[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po raz ostatni dała się zapędzić w kozi róg, przysięgła sobie,patrząc, jak stalowy dzwigar majestatycznie ląduje na swoim miejscu.Potem rozstanie się zfirmą Thornwaya i zacznie pracę na własny rachunek. Była im oczywiście wdzięczna za to, że umożliwili jej start, że pod ich okiemawansowała z asystentki na inżyniera konstruktora.Nigdy im tego nie zapomni.Jednaklojalność obowiązywała ją wyłącznie wobec Thomasa Thornwaya.Po jego śmiercipostanowiła jeszcze tylko doprowadzić tę budowę do końca i dopilnować, żeby TimThornway nie zrujnował firmy.Jednak nie będzie go przecież prowadzić za rączkę do końcażycia!Przystanęła, żeby wziąć zimny napój z lodówki, a potem kontynuowała obchód,kontrolując układanie stalowych dzwigarów.Charlie Gray, przydzielony Cody'emu nadgorliwy asystent, pociągnął go za rękaw.- Mam powiedzieć pannie Wilson, że pan tu jest?Cody przypomniał sobie, że sam kiedyś miał dwadzieścia dwa lata i bywał bardzoirytujący.- Chyba widzisz, że ma ręce pełne roboty - powiedział.Wyjął papierosa, a potemprzeszukał wszystkie kieszenie, zanim udało mu się znalezć zapałki.Miały etykietkę jakiejśknajpki z Natchez i były mokre od jego potu.- Pan Thornway chciał, żebyście się poznali.Usta Cody'ego drgnęły w uśmiechu.Właśnie myślał o tym, że chyba niezbyt trudnobędzie zawrzeć znajomość z Abrą Wilson.- Wszystko w swoim czasie.- Zapalił zapałkę, machinalnie osłaniając ją dłonią,chociaż powietrze było nieruchome i ciężkie.- Nie było pana na wczorajszym zebraniu, więc.- Tak.- No i co z tego, że go nie było? Wprawdzie ośrodek budowano według jegoprojektu, ale większość prac przygotowawczych nadzorował jego partner.Patrząc na Abrę,Cody zaczął żałować, że się tu wcześniej nie zjawił.Nieopodal stała duża kempingowa przyczepa.Cody ruszył w jej stronę, a Charliedeptał mu po piętach.Po wejściu do środka Cody wyjął z lodówki piwo, otworzył puszkę iusiadł obok przenośnego wentylatorka, gdzie, miał nadzieję, temperatura była o kilka stopniniższa.- Chciałbym jeszcze raz rzucić okiem na plany głównego budynku.- Proszę, mam je tutaj.- Charlie, jak posłuszny żołnierz, podał mu tubę z rysunkami,po czym cofnął się i stanął w pozycji na baczność.- Na zebraniu.- urwał i głośno chrząknął- panna Wilson powiedziała, że jako inżynier konstruktor chciałaby wprowadzić kilka zmian.- Naprawdę? - Cody rozsiadł się wygodniej na wąskiej wersalce.Słońce litościwiewypaliło pomarańczowo - zieloną tapicerkę, która przybrała nieokreślony, za to znacznie mniej agresywny kolor.Rozejrzał się za popielniczką, a nie znajdując jej, sięgnął po pusty ku-bek, po czym rozwinął arkusz.Z przyjemnością popatrzył na swój projekt.Budynek miał kształt kopuły, zwieńczonejlatarnią z witrażowego szkła.Umieszczone centralnie atrium otoczono piętrami biur, przez cobudowla zyska na przestrzeni.W atrium można będzie odetchnąć.Jaki sens ma przyjazd nazachód, jeżeli człowiek nie poczuje tu szerszego oddechu? Każde biuro będzie miało okna zgrubego, przyciemnianego szkła, zatrzymującego słoneczne promienie, a jednocześnieumożliwiającego podziwianie panoramy gór i całego ośrodka.Zaokrąglony hol na parterze umożliwiał łatwy dostęp do dwupoziomowego baru orazdo oddzielonej szklaną ścianą kawiarni.Goście będą mogli wjechać szklanymi windami albo wejść kręconym schodami napiętro, do jednej z trzech restauracji, lub udać się jeszcze wyżej, do którejś z sal klubowych.Cody pociągnął łyk piwa.Projekt, jego zdaniem, łączył w sobie humor i fantazję;stanowił udane zgranie nowoczesności z tradycją.Nie widział w nim nic, co wymagałobyjakichkolwiek zmian.I nie zamierzał się zgadzać na żadne zmiany.Abra Wilson będzie się musiała z tym pogodzić.Bez względu na to, czyjej się tospodoba, czy nie.Usłyszał odgłos otwieranych drzwi i podniósł głowę.Na widok wchodzącej kobietypomyślał, że z bliska prezentuje się jeszcze lepiej.Była trochę spocona, odrobinę zgrzana ichyba bardzo zła.Nie mylił się.Abra była rzeczywiście wściekła.Miała pełne ręce roboty, a przyszło jejjeszcze uganiać się za niesubordynowanymi pracownikami, którzy robili sobie nielegalneprzerwy w pracy.- Co ty tu robisz, do cholery?! - zaatakowała Cody'ego, który właśnie podnosił piwodo ust.- Każda para rąk jest mi teraz potrzebna na budowie! - Wyrwała mu puszkę, zanimzdążył przełknąć.- Thornway nie płaci wam za siedzenie na tyłku.Poza tym tu się nie pije wgodzinach pracy.- Odstawiła puszkę na stolik, walcząc z przemożoną chęcią, by ulżyćwyschniętemu gardłu.- Proszę pani.- próbował bardzo nieśmiało wtrącić Charlie.- O co chodzi? - ofuknęła go niecierpliwie.- Pan Gray, tak? Chwileczkę.- Wszystkopo kolei, pomyślała, ocierając wilgotnym rękawem spocony policzek.- Posłuchaj, koleś -zwróciła się do Cody'ego - jeżeli nie chcesz w tej chwili wylecieć, podnieś tyłek i zgłoś się dobrygadzisty. Cody słuchał jej z wyzywającym uśmiechem.Rozstrojona, resztką sił powstrzymaławybuch wściekłości.Podobnie jak chęć, żeby wyrżnąć go pięścią w tę jego bezczelną gębę.Kawał przystojnego drania, pomyślała z niechęcią.Takim facetom zawsze się wydaje,że jednym uśmiechem potrafią zażegnać kłopoty.Zresztą, zazwyczaj mają rację, ale z nią takinumer nie przejdzie.Chociaż lepiej mu nie grozić.Nie chce przecież mieć pózniej doczynienia ze związkami zawodowymi.- Tu nie wolno nikomu wchodzić - syknęła ze złością, zwijając rozłożone kalki.-Może gdyby ranek przebiegał bardziej gładko, nie byłaby taka żądna krwi.Rzecz w tym, żeten człowiek znalazł się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwym czasie.- Nie wolnogrzebać w planach.- Ciekawe, pomyślała, jaki kolor mają jego oczy ukryte za ciemnymiszkłami? Jeżeli ten facet nie przestanie się tak bezczelnie uśmiechać, chyba mu przyłoży.- Proszę pani.- powtórzył z rozpaczą Charlie.- Czego chcesz, człowieku? - Brutalnie odepchnęła jego rękę.Do diabła zuprzejmością! Wściekła i zgrzana, z impetem zaatakowała wymarzony cel, na którymwreszcie mogła się wyładować.- Gray, czy udało ci się wreszcie wyciągnąć tego genialnego architekta z wanny?Thornway chciałby się dowiedzieć, czy prace postępują zgodnie z harmonogramem.- No więc.- Chwileczkę - przerwała mu ponownie i zwróciła się do Cody' ego.- Zdaje się, żemiało już cię tu nie być.Chyba rozumiesz po angielsku?- Tak, proszę pani.- No to zjeżdżaj!Mężczyzna ruszył się z miejsca, choć wcale nie tak szybko, jak by sobie tego życzyła.Przeciągnął się leniwie jak kot, który chce zeskoczyć z parapetu, po czym wstał.Kiedyprzeciskał się między stołem a wersalką, nie przypominał wcale człowieka, któremu groziutrata pracy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •