[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mężczyzna i kobieta stoją przy jednej z chat, załamują ręce irozpaczają głośno, jakby zostawili wewnątrz coś niezmiernie cennego.Mary zagląda dośrodka i widzi maleńkie dziecko przykryte ruchomą kołdrą żerujących mrówek.Rzuca sięnaprzód, chwyta dziecko, wyciąga je na zewnątrz, nie zważając na bolesne ukąszenia.Jestciężkie, zimne, nieruchome.Mary patrzy z przerażeniem, jak matka wyrywa jej dziecko z rąk i wpycha pod wodę.Mężczyzna i kobieta przyglądają się jej z wdzięcznością, ale i zdziwieniem.Maryżąda, żeby natychmiast wydobyli dziecko na powierzchnię.Oboje posługują się narzeczemKuru i rozumieją ją, toteż ich zdziwienie jeszcze bardziej przybiera na sile.- Nie, pani - mówią.- To nie być dziecko.Wyjmują rzekome dziecko z wody.Mrówki potopiły się co do jednej, w rękachkobiety spoczywa sporych rozmiarów szynka.Mężczyzna dziękuje ruchem głowy, anastępnie wybucha śmiechem.Po chwili dołącza kobieta, a potem inni; w tym chórze Marybezbłędnie wychwytuje znajomy sarkastyczny rechot; odwraca się i dostrzega JamesaHenleya Batty ego w towarzystwie dwóch Fulani.Jest o jakieś pięć kilo tęższy niż wtedy,kiedy widziała go ostatnio, i znacznie bardziej zarośnięty, ale to bez wątpienia James.Ruszaw jego stronę i nagle uświadamia sobie z bolesnym skurczem serca, że on jej nie poznał.- James Batty.- Panna Kingsley - odpowiada, nie przestając się śmiać.- Wydawało mi się, że pan mnie nie poznaje.- Nigdy nie zdołałbym pani zapomnieć, panno Kingsley.W jego oddechu czuć woń rumu i tytoniu, nie golił się od wielu dni.Mary cofa się okrok, on zaś obraca się powoli, jakby chciał, żeby mu się dobrze przyjrzała, po czym mówi:- Mam nadzieję, że wszystko u pani w porządku? Słyszałem o pani rozmaite rzeczy.- Pisałam do pana.Wysyłałam listy przez kompanię Goldiego.Widziałam się z nimtego samego wieczoru co pan, w Londynie.- Ach tak.O ile wiem, prosiłem, żeby przekazał pozdrowienia.Właśnie wyruszałemdo Sierra Leone.- Goldie przekazał pozdrowienia, ale mnie zależało na tym, żeby zobaczyć się zpanem osobiście.Kłania się jej w pas.- Oto jestem.Prowadzi ją do jednego z pawilonów na bazarze, prawie całkowicie opustoszałego wzwiązku z atakiem mrówek.Informuje ją, że w Afryce Południowej szykują się poważnekłopoty i w związku z tym postanowił na dobre wrócić do Anglii.- Czy miewa pani kiedykolwiek uczucie, że widzi pani przyszłość?- Tylko wtedy, kiedy spodziewam się czegoś złego.- No więc ja właśnie dobrze wiem, co tu się będzie działo.Ten nieszczęsny, piękny,cholerny kontynent jest jak ogromny tort, na który wszyscy mają chrapkę.Nie chcę patrzeć,jak dzielą go na kawałki nasączone krwią tych ludzi.Co prawda nie zgodziłbym się wskoczyćz nimi do kąpieli, ale ich lubię, lubię z nimi handlować, lubię ich szczwane sztuczki ipoczucie humoru.Ich największy problem polega na tym, że ufają draniom, którzy chcą im towszystko odebrać.Tym cholernym, zaczytanym w Biblii sukinsynom.- Będą walczyć - mówi Mary.- Ci, których znam, będą walczyć.- Są na to za bardzo podzieleni.Za dużo plemion.Tamci o tym dobrze wiedzą.Wkońcu nie na darmo zbudowali imperium.- Mimo to będą walczyć.Batty kiwa głową, pogrążony w myślach, i chwieje się lekko na nogach.- Skoro tak, to znaczy, że są głupsi, niż myślałem.Zapłacą za to krwią.Ci nawybrzeżu nauczyli się dostosowywać, mówią nowym językiem.Są z tego dumni.A tamci.Zapłacą krwią.- Jest pan w jeszcze bardziej ponurym nastroju niż zwykle.- Powodem problemów w Afryce Południowej nie są czarni, tylko biali.Holendrzy ifrancuscy hugenoci.Burowie.- Słyszałam o nich.Batty kręci z uśmiechem głową.- Afrykanerzy - dodaje Mary.- Tak, tak.Wojna wisi na włosku.Transwal i Wolne Państwo Oranje przeciwkoKoronie.W Transwalu właśnie odkryto złoto, panno Kingsley.Już niedługo wszyscy będą się onie zabijać.- Nie dam się tak łatwo zniechęcić.- No cóż, tylko jedno z nas może mieć rację.Oby była to pani.Milczą przez jakiś czas.Batty obserwuje bez słowa, jak Mary usiłuje wymienić dwiekostki mydła na manierkę z wodą.Kobieta, z którą się targuje, jest czarna jak heban, ma pełnezmysłowe wargi i szerokie ruchliwe nozdrza.Mary w końcu proponuje jej brzytwę, a kobietabierze ją i daje w zamian manierkę.- Nie chcieć szynka? - pyta z uśmiechem na swoich niebywale mięsistych ustach.- Nie - odpowiada Mary z przesadną godnością.Batty parska śmiechem, wtóruje mu czarna kobieta, oboje rozmawiają w języku,którego Mary nie rozumie.Domyśla się jednak, iż rozmowa dotyczy jej, a konkretnie odwagi,z jaką pospieszyła na ratunek dziecku.- No dobrze - sapie wreszcie Batty, ocierając oczy załzawione od śmiechu.- Dokąd siępani tym razem wybiera?- Zamierzam zdobyć górę Kamerun.Wpatruje się w nią na tyle długo, aby nabrać pewności, że to nie był żart.- I to od wschodniej strony - dodaje Mary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]