[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamek Marji pogrążył się w ciszy, Auroramieszkała tam teraz całkiem sama, co, zdaniem Reiny, nie było dla niej ani trochę dobre.Zaledwie po dwóch tygodniach zaczęła się zmieniać w dziwaczkę.Rzadko przychodziła jużposiedzieć w słońcu pod ścianą domu, gdzie gromadziły się dziewczęta, zajmując ręcehaftowaniem.Nie przyjmowała też zaproszeń Johanny do stołu, żywiła się widocznie samymitylko podpłomykami i tym, co zdołała w nią wmusić najstarsza ze służących.Nie, to nie może być zdrowe.Może czuje się urażona, dlatego że matka ją zostawiła, aona chciała wybrać się razem z nią? Ale Johanna tak prosto, jak się to tylko dało,wytłumaczyła Reinie, że Astrid w sprawy, jakie załatwiała w mieście, na pewno nie chciałabywłączać córki.Być może miała tam zalotnika albo też, mówiąc wprost, kochanka.Reina, słysząc to, nawet nie mrugnęła.Johanna nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.Aatwiej było jakby pogodzić się zmałymi wyskokami Astrid aniżeli z tym wstydem, jaki ściągnęła na nich Ingalill.Wyglądałojednak na to, że Reina jakoś już to zaakceptowała.- Kiedy ona przyjedzie? - spytała krótko.- Przypuszczam, że w ciągu przyszłego tygodnia.Reina westchnęła.- Na pewno więc przyłączy się do zabawy świętojańskiej i znów narobi nam wstydu.- O, nie, nie - oświadczyła Johanna surowo.- Będzie wtedy pracować.W ten wieczór,tak jak i we wszystkie pozostałe, dopóki nie skończą się żniwa, całe zboże nie znajdzie siępod dachem i nie zbierzemy kapusty z pola.A jeśli to nie wystarczy, umieszczę ją na służbiew przytułku dla umysłowo chorych, potrzeba tam rąk do pomocy, a muszę przyznać, że wtym roku obowiązkowe prace zabierają najmłodszej służącej znacznie więcej czasu, niż mi sięto podoba.Reina kiwnęła głową.To była naprawdę straszna robota.Johanna jednak osobiściestawiła się na zebraniu tych, którzy zarządzali kasą ubogich, przedłożyła swoje plany i zdołaławszystkich na nie namówić.Krewni mieli po kolei, co roku, oddawać do dyspozycji jednąsłużącą na miesiąc tak, aby najnędzniejszymi mieszkańcami wioski opiekowano się wzadowalający sposób.Ci, którzy nie mieli służby, musieli pracować sami.W ten sposóbpomimo wszystko aż przez jedenaście miesięcy mogli zapomnieć o ciążącej na nichodpowiedzialności.Dla większości była to wielka ulga.Dom wariatów był stale pełen, ponieważ poza nieszczęsnymi pozbawionymi rozumuw domu wysoko na zboczu umieszczano także najbardziej niedołężnych starców nadożywociu.Dostawali tam dość żywności, by przeżyć, trochę się też nimi zajmowano.Wielujednak wolało raczej położyć się i umrzeć, gdy wyczuwali, że sił zaczyna już brakować, asurowa gospodyni nie zamierza zapewnić im schronienia ani przez minutę dłużej, niżnakazywało prawo.Reina pokiwała głową.Towarzyszyła niekiedy matce, gdy posyłano po nią z tego strasznego miejsca.Młodawariatka z rozdziawioną gębą urodziła tam zeszłego roku dziecko.Nie była w staniepowiedzieć, ani kto jest jego ojcem, ani nic innego.Sama, prosta dusza, przyszła na świat woborze i chociaż ciało jej dorastało i rozwijało się jak należy, to z głową coś było nie tak inigdy nie dało się tego naprawić.Dziewczyna w niewyjaśniony sposób zmarła dwa dnipózniej, dziecko zaś, leżące w szczurzym gniezdzie z resztek słomy i zniszczonychsienników, które nieszczęśnicy dzielili jak łoże, niechcący przydusił inny z mieszkańcówprzytułku.- Może Ingalill dobrze to zrobi, kiedy zobaczy, że inni mają jeszcze gorzej.Johannakiwnęła głową.- Ja też tak sobie pomyślałam.A jeśli będzie się dobrze sprawować, ludzie na pewnoto docenią.Może mogłybyśmy pozwolić nawet, żeby pomagała przy chorych.Reina wzruszyła ramionami.Nienawidziła jednak nawet myśli o tym, że Ingalill miałaby jej skraść tę odrobinęszczęśliwych chwil, które jeszcze dzieliła z matką.Johanna podeszła do córki i pogłaskała jąpo policzku.- Nie bój się.Dobrze wiesz, że jesteś warta dziesięciu takich jak ona.Mnie wcale sięto nie podoba bardziej niż tobie, ale kiedy ojciec mnie prosi, nie mogę mu odmówić.Zwłaszcza po tym wszystkim, co oni zrobili dla nas.Dla Benjamina.Reina pokiwała głową.Ale w brzuchu ją zapiekło.Jakby ostrzegawczo.Obecność Ingalill oznaczała jedno:Kłopoty.Zaczęło się już od razu, gdy tylko ciężka podróżna torba Ingalill stuknęła o deskę wpodłodze w najmniejszym pokoju.- Znalazłam pracę! Nie musicie się mimo wszystko więcej o mnie martwić.Umówiłam się już w Dosen, będę podawać jedzenie w karczmie.Obiecał mi roczniedwadzieścia talarów, chyba całkiem niezle, prawda?Johanna, słysząc to, aż otworzyła usta ze zdziwienia.- Ingalill, tak być nie może! Przecież dobrze wiesz, że młoda samotna dziewczyna niemoże się podjąć takiej pracy!- Ha! To przecież uczciwa robota, prawda? A z pijakami na pewno sobie poradzę.Wcale się ich nie boję! W dodatku przecież człowieka nie da się jednocześnie zastrzelić ipowiesić, Johanno.- Zaśmiała się głośno.- Nie jestem już dziewicą, jak dobrze wy i całyświat bez wątpienia wiecie!Johanna delikatnie ujęła ją pod rękę, pomogła zdjąć kaftan.- Ingalill, posłuchaj mnie teraz.Bendik, twoja matka i ja już zawarliśmy umowę.Dopóki nie skończysz dwudziestu lat, masz być nam posłuszna.A jeśli chcesz zachowaćnajmniejszą chociaż szansę na przyzwoite życie, na własną rodzinę, to jesteś uzależniona odnas.I od swego własnego rozumu!Bieganie w podkasanej spódnicy w karczmie! Słyszałaś kiedy o jakiejś dziewczynie,która wyszłaby za mąż po takiej służbie?O dziwo, Ingalill spuściła wzrok i już nie protestowała.- Będziesz mieszkać tu, u nas, i my na pewno znajdziemy dla ciebie zajęcie, a jeślichodzi o zapłatę, to jak się dobrze postarasz, na pewno nie będziemy chytrzyć.Jesteś przecieżmimo wszystko członkiem naszej rodziny.Ingalill przełknęła ślinę, ale oczu nie odrywała od desek w podłodze.Praca, praca!Oni tutaj tak marudzili o pracy, że wprost trudno było uwierzyć w to srebro i złoto, wtalary Marji kiszące się na dnie kufra.Ingalill nie mogła pojąć, że Johanna w ogóle zawracasobie głowę tymi cuchnącymi staruchami, tymi tłustymi babami o zapadniętych twarzach, i towe dnie i w nocy.Gdyby o nią chodziło, o, ona już umiałaby skorzystać z tego bogactwa w zupełnieinny sposób, aniżeli chodząc w samodziałowym fartuchu i grzebiąc w zaropiałych ranach!Uśmiechnęła się jednak lekko do Johanny.Tak mimo wszystko będzie najsprytniej, skoro sprawy przyjęły taki obrót.Pewnego dnia na pewno i tak uda jej się zetrzeć ten upokarzający uśmieszek z warg tejkobiety.Pewnego dnia to ona będzie bogatą gospodynią z kluczami do komory i spichrzaprzy pasku.Okropne zdarzenie z Torem - Rybakiem pójdzie w zapomnienie.Ba, matka uważała,że tu w Lyster nikt pewnie nigdy nawet się o nim nie dowie.Ważne więc, by zagrać we właściwe karty.W okolicy sporo jest zamożnych pierworodnych synów, w tej kwestii zdążyła już sięzorientować na świątecznej zabawie.I wielu z nich nie miało absolutnie nic przeciwko jejzainteresowaniu.Być może to, co się stało, wcale się tak zle nie skończy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]