[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jezu -jęknąłem.- Czyż nie robi wrażenia?Długi, obsadzony drzewami podjazd, a potem główny budynek.Zbliska jeszcze bardziej krzykliwy.Sutton uprzedził:- Ja będę mówił.- To coś nowego.Zadzwonił, a ja zauważyłem nad górną framugą kamerę ochrony.Drzwi otworzyła młoda kobieta w stroju pokojówki.- Que?Sutton uśmiechnął się w swoim najlepszym, oślepiającodemonicznym stylu.- Buenas dias, seńorita.Jestem senor Sutton, el artist.Zachichotałanerwowo i wpuściła nas do środka.Spojrzałem naSuttona.- Mówisz po hiszpańsku?- Ja mówić.Zaprowadziła nas do wystawnie urządzonego gabinetu.- Momento, porfauor powiedziała.Na każdej ścianie wisiały obrazy.Sutton obejrzał je uważnie.- Jest tu trochę dobrych rzeczy oznajmił.- Cieszę się, że spotkały się z pańskim uznaniem rozległ się zanami głos.Odwróciliśmy się.W drzwiach stał Planter.Nie jestem pewien, czego się spodziewałem,ale przy takim domu, interesie i reputacji wyobrażałem sobiewielkiego faceta.Pomyłka.Miał mniej więcej metr sześćdziesiąt paręwzrostu, był prawie łysy, o silnie pobrużdżonej twarzy.Jego ciemneoczy niewiele zdradzały.Ubrany był w sweter i bardzo sfatygowanesztruksy.No jasne, a na dwór zakładał złachaną do imentu kurtkęfirmy Barbour.Nikt nie wyciągnął ręki, by się przywitać.Nie taatmosfera.Sutton nas przedstawił:- Jestem Sutton, a to Jack, mój asystent.Planter kiwnął głową izapytał.- Coś do picia?Klasnął i pojawiła się pokojówka.Sutton powiedział:- Dos cewezas.Staliśmy w milczeniu, dopóki nie powróciła z dwoma butelkami piwana tacy.Sutton wziął obie.- Jack się nie przyłączy.Nie płacę pomocnikom za picie.Planteruśmiechnął się przelotnie.- Proszę usiąść - powiedział.Sam podszedł do skórzanego fotela.Zerknąłem, by sprawdzić, czysięga stopami podłogi.Sutton usiadł naprzeciwko niego, ja stałem.- Od jakiegoś czasu podziwiam pańskie prace - oznajmił Planter.-Wpadłem na pomysł, żeby coś u pana zamówić.Sutton skończył jedno piwo, beknął i zapytał:- Co powie pan na portret?- Maluje pan portrety?- Jak dotąd nie malowałem, ale po paru piwach mogę machnąćTimbuktu.Planter nie przejmował się zachowaniem Suttona.Wręcz przeciwnie,najwyrazniej uznał je za zabawne.- Bez wątpienia.Ale myślałem raczej o krajobrazie.Wtrąciłem się.- A co pan powie na wodę? Spojrzał na mnie, zaskoczony.- Słucham?- Woda, Bartholomew.Nie przeszkadza ci, że tak cię nazywam?Może Pirs Nimmo, żeby odświeżyć ci pamięć?Wstał.- Chciałbym, żebyście sobie poszli.- Mógłbym wypić jeszcze jedno piwo - oznajmił Sutton.- Mam wezwać pomoc?- Nie, sami wyjdziemy - odparłem.- Ale będziemy w kontakcie wsprawie Nimmo.Brak mi wielu rzeczy,ale najbardziejbrak mi siebie samego.Przed domem Plantera powiedziałem Suttonowi:- Daj mi kluczyki.- Mogę prowadzić.- A jeżeli fiutas wezwał policję?Nigdy nie byłem świetnym kierowcą.Z zabandażowaną lewą rękąstałem się prawie niebezpieczny.Mimo wszystko byłem lepszymwariantem niż nawalony Sutton.Parę razy zgrzytnąłem biegami iSutton wrzasnął:- Spalisz sprzęgło!- Powiedziałeś, że samochód jest pożyczony.- Pożyczony, a nie spisany na złom.Jechałem wolno, starając się nie zwracać uwagi na zniecierpliwienieinnych kierowców.- Spieprzyłeś sprawę - oświadczył.- Co proszę?- Planter! Chyba uzgodniliśmy, że będziesz trzymał gębę na kłódkę.- Nie leży mi rola wynajętego pomocnika.- Chciałem z nim pograć, bardziej nabełtać mu w głowie.- Nabełtaliśmy mu dosyć.Po prostu trochę wcześniej.- I jaki jest teraz plan?- Poczekamy, zobaczymy.- To jest twój plan?- Nie powiedziałem, że jest dobry, ale nie ma innego.Kiedy w końcu dotarliśmy do Galway, Sutton spał.Trąciłem go.Wzdrygnął się i burknął:- Co do kurwy nędzy!- Siadaj za kółkiem, jesteśmy na miejscu.- Człowieku, miałem wredny sen.Tobe Hopper byłby z niego dumny.Mam wrażenie, jakby mi kanarek nasrał do gęby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]