[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z dołu dobiegały ich pełne furii okrzyki i przekleństwa.Julian wyprostował się, gorączkowo szukając drogiucieczki.Portia podążyła za jego wzrokiem ku witrażowemuoknu w przeciwległym końcu galerii i ze zdumienia otworzyła usta.- Chyba nie zamierzasz.Wiesz przecież, że nie potrafięsię zmienić w nietoperza.- Mam nadzieję, że nie będziesz musiała - odrzekł ponuro.- Trzymaj się mnie z całych sił, jakby od tego zależałotwoje życie.Co zresztą może okazać się prawdą.Nie zostawiając jej w tej sprawie większego wyboru,zerwał się do biegu.Mknął ku oknu, sadząc długie susy.Ciche jęki Portii zmieniły się w głośnie zawodzenie.Zacisnęła powieki i ukryła twarz na jego szyi dokładnie w chwili,kiedy wybił się i skoczył, a witraże w oknie eksplodowałytysiącem kawałków szkła we wszystkich kolorach tęczy.ortia otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą anielskiPchór.Cherubinki siedziały na płynących po błękitnymniebie białych obłoczkach i pulchnymi palcami uderzaływ struny złotych lir.- O, dobry Boże - szepnęła.- Umarłam!Szybko przycisnęła dłoń do ust.W tych okolicznościachwzywanie imienia Boga nie było mądrym pomysłem.Cherubinki drwiąco uśmiechały się do niej z góry, a dołeczkiw ich rumianych policzkach stawały się coraz głębsze.DuszaPortii być może przebywała teraz na jakiejś osobnej chmurce,w zacisznym kącie tego raju, ale jej ciało najprawdopodobniejspoczywało na środku zarośniętego chwastami dziedzińcaw Chillingsworth Manor, nienaturalnie poskręcanie i połamane.Przynajmniej Julianowi nie grozi ponura perspektywaśmierci, pomyślała z żałosnym westchnieniem.Pewnie zarazpo tym, jak spadli bezwładnie na ziemię i ona zginęła, Julianskoczył na równie nogi, otrzepał się i ruszył do Londynu, żebyrozpocząć nową butelkę porto i zagrać w pokera.Z niewiadomego powodu nagle zirytowana wesolutkimiminami aniołków, oderwała od nich wzrok.- O, dobry Boże! - powtórzyła, tym razem zupełnieinnym tonem.Obraz, na który padł jej wzrok, miał zdecydowanie pogańską naturę.Najbardziej interesująca z postaci - pół człowiek,pół łabędz - najwyrazniej narzucał się krągłej, niemal nagiejmłodej kobiecie.Choć z panieńską skromnością przyciskałado piersi strzępy podartej sukni, jej rozchylone usta i nieprzytomny wzrok dawały patrzącemu jednoznacznie do zrozumienia, że drapieżne awanse napastnika sprawiają jejprzyjemność.- Ojej - wyszeptała Portia.Musiała odwrócić głowę nabok, żeby w pełni docenić wszystkie elementy tej sceny.Poczuła, że jej policzki oraz inne, mniej przyzwoite częściciała robią się gorące.Nie mogła tego opanować, chociaż sięstarała.To uczucie ostatecznie ją otrzezwiło i przegoniło z jejgłowy resztki snu.W tej samej chwili zdała sobie sprawę,że nie płynie na obłoku, spoglądając w niebo, ale leżyna puchowym materacu i patrzy na wyblakły fresk na ko-pułowato sklepionym suficie, namalowany przez jakiegośartystę, który zapewne już od dawna nie żył.Niewinneaniołki przysiadły obok wielu innych, o wiele mniej niewinnych postaci z greckiej mitologii, włączając w to podstępnego boga Zeusa, który zamienił się w łabędzia, żebyuwieść niczego się niespodziewającą, ale też nie całkiemoporną Ledę.Portia usiadła na łóżku i z przerażeniem zdała sobie sprawę, że ma na sobie jedynie cienką, jedwabną halkę.Głębokowycięty dekolt obnażał jasne ramiona i dużą część piersi.Przyłożyła rękę do szyi i stwierdziła, że złota obroża równieżzniknęła.Najwyrazniej ktoś uwolnił ją z łańcuchów, ale teżpozbawił ubrania.Ten ktoś także wyjął grzebienie z jej włosów i starłz twarzy pudrową maskę.Co dziwne, bardziej poruszałaPortię wizja Juliana delikatnie ścierającego puder z jej policzków niż rozsznurowującego sztywny gorset jej sukni.W pobliżu łóżka stało kilka świec, ale ich płomieniebardzo nieznacznie rozjaśniały panujący w pomieszczeniumrok.Gęste kurtyny pajęczyn zwisały ze sczerniałych mosiężnych kandelabrów, kołysząc się jak postrzępiona koronka w podmuchach niewidocznego przeciągu.Zastygłana niebie perła księżyca zaglądała przez okno o małychszybkach, umieszczone tuż pod sufitem w odległym końcupokoju.Podskoczyła, kiedy drzwi się otworzyły i do środka zajrzałJulian, z przerzuconym przez ramię wełnianym kocem.- To chyba jest odpowiedz na jedno z moich pytań - powiedziała, podciągając wyżej dekolt halki.- Na pewno nietrafiłam do nieba, bo tam nie spotkałabym ciebie.Ukłonił się z żartobliwą przesadą.- Książę ciemności do pani usług, milady.Wzburzone wiatrem włosy i błyszczące, ciemne oczysprawiały, że doskonale nadawał się do odgrywania tej roli.Złośliwy chochlik, który skradł jej suknię, najwyrazniejzabrał Julianowi surdut, kamizelkę i buty, zostawiając gotylko w białej, płóciennej koszuli i kremowych spodniach.Rozwiązany fular zwisał luzno pod jego szeroką, mocnąszyją.Z przepraszającym uśmiechem rzucił jej koc.- Rozpaliłbym ogień w kominku, ale obawiam się, że tonie jest moja najmocniejsza strona.Portia zrozumiała, co chciał powiedzieć.Przecież jednazabłąkana iskra mogła sprawić, że cały stanąłby w płomieniach.Zarzuciła koc na ramiona, a Julian usadowił się w pozłacanym fotelu o miękkich oparciach, stojącym niedalekołóżka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]