[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zakrztusiłem się, gdy kawał odgryzionej skóry wpadł mi do gardła.Ledwo udawało mi się złapać oddech, on zaś ze świstem wciągał powietrze przezwygryzioną dziurę w policzku.Waliłem na oślep, bo krew zalała mi oczy.Nie miałem pojęcia, co dzieje się zKelly, ale też niewiele mnie to w tej chwili obchodziło.I tak nic nie mogłem dlaniej zrobić.Jeśli nie załatwię McGeara, to oboje jesteśmy skończeni.Starałem się odsunąć pistolet od siebie, a jednocześnie skierować w jegostronę.Wszystko jedno gdzie, byle w niego.Palcem wcisnąłem jego paluch na cynglu i zwolniłem chwyt na zamku.Mc- Gear wrzasnął jeszcze głośniej.Dwie pierwsze kule poszły w powietrze, ale ja dalej dociskałem jego paluchna cynglu.Kolejna kula trafiła go w biodro, a następna w udo.McGear osunął sięna ziemię.Cisza, która nastąpiła była wręcz ogłuszająca.Tak mi się wydawało.Wszystko zatrzymało się jak w stop-klatce.Po chwili, może sekundzie, może dwóch, usłyszałem krzyk małej.Darła sięjak wariatka.Najważniejsze, że była w budynku.Byłem zbyt oszołomiony, żebypobiec do niej, a poza tym dusiłem się, bo kawał skóry McGeara nadal tkwił mi wgardle.Bolało mnie wszystko, nie miałem nawet siły podnieść głowy, miałem wra-żenie, że mięśnie karku przestały funkcjonować.McGear wił się na podłodze, cały we krwi.- Nie zabijaj mnie, daruj - błagał.W odpowiedzi zrobiłem mu to, co on mnie.Skoczyłem na niego kolanami,złapałem pistolet i wcisnąłem mu go w gardło.Jeszcze żył, a przynajmniej woczach tliło się życie.- Dlaczego załatwiliście Keva? - spytałem, wyciągając lufę z gardła, żebymógł odpowiedzieć.Patrzył na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co.- Mów - syknąłem - muszę wiedzieć.- Nie wiem, o co ci chodzi - wystękał, a jego spojrzenie świadczyło, że chybamówi prawdę.- A co jest w tym komputerze?Tym razem odpowiedział błyskawicznie:- Odpieprz się.Znów wcisnąłem mu lufę w gardło.- Patrz na mnie - szepnąłem miękko, niemal po ojcowsku.Spojrzałem muprosto w oczy i zrozumiałem, że nie puści pary z gęby, choćby nie wiadomo co się działo.Był na to zbyt cwany.Sam się odpieprz - pomyślałem i nacisnąłem spust.26Odetchnąłem głęboko, przetarłem oczy, bo po strzale krew McGeara bluznęłami w twarz, i starałem się jakoś ogarnąć.Powoli.Jeszcze jeden głęboki oddech ichwila zastanowienia, co dalej.Nie ma wątpliwości, że za moment zjawią się gliny.Ktoś musiał usłyszećstrzały i zawiadomił policję, a przynajmniej tak trzeba zakładać.Nadal słyszałemkrzyk Kelly, a więc ciągle jeszcze była w budynku.To dobrze.Najważniejszy jest sprzęt.Poderwałem się na nogi i chwiejnym krokiemprzeszedłem do drugiego gabinetu.Wyjąłem dyskietkę, wyłączyłem stację ztwardym dyskiem, wrzuciłem wszystko do torby i wycofałem się do głównegopomieszczenia.McGear leżał na podłodze skulony jak Kelly we śnie, tyle że to, co zostało ztwarzy, było jak ogromna, krwawa pizza, spod której szara masa z mózgu spły-wała na ziemię.Zarzuciłem torbę na ramię, wyszedłem na korytarz, odszukałem swojego siga.Czas teraz odnalezć Kelly.Nie będzie to trudne.Nadal krzyczała, więc wystarczypójść za jej głosem.Szarpała za klamkę drzwi przeciwpożarowych.Całe plecy miała we krwi,pewnie mojej.Piszczała, podskakiwała, waliła piąstkami w drzwi, była w kom-pletnym szoku.Chwyciłem ją za ramię.- Uspokój się! - krzyknąłem i chyba zle zrobiłem.Mała zaczęła się wyrywać.Nie puszczałem.Odwróciłem ją ku sobie i spoj-rzałem w oczy.- Uspokój się i posłuchaj.Chcą cię zabić, rozumiesz? Zabić!Nadal próbowała się wyrwać i krzyczała jak oszalała.Zamknąłem jej usta dłonią.Z trudem łapała powietrze przez nos.- Oni chcą cię zabić - powtórzyłem z mocą, na tyle spokojnie, na ile zdołałem.- Rozumiesz? Przestań wreszcie krzyczeć.Uspokój się.Ucichła i przestała się szarpać.Puściłem ją.- Daj mi rękę.Jej dłoń była miękka i bezwładna.- Uspokój się.Musisz mnie słuchać.- Zwidrowałem ją oczami, a ona patrzyłana mnie niewidzącym wzrokiem.Azy jak groch płynęły jej po policzkach, alewidać było, że stara się powstrzymać szloch.Otworzyłem drzwi.Zimne i wilgotne powietrze smagnęło mnie w twarz.Byłem jak ociemniały, niczego nie widziałem, nie nawykły do mroku wzrokodmawiał posłuszeństwa.Niemal po omacku zacząłem schodzić po metalowychstopniach klatki przeciwpożarowej, ciągnąc małą za sobą.Kroki niosły się echempo całej okolicy, ale nie zważałem na to, i tak już narobiliśmy dość hałasu.Gdy zsunęliśmy się na ziemię ruszyłem biegiem w stronę płotu.W połowiedrogi potknąłem się i zaryłem nosem w błoto.Kelly znów zaczęła ryczeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •