[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.tego jeszcze nie stawało  rzekł Oleś  żebym ja sięzakochał i chciał żenić.  A, to miłosierdzie Boże!  krzyknął stary  a toć najprzedziwniejsza rzecz!a ja się o to co dzień modlę.Zlituj się! Tego ci trzeba, niech się raz skończy tozłote kawalerskie życie!Złożył ręce staruszek. Pewnie wam tego ani %7łurowicka, ani Grzegorz nie powie, bo oni radziwiecznie z nieładu korzystać, ale ja.Boże miłosierny!Oleś milczał smutnie. Panna nie ma nic, a ja mało! Wszystko fraszki, byleście się kochali.Spojrzał w oczy. A co więcej? Matka mi jej dać nie chce! Bodzicki aż drżał z niecierpliwości i ciągle wrękaw całował panicza. Ano, kiedy już mówisz, mów wszystko.Kto? co? z połowicznej rozmowy janic nie dojdę i nic też nie poradzę.Oleś powiedział mu wszystko, aż do bytności swej z Wilskim u hrabiny i listu.W milczeniu słuchał stary, zasępiony i chmurny, gładził perukę, usta zaciskał,mruczał.Gdy Oleś skończył, wyrwało mu się tylko: A do jakiegoż klasztoru ją odwiezie? Juściż z niego jej nie dobędziemy, gdy się raz tam dostanie!  westchnąłOleś.Bodzicki milczał. A w drodze też porwać niepodobna  zamruczał  nie te to dawne czasy,gdy się można było z tym uwinąć gładko, choć w biały dzień.dziś trudno.Narada, jak się domyślać było łatwo, nie doprowadziła do niczego.Najmniejszego nie było podobieństwa, aby się napaść udała; pan Aleksandercałą noc chodził zasępiony, wzdychając, łamiąc ręce i wyrzucając sobie, iż nanic stanowczego zdobyć się nie potrafi.Nazajutrz, nie spiesząc wcale, postanowił pojechać do miasteczka dlarozmówienia się z Francuzką.Roił jeszcze, że przecie ludzie dobrej woli i zamury klasztorne nieraz się dostawali.Bodzicki go pocieszał, jak mógł, a sam łzy ocierał.Wieczorem zaprzężonokonie i pan Aleksander ruszył do Parzygłowów.Tu przybywszy, naprzód doKurzejpiętki, potem do wszystkich zajazdów z kolei zaglądając, Francuzkinigdzie nie znalazł.Mogła się łatwo i podróż opóznić, i ona z przybyciem,postanowił więc nocować.Około godziny dziesiątej dopiero w nocy powóz, który stojąc we wrotach,poznał, zatoczył się do hotelu.Siedziała w nim zapłakana Francuzka, co przy jejcharakterze i usposobieniu było nadzwyczajnym.Zobaczywszy Olesia, rzuciłasię do drzwiczek i zawołała po francusku: Okropność! panna Julia w nocy uciekła! nie wiadomo dokąd!VI Można sobie wyobrazić wrażenie, jakie te wyrazy uczyniły na panuAleksandrze, który usłyszawszy je, naprzód rzucił się, jakby natychmiast chciałiść w pogoń za Julią; Francuzka, rozgorączkowana, spłakana, chwyciła go zarękę i gwałtem wciągnęła z sobą do gościnnego pokoju, gdzie naprzód padła nakanapę, bo jej dech zabiło wzruszenie i łzy gniewu.Zburzona jeszcze tak, że mówić nie mogła, a że ta burza miotała nią przez całądrogę do miasteczka, nadzwyczajne po sobie w umyśle i na organizmiezostawiła zniszczenia ślady.Nie mówiąc o tym, że loki były rozpuszczone,ubranie zaniedbane, ręce, które St.Flour pielęgnować była zwykła, w stanieopłakanym  twarz sama o dziesięć lat wydawała się starszą. Ale wysłuchajże pan, wysłuchaj.to nie widziana, to nie słyszana rzecz.tocoś niepojętego! Gdzież się skryła?  wołał Oleś. Nikt nie wie! Sądny dzień tam! Hrabina mdleje co pięć minut, posłano poWilskiego.Wilski chodzi jak zwariowany. Kiedyż się to stało? W nocy jeszcze! w nocy! Wyobraz pan sobie, w nocy! Zladu nie ma, jak wwodę wpadła.Dopiero z rana się opatrzyliśmy, że znikła.Lecz słuchaj!słuchaj! już, choć mi tchu braknie i mdleję ze znużenia.bo i ja padłam ofiarą.powiem wszystko.Oleś podał wody.St.Flour napiła się jej, zakryła oczy, zebrała myśli. Wieczorem  zaczęła nieco spokojniej  dano rozkazy do wyjazdu.Natychmiast siadłam oznajmić o tym panu.Mnie hrabina marnego niepowiedziała słowa, żadnej wymówki.Była grzeczna i zimna jak sztylet.Julii teżnie powiedziała więcej nic nadto, co w pierwszej chwili się jej wyrwało.Odzyskała całą moc i powagę.Spojrzeć na nią było straszno.Siedziałyśmy na górze.Julia nie chciała się pakować, chodziła po pokoju.Dwarazy przychodził do niej Emil, coś z sobą poszeptali, ale to taki głupi chłopiec,że mi żal było, iż ją nudził swymi kondolencjami.Wyszłam ją pocieszyć,znalazłam smutną, ale mężną na podziw.Uściskała mnie.Azy się jej w oczachkręciły. Moja St.Flour  rzekła  ja się zamknąć w klasztorze nie dam, jawięzienia nie zniosę, ja kocham Aleksandra i żadna moc mnie od niego nieoderwie.Zaczęłam jej dawać rady, jak się ma znajdować w klasztorze, alesłuchała mnie roztargniona.Dziwną mi się jakąś wydawała.Ja poszłam siępakować, ona została.Słyszałam, że chodziła po pokoju długo, wzdychała,papiery jakieś pakowała i paliła.na ostatek ucichła.Ja też położyłam się dołóżka.Nazajutrz budzę się rano, wszystko mi na myśl przyszło, com doznała wczoraj,paczki jeszcze były nie pokończone, wstałam co prędzej, aby wybór w drogęukończyć.U Julii było cicho, sądziłam, że zasnęła, pukam do drzwi, nieodpowiada.raz, drugi, nareszcie uchylam je.Nie ma nikogo w pokoju.Sądziłam, że wstawszy raniej, wyszła gdzie.Czekam, pół godziny, godzina.nie ma.Wreszcie idę jej szukać, pytać, służące mówią, że na nic jeszcze nie dzwoniła i nie ubierała się.Okrutnie zaniepokojona biegnę nazad na górę.Uderzyło mnie to, że szalu, który zawsze wisiał w szafie, ciepłej narzutki,kapelusza, loków nie znajduję.W głowie mi się przewraca.Lecę na dół.Niemówiąc jeszcze nic hrabinie, rozsyłam cały dwór po ogrodach, oficynach,oranżeriach.Ani śladu.Pobudziłam wszystkich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elanor-witch.opx.pl
  •