[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tylko dlatego jeszcze to ciągnę. Uśmiecha się.Jest wieczór.Przez wielkie, panoramiczne okno widzę, jak ubrani w eleganckie białe koszulei nieodzowne czarne spodnie day watches ustępują miejsca nocnym wojownikom, nightwatches, dwóm krępym, ciemnym jak bezgwiezdne niebo mężczyznom z twarzamipoznaczonymi głębokimi bruzdami tribal marks, odzianym w długie szare tuniki, ściskającymw garściach łuki i strzały.Strażnicy Marli.Ochroniarze domu, majątku i spokojnego snu.Jaśni i mroczni, niczym wyznawcy dziwacznego bóstwa.Istoty z dwóch biegunów afrykańskiego świata.Białe koszule kontra bure szaty.Szkolny angielski versus niezrozumiały pidżyn.Z jednej strony prawie Europa, z drugiej prawie paleolit.Chociaż w nocy, no, w nocy lepiej stawiać na tradycję.Większość willi po zmroku ochraniają sprowadzeni z interioru night watches, uzbrojeni włuki.Wojownicy z głębokiej północy do świtu będą śmigać ciszej od cienia po przestworzunocnego ogrodu pani Bjornsen.A w razie czego świst strzały nie obudzi sąsiadów.Podobno sprowadzał ich osobiście mąż Marli.Jasna sprawa, gdy jeszcze był wśród nas.Einar Bjornsen, nieżyjący, lecz unoszący się w niebiesiech nad posiadłością niczym duchBanka, nigdy by nie dopuścił, żeby coś się stało jego ukochanej żonie. Zmordowałam się jak wściekła mówi Marla. Ale przynajmniej byłam w wiosceczarownic.Marla w wiosce czarownic.No tak, całkiem pasuje. To chyba odpowiednie miejsce dla ciebie, co? Nie mogłam przepuścić takiej okazji.Akurat było wielkie święto, uczty i ceremonie.Strasznie fajnie.Wprowadziła mnie taka jedna dziewczyna, sekretarka tamtejszego szefa.Spędziłam tam w sumie ze trzy dni.Tańczyłam w świetle ogniska, łowiłam ryby na świętąofiarę i spałam pod gołym niebem.Zupełnie jak w skautach, Jack.Uwierzysz, że mojąboginią podobno została Jemaya, Mammy Water? Przecież ja nawet nie umiem pływać. Tańczyłaś nago? Do diabła, dlaczego mnie tam nie było?Pokazuje mi język. Tam są same kobiety, głupku.Wielka wspólnota sióstr.Wspólnota sióstr? Nie, to za cholerę nie pasuje do Marli.Ona jest jak kot, który uznaje tylkowłasne drogi.Pokrętne.Marla murzyńską feministką w wielkiej rodzinie matek, babek i kuzynek? Odpada. Jak prędko miałaś dosyć? pytam.Wywraca oczy z udaną irytacją. No co ty? Magia, tajemnica, tradycyjne obrzędy.Ja bym miała mieć dość? Bez kibla, obżerana przez moskity, zagrożona przez każdego pająka? Wieczorempierwszego dnia? Drugiego.Ale przetrwałam do końca święta. Nie zatrzymały cię siłą?Znów potrząsa krótką brązową czupryną. Bały się. Podwoiłaś moc?Uśmiecha się. Potroiłam.A tu mam tajemny znak.Już na zawsze.Widzisz?Pokazuje środkowy palec prawej ręki.Tuż pod nieco tylko obgryzionym paznokciem widaćkrótką, brudną bliznę w kolorze dojrzałego bakłażana.Wygląda trochę jak to, co robi czasem ze swoimi powiekami, kiedy próbuje namalować sobiekreski.Jednak jej żółte oczy zwierzęcia nie lubią kresek.Marla wygląda nieprzyjemnie obcow perfekcyjnym makijażu nałożonym przez wizażystkę.Kiedyś widziałem ją tuż przedtelewizyjnym nagraniem, ubraną w obrzydliwie telewizyjny żakiet, z włosami uklepanymiobrzydliwie telewizyjnym żelem.Jej twarz przypominała maskę chińskiego demona, bo jakaśoszalała albo chora z zazdrości charakteryzatorka pociągnęła ciemne brwi Marli czarnym jakzawiść tuszem.Marla próbowała potem zetrzeć choć trochę tego gęstego, profesjonalnegomroku poślinionym palcem, więc w efekcie przerodziła się w okropną halloweenową dynię zsinymi oczodołami.Nie znoszę oglądać Marli na wizji.Wygląda martwo, jakby kamery rzeczywiście wysysały z niej duszę.Wygląda jak nobliwa pani Bjornsen.Jak wypchany kot albo sowa.Coś, co ciotki lub babki z lubością usadziłyby na kanapie w salonie.Wolę, kiedy zamaszystymi ruchami nakłada palcem cienie, niczym komandos plamyrozcinające.Wolę, kiedy zachowuje się jak zwykła Marla
[ Pobierz całość w formacie PDF ]