolor jasno-niebieski.Spojrzała na mnie, potem na Sonterrę.- Nazywam się Clare Westbrook - powiedziałam cicho.- Jestem tu, żeby przyjąć państwa oświadczenie w sprawieśmierci córki.Byliśmy umówieni?Starsza pani wpatrywała się pytająco w Sonterrę.Jegozarost nie dodawał mu powagi.- A kim pan jest? - zapytała.Sonterra podniósł odznakę.- Detektyw Anthony Sonterra, policja w Scottsdale.-Jestem tu nieoficjalnie.Pani Dorsett spojrzała na odznakę, westchnęła i cofnęłasię, żeby wpuścić nas do środka.- Mój mąż czeka na państwa na patio - powiedziałaoficjalnym tonem.- Proszę za mną.Poszliśmy za nią przez duży salon.Sonterra potarł ręką poli-czek, prawdopodobnie żałując, że nie użył jednej z maszynek.Nad rzezbionym kominkiem wisiał portret roześmianej170 dziewczyny o gęstych, brązowych włosach i pełnych radościoczach.Wydawało mi się, że kobieta patrzy na mnie, Son-terrę i wciąż pogrążoną w żalu matkę, kiedy szliśmy w stro-nę patio.Pan Dorsett siedział przy stole w cieniu wielkiego para-sola w zielonobiałe pasy.Miał na sobie szorty i drogą spor-tową koszulę.Był zdrowo opalony.Nie miał wiele włosów,ale wzrok miał doskonały.%7łałowałam, że wybrałam dżinsy i bawełnianą bluzkę.Więcej bym zdziałała, mając na sobie jeden z tych boskich,konserwatywnych kostiumów.Pan Dorsett wstał i wyciągnął w moją stronę rękę.- Zapewne pani Westbrook - powiedział.- Nazywamsię Evan Dorsett.Skinęłam głową, ściskając wyciągniętą dłoń i sztywnoprzedstawiłam Sonterrę jako przyjaciela.Pani Dorsett poprosiła, żebyśmy usiedli, i weszła do do-mu.Po chwili wróciła z tacą, na której stał dzbanek mrożo-nej herbaty i cztery wysokie szklanki.Byłam strasznie spra-gniona, więc w duchu pobłogosławiłam tę kobietę.Po krót-kiej wymianie zdań o pogodzie, wyjęłam z teczki notatnik ikilka długopisów.Sonterra rozejrzał się po ogrodzie, w którym był basen,zabudowane miejsce do grillowania i piękne krzaki róż.- Aadnie tu - powiedział.Kopnęłabym go pod stołem, gdybym mogła.W końcu tobyło moje przedstawienie, ale zaraz zorientowałam się, żepowinnam mu podziękować, bo państwo Dorsett odetchnęliz ulgą po jego uwadze.Jakimś cudem tymi słowami zdołałzdobyć ich zaufanie.- Dziękuję - powiedział Evan Dorsett.- To był nasz zimowy dom, dopóki Evan pracował -dodała pani Dorsett.- Wychowaliśmy Sarę Ann w Cincinna-ti i żałuję, że kiedykolwiek stamtąd wyjechaliśmy.Położyłam na stole jedną z moich wizytówek.- To na pewno nie jest dla państwa łatwe - powiedzia-łam.171 - Ale, jak państwo wiedzą, mam kilka pytań dotyczą-cych śmierci państwa córki.To rutynowe pytania.Na policzki pani Dorsett wstąpił rumieniec.Pomimozmarszczek nietrudno było odgadnąć, że w młodości byłapięknością, tak jak jej córka.- Nie było niczego rutynowego w śmierci Sary Ann- powiedziała.- Poszła do tego rzeznika, kiedy Evan ija pojechaliśmy do moich kuzynów w Michigan.Kiedy wró-ciliśmy, znalezliśmy ją w jej sypialni.Miała wysoką go-rączkę, była owinięta w bandaże.Majaczyła, nawet nas niepoznała.- Tak mi przykro - powiedziałam.- Ale, mimo to, chce pani bronić tej kanalii?- Eleonor - odezwał się łagodnie pan Dorsett.- Każdyma prawo do obrony i uczciwego procesu.Wiesz o tym.W oczach Eleonor pojawiły się łzy.- A co z Sarą Ann? - zapytała.- Czy ona miała uczciwyproces?- Proszę mi opowiedzieć, co się stało - wtrąciłam deli-katnie.Nie miałam odwagi spojrzeć w oczy Sonterrze.Zbytdobrze wiedziałam, co bym w nich zobaczyła.- Miała dziewiętnaście lat - powiedział Evan.- Właśniedostała się na uniwersytet.Sara Ann była piękną dziewczy-ną, ale martwiła się o swoją figurę.Jej przyjaciółka powięk-szyła sobie piersi i Sara Ann chciała zrobić to samo.Eleonori ja odmówiliśmy sfinansowania operacji.Wydawało namsię, że taki zabieg może być niebezpieczny dla zdrowia.Pozatym wydawał nam się absolutnie niepotrzebny - urwał iprzez chwilę obracał w ręku szklankę.- Sara Ann była upar-ta i niezależna, miała swoje konto oszczędnościowe - wszkole średniej i latem pracowała.Kiedy pojechaliśmy doMichigan, poszła do Nethertona, a ten wykonał zabieg.Pani Dorsett siedziała wyprostowana na swoim krześlespięta, jakby obawiała się, że rozpadnie się na drobne kawa-łeczki, jeśli rozluzni mięśnie.Współczułam jej.- On ją zabił - powiedziała,172 - Eleonor - powiedział miękko Evan.Wziął jej dłoń wswoją i uścisnął.- Wdała się infekcja - ciągnęła Eleonor, patrząc w dal.- Ten tak zwany lekarz posłał ją do domu nazajutrz po ope-racji.Leżała w swoim pokoju w pustym domu, cierpiąc, zbytsłaba, by wezwać pomoc.Zawiezliśmy ją natychmiast doszpitala.Zmarła dwie godziny pózniej.Wreszcie odezwał się Sonterra.Grał dobrego policjanta,wiedziałam o tym.Mnie wystawiał jako tego złego.- Czy były jakieś wyrazne wskazania na zaniedbanie zestrony dr Nethertona? - zapytał.Znalazłam pod stołem jego nogę i kopnęłam go w kostkę.- Mogę pokazać panu teczkę pełną takich wskazań -powiedziała pani Dorsett.- Dam panu kopię naszej doku-mentacji.Wstała, ale Evan przytrzymał jej ramię.- Ja pójdę - powiedział czule.- Ty dopij swoją herbatę.Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.Spokojnie piliśmyswoje napoje.Miałam zamiar rozprawić się z Sonterrą naosobności.Teczka zawierała kilka kserówek spiętych razem.Przej-rzałam je.Zawierały raport ze szpitala i raport z autopsji -zastanawiałam się, czy Dorsettowie mieli odwagę, żeby towszystko przeczytać.Papiery zawierały również listę osóbgotowych zeznawać przeciwko Nethertonowi.Resztki zjedzonego przed chwilą cheeseburgera podeszłymi do gardła.- Ten człowiek to potwór - powiedziała Eleonor.Chciał nas przekupić.Tak jakby jakiekolwiek pieniądze mo-gły przywrócić życie Sary Ann.Powiedzieliśmy, żeby zabrałte swoje pieniądze.Chciałabym, żeby prawo go dosięgło iżeby wylądował w więzieniu, tam, gdzie jest jego miejsce.Zagryzłam górną wargę.- Mogę zatrzymać te dokumenty? - zapytałam, trzyma-jąc rękę na kilku kartkach, opisujących okrutny koniec życiamłodej dziewczyny.- Proszę to wziąć - powiedział Evan.- Może, kiedy173 przeczyta pani te papiery, zmienni pani zdanie i nie będziereprezentowała tego człowieka.- Sara Ann była pewnie państwa jedynym dzieckiem -powiedział Sonterra, jego oczy były pełne współczucia.Prawdopodobnie taki wniosek wysnuł, widząc portret wsalonie.Takie też zresztą były moje przypuszczenia.Pozatym portretem nie było innych fotografii [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •